Na czas kampanii prezydenckiej zawieszono projekt „edukacji zdrowotnej’ w programach szkolnych. Czy po amerykańskiej „rewolucji zdrowego rozsądku”, czyli także kontrrewolucji obyczajowej, zarzucą go zupełnie, czy nadal będą mataczyć? Bo matactwo stało się już metodą tej władzy.
Demokracja walcząca z demokracją, czyli demokracja wojenna, demokratyczna dyktatura, a przy tym państwo w ruinie, zapaść gospodarcza i finansowa, błyskawiczne zubożenie, z kraju rozwojowego kraj zwijający się bez żadnego powodu. To wszystko ma być wytłumaczone koniecznością dziejowa „naprawy Rzeczpospolitej” po poprzednich rządach.
Naprawa przez upadłość, likwidację, biedę? A przy tym rządy oszustwa i niesamowitej manipulacji, które wkrótce mogą zamienić się w rządy siły jak już pokazano rok temu, teraz zaś zapowiedziano wprost. Razem wygląda to na jakąś złośliwą terapię szokową, (może obywatele odkryją wreszcie prawdę o rzeczywistości?), albo pełzający zamach stanu. Jakby tego wszystkiego było mało, to jeszcze rewolta w szkolnictwie, oświacie i edukacji. Jakby mało było potrzeb i problemów i nie wystarczało niedouczonych obywateli wypuszczanych przez obecne szkoły, trzeba było zarządzić program uświadamiania seksualnego od najmłodszych lat. Czyżby demokracja walcząca także z dziećmi, rodzicami, a nawet nauczycielami?
Obsesja seksualna?
Koalicja liberalno-lewicowa, która nie jest już ani lewicowa, ani liberalna (te różnice z prawicą już dawno się skompromitowały) postanowiła po przejęciu władzy wprowadzić, jak się można było spodziewać, wychowanie seksualne dzieci do młodszych klas, nie licząc się z poprzednimi protestami, które pojawiały się po sławetnej instrukcji WHO o takim wychowaniu już od przedszkola, po próbach interwencji w szkołach różnych seksedukatorów z organizacji pozarządowych, po ogłoszeniu przez prezydenta Trzaskowskiego karty LGBT w Warszawie (taki właśnie prezydent szykuje się dla całego kraju). Teraz program seksedukacji ukryto podstępnie w osobnym, nowym przedmiocie „edukacja zdrowotna” jako część ogólnej wiedzy o warunkach zdrowia, która była przedtem zawarta w innych przedmiotach i w programie „wychowanie do życia w rodzinie” (pozytywnie brzmiące hasło „zdrowia” jest sprytnie wykorzystywane i zakłamywane na różne strony; pod potworkowatym pojęciem „zdrowie reprodukcyjne kobiet” kryje się swobodna aborcja, chemiczna antykoncepcja, „pigułka dzień po” itp.). W ten sposób odsuwa się jednocześnie kwestię i znaczenie rodziny, gdzie najpierw człowiek się kształtuje, a wprowadza się abstrakcyjnie jego „zdrowie” jako wartość wyższą.
A zatem zanim dopracowano się racjonalnego programu szkolnego, mamy wojnę kulturową i obyczajową, wprowadzaną tylnymi drzwiami od najmłodszych lat. Qui bono? W czyim interesie, dla czyjego dobra. No, przecież nie dzieci, które w takim wieku zaledwie rozwijają się uczuciowo, poznają świat i rzeczywistość, nawiązują relacje naraz z rówieśnikami i dorosłymi i nie mogą być przygotowane do życia właściwego dopiero od okresu dojrzewania. Jeśli przedtem agitowano stale, że wychowywały się dotąd w nieświadomości seksualnej, zdane na rówieśników i przypadkowe doświadczenia, to teraz będziemy mieli do czynienia ze zorganizowaną i brutalną interwencją w życie najmłodszych, kształtujących się dopiero ludzi. Czy to nie przemoc? Dlaczego teraz skutki pomysłów, fiksacji i pomyłek dorosłych miałyby spadać na niewinne dzieci?
Nadal „pawiem i papugą narodów?”
Zatem w programach szkolnych może nie być szerszego kursu „historii i teraźniejszości” (usuniętego od razu z wielką satysfakcją), może nie być lekcji religii, za to seksedukacja być powinna. I to obowiązkowa, nie dana do wyboru jak religia. Ostatnio pod wpływem protestów społecznych wycofują się z tego na okres kampanii wyborczej, ale sądząc z metody rządzenia, jaką jest stałe oszustwo i manipulacja, trudno wierzyć, że zrezygnują ze zdobyczy swej władzy. Rządy lewicy, która nie jest już żadną lewicą, tylko bojówkarska kadrą rewolty obyczajowej, chcą to wszystko bałwochwalczo wprowadzać jak na Zachodzie, nie mając żadnej własnej refleksji, nie odróżniając tego, co słuszne i potrzebne od tego co wątpliwe a nieraz nawet szkodliwe.
Bo sami przecież tego nie wymyślili, to marne naśladownictwo zachodnich „postępowych” zdobyczy, gdy tam widać już całą nędzę tej obyczajowej rewolucji, która wynaturza i zmienia życie dzieci w niezrozumiały koszmar. Znowu powtarzamy jak papugi zachodnie mody i „idee”, teraz robią to już nie arystokratyczne i szlacheckie, ale „ludowe elity”. Nadal nie umiemy uczyć się na cudzych błędach, chcemy je bezkrytycznie, bezrefleksyjnie powtarzać, nie patrząc na koszty, straty i te zaburzenia, które już dają o sobie znać choćby na Zachodzie. Jakby mało było rzeczywistych potrzeb społecznych (zarzucili już hasła o mieszkaniach?; lewicowa kandydatka na prezydenta powinna odpowiedzieć na pytania o edukację seksualną dzieci), wezmą się teraz za dzieci. Teraz, gdy np. prawdziwym niebezpieczeństwem dla nich stało się uzależnienie od mediów elektronicznych i przemoc w „sieci”, rzeczywiste zagrożenia dla najmłodszych.
Krucjata dziecięca
Dziesięć lat temu zamieściłem na tym portalu artykuł „Czy państwo będzie molestować dzieci?” Wtedy, po instrukcji WHO, odbywały się pierwsza batalie o ujawnienie w ogóle zapisów tej instrukcji, które były tak niewiarygodne, że trudno je było traktować poważnie. Od razu też ruszyła machina ukrywania, a później zakłamywania w dyskusjach publicznych tych „prozdrowotnych tendencji seksedukacji” nadawanych z Zachodu. Od razu zaczęły się akcje wchodzenia do szkół rozmaitych seksedukatorów z organizacji pozarządowych (rzekomo pożytku publicznego) w większych miastach, wprowadzanie kart LGBT, jak w Warszawie przez prezydenta Trzaskowskiego, który stał się jednocześnie promotorem kiczowatych „marszów równości” (ta równość i wolność tak właśnie zostaje sponiewierana przez używanie jej do wątpliwych celów). Od razu też zaczęły się ataki w drugą stronę, kłamliwe prowokacje o „strefach wolnych od LGBT”, które miały oczerniać lokalne społeczności o nietolerancję, czym one w ogóle się nie zajmowały. We wspomnianym artykule postawiłem kilka pytań, które stały się teraz, niestety, jeszcze bardziej aktualne.
Wtedy „lewicowi reformatorzy” nie mieli władzy, żeby w pełni wprowadzać seksedukację, teraz mają swoje pięć minut i chcą wykonać taki zamach na szkołę, by zmiany były nieodwracalne. Powtórzę kilka z tych pytań, wtedy retorycznych, teraz jak najbardziej uzasadnionych: czy dzieci należą jeszcze do swych rodziców? Czy rodzice mogą decydować o wychowaniu i przyszłym losie (tak!) swych dzieci? Czy państwo ma prawo wkraczać coraz bardziej w życie prywatne, wpływać na podstawowe relacje rodzinne, zmieniać przekonania i mentalność obywateli, nawet jeśli ma to odbywać się pod szczytnymi hasłami wychowania i „obyczajowej modernizacji”? Zwłaszcza, gdy samo pozbywa się odpowiedzialności za wiele innych dziedzin życia publicznego, kompromitując się jako władza zatroskana tylko o to, by utrzymać władzę, a za nieposłuszeństwo grozi siłą i karą.
Trzeba przyznać, że dawniejsza indoktrynacja ideologiczna za czasów (nie)realnego socjalizmu w PRL nie szła aż tak daleko. Poprzestawała na wtłaczaniu w umysły haseł i sloganów, uproszczonych formułek politycznych wziętych z marksizmu i bolszewizmu. Poza to właściwie nie wychodziła. Dopiero teraz realizuje się pełniejszy system indoktrynacji, opanowania całego człowieka, stworzenia rzeczywiście ‘nowego człowieka’, zarówno jego umysłu, jak i ciała. Bo cały ten pęd, aby panować nad człowiekiem od dziecka, tylko tak się da wytłumaczyć. Pomijając już prawo, do czego państwu, a właściwie wszystkim już krajom Zachodu, które głoszą liberalizm, potrzebne jest to, by wkraczać nie tylko w strefę prywatną, ale i najbardziej intymną człowieka. Pomijając też stanowione ad hoc prawo i puste, jak z tego wynika hasła liberalne, trzeba postawić pytanie zasadnicze, jakie są właściwie podstawy prawne takich działań, kto dał instytucjom państwa prawo wkraczanie w sfery, które powinny być poza jego władztwem. Nawet instytucje światowe nie maja takich praw. Nie może być prawa oderwanego zupełnie od natury, nie potwierdzonego także przez wieki sprawdzonych przekonań i obyczajów. To czysta uzurpacja.
Postęp płciowy i seksualny?
Jak wygląda dziś ta uzurpacja po paru latach od czasów, które przypomniałem. Dokonał się w niej niesamowity „postęp”. Rewolucja obyczajowa z lat 60., zaczynająca od haseł swobody seksualnej, doszła teraz do szczytu, a może i swego kresu nie tylko w ideologii Gender+LGBT. W jej konsekwencji nastąpił jeszcze bardziej zaskakujący, nie dający się chyba wcześniej przewidzieć, etap transseksualizmu, zanegowania biologicznej tożsamości płci, a w praktykach medycznych (i farmaceutycznych) konsekwentny etap transseksualizacji, czyli dowolnych zmian płci według nieokreślonych potrzeb i gustów, wywoływanych jednak z zewnątrz, które zaczęły prowadzić do zaburzeń tożsamości biologicznej i psychicznej. Wszystko to w imię poprawy „zdrowia” także psychicznego, gdy coraz częściej zdarzają się zaburzenia, konflikty, kryzysy, depresje w obecnych warunkach chaosu, przeżywanego tym bardziej przez dzieci i młodzież. Propaganda „prozdrowotna” głosi, że jeśli zauważysz jako chłopak czy dziewczyna, jakieś swoje problemy w okresie dojrzewania, „dyskomfort psychiczny”, to zmień płeć, która cię widocznie ogranicza. To uwolni cię z jej „ciężaru”, zapewni „komfort psychiczny”. To iluzja to skutek wynikający z ideologii Gender, że płeć nie jest czymś danym, naturalnym i koniecznym, lecz powstajje dopiero społecznie i kulturowo, że można ją zatem jakoś kształtować, a nawet zmieniać na przeciwną. Przeciwnie niż dowodzi natura i stwierdza biologia, że płeć jest dana od urodzenia, a może nawet od poczęcia i nie da się jej zmienić żadnymi zabiegami medycznymi, farmakologicznymi, operacyjnie, sterylizacją, kastracją, czy, jak ostatnio, chemicznym blokowaniem procesów dojrzewania. Ta iluzja i praktyki medyczne z niej wynikające przyniosły już nieodwracalne nieszczęścia wśród młodzieży na Zachodzie, jak alarmują tamtejsi psycholodzy i psychiatrzy, a przypomina niesławną chyba eugenikę.
„Zdrowe love” itp. organizacje
Oficjalna, obowiązkowa „edukacja zdrowotna” opiera się właśnie na owych „naukach zdrowotnych” wyprowadzonych z ideologii Gender. Od przyszłego roku ma być wprowadzona do szkół podstawowych i zawiera dość sprytnie „lokowaną” edukację już ściśle seksualną od klas IV-VI, czyli w wieku 9-12 lat. Będzie tam mowa o dojrzewaniu płciowym, co w tym wieku jest raczej jeszcze abstrakcją, ale dzieci mają się wtedy dowiedzieć nie tylko o objawach dojrzewania, ale i możliwości masturbacji jakby to należało do owego dojrzewania. Tyle że jest to ukryte w sformułowaniu ‘zachowania autoseksualne’, czyli w specjalnym, zakamuflowanym języku i nie wiadomo, czy jest to instrukcja, czy jakiś opis zachowań. Już tu kryje się manipulacja, polegająca na tworzeniu nowej, charakterystycznej dla lewicy ‘nowomowy’, naukowej i zarazem naciskowej, która ma wpływać na umysły, podobnie jak cała lewicowa kampania zmieniania języka, często bzdurna, często fałszywa, która ma ukryć pustkę ideologicznej polityki tworzenia „nowego człowieka”. Uczniowie klas VII-VIII będą już zgłębiać „pojęcie orientacji psychoseksualnej i kierunki jej rozwoju (heteroseksualna, homoseksualna, biseksualna, aseksualna)”, a także dowiadywać się i zapewne przyswajać zagadnienia dość w tym wieku teoretyczne: co to jest tożsamość płciowa, cispłciowość (?), transpłciowość, a także poznać metody antykoncepcji, co będzie jeszcze systematycznie kontynuowane w wyższych klasach, a także „prawa społeczności LGBT”. Qui bono? Wszystko to brzmi bardzo naukowo, a przede wszystkim prawniczo i zasadniczo, a przecież sens i skutek poznawczy jest taki: nie ma już nawet normy biologicznej właściwej naturze, marginesy zachowań seksualnych są zrównane z normą, bez której nie ma podstaw i zasad życia, a nawet kontynuacji samego życia. To już nie żadna dążąca do obiektywizmu nauka, lecz wykoncypowana ideologia, mająca dowolnie kształtować ludzi według z góry przyjętych, a jak widać, sprzecznych z naturą i zdrowym rozsądkiem, założeń.
Pytanie osobne i najważniejsze, jak owa wiedza seksuologiczna będzie wprowadzana w szkole? Jak „osoby uczniowskie”, by już używać przyjętej nowomowy, będą ją nabywać przy udziale „osób nauczycielskich”? Kim będą owe „osoby nauczycielskie” i jak będzie wyglądała praktycznie ta nauka, czy to będą seksedukatorzy, którzy już poprzednio zaczęli wchodzić do szkół? Czy prócz wiedzy słownej (egzekwowanej?), będzie także demonstrowana praktyka takiego wszechstronnego życia seksualnego dla nieletnich? Takie próby aktywistów seksualnych w szkołach zdarzały się już poprzednio w kilku większych miastach i wiadomo było z relacji, że są bardzo ryzykowne; pojawiały się opinie, że w pracy seksedukatora pomocna jest np. pornografia jako demonstracja zachowań seksualnych.
Orwell by tego nie wymyślił
Rewolucja obyczajowa lat 60. doszła w obecnym etapie transeksualizmu i w praktykach tranzycji do swego kresu i zarazem do swego zaprzeczenia, podważyła bowiem całe poprzednie założenia, hasła, prawa i praktykę, sens całej tej rewolucji. Jeśli ów transeksualizm jest tym celem do którego dążyła, to obaliła też w rezultacie kolejne swe osiągnięcia, hasła i idee. Traci sens feminizm jako ogólna propaganda kobiecości samej w sobie, skoro nie wiadomo, kto i kiedy jest mężczyzną, a kto kobietą, więc nie tylko nieważne są już prawa kobiet, nie tylko te społeczne, równościowe (te zostały dawno osiągnięte), ale przede wszystkim prawa do swobodnej aborcji, bo trzeba by też mówić o aborcji u kobiet zamienionych w mężczyzn, czyli u przyszłych mężczyzn. Cóż z tego, że to jakaś groteska? Równość oznacza odtąd także równy „przydział ciąży”, niedawno lewicowa posłanka zgłaszała przekonanie czy też postulat, żeby mężczyźni też mogli rodzić dzieci, bo w imię „równości”, jak można rozumieć, teraz wręcz powinni.
Z kolei „prawa społeczności LGBT” są nieokreślone, skoro są płynne, dowolne, wymienne, subiektywne, więc nie dają się konsekwentnie stosować i skutecznie egzekwować i nawet prawnie ochraniać. Skoro nie ma normy naturalnej (mężczyzna i kobieta) w tak podstawowych sprawach, to właściwie wszystko tu wolno, o życiu ludzkim zaczynają decydować zdarzenia przypadkowe, marginesowe, odstępstwa od normy, subiektywne przekonania, których żadne prawo nie może ująć i uregulować. Mamy do czynienia z chaosem i destrukcją podstaw ludzkiej egzystencji w ogóle. Taka rewolucja właśnie tym się kończy, sama się niejako likwiduje, ale pociągając jednak za sobą nieodwracalne straty, destrukcję, nieszczęścia na własne życzenie, bo wciągnięci są w to także ludzie zupełnie niezaangażowani, a teraz też młodsi, nieświadomi rzeczy, właśnie dzieci…
Głupi czy źli?
„Edukacja zdrowotna” ma zastąpić przedmiot „wychowanie w rodzinie”. Z tego, co już wiadomo, widać, że będzie ona właśnie antyrodzinna, skupia się bowiem na jednostkowych przeżyciach i doznaniach, a nie na podstawowych związkach między ludźmi, na dobrym bezpiecznym rozwoju dziecka w rodzinie przez rodziców, przez matkę i ojca, właśnie przez kobietę i mężczyznę. Dziś, pod wpływem ideologicznego zamętu nazywanego postępem, pod wpływem nowych schematów podupadającej rewolucji obyczajowej, podstawowe prawdy brzmią jak herezja, a marginesowe opinie mają urosnąć do rangi jedynej odtąd prawdy. Ma to zastraszać ludzi, którzy by się temu sprzeciwiali, kontrolować wszystkich teraz przy pomocy coraz to nowych metod i sankcji prawnych. Widać to już w projektach nowej „cenzury obyczajowej”, „mowy nienawiści”, „poprawności seksualnej”, co oczywiście musieliśmy sobie też sprowadzić z Zachodu. Nienawiścią będzie mówienie, że człowiek to kobieta i mężczyzna, że są tylko dwie płcie, a reszta to odstępstwa od normy nieraz, rzeczywiście, bardzo bolesne; ścigane mogą być stwierdzenia, że życie ludzkie zaczyna się od poczęcia, a aborcja nie jest zdrowiem, lecz całkiem przeciwnie…
To wszystko spada teraz na rodziców (i świadomych rzeczy nauczycieli), którzy muszą bronić swych dzieci, by mogły się właśnie zdrowo, psychicznie, uczuciowo i naturalnie, bez niepotrzebnych zaburzeń rozwijać. Czy będzie to jakiś zbiorowy, oddolny opór i indywidualne decyzje, czy też szersze inicjatywy, także polityczne, poselskie działania, ważne jest, by nie dopuścić do zorganizowanej, politycznej już ingerencji w życie ludzi od najmłodszych lat, czyli do umysłowego, zarazem fizycznego i psychicznego urabiania następnych pokoleń. W obscenicznych paradach równości, które odbywają się także u nas od lat z udziałem lub na oczach dzieci, padały już okrzyki skierowane do niechętnej, jak można zakładać, publiczności: „Idziemy po wasze dzieci!”. To właśnie się dzieje, czy do tego mają posłużyć także szkoły?
Sodoma czy Gomora, taki wybór dają nam obecnie rządzący krajem. Czy także światem (czy całym Zachodem)? Żeby rozwiać tę zbiorową hipnozę czy raczej tchórzliwą uległość, może potrzeba takiego trzeźwego spojrzenia, jakie miało to naiwne dziecko z bajki Andersena „Nowe szaty cesarza”, które wbrew milczącej zgodzie dorosłych na oszustwo, dziwi się i widząc jasno prawdę, wykrzykuje: „przecież król jest nagi!”
Rozsądek, głupcze!
Ale może właśnie coś pękło, przesila się, przewraca. Gdy nowy prezydent Donald Trump ogłosił w Ameryce rewolucję zdrowego rozsądku, a więc kontrrewolucję obyczajową, obalającą tę, która wyszła z lat 60. ub. wieku, gdy ogłosił obrazoburczą na te czasy powszechnego ogłupienia rewelację, że są tylko dwie płcie mężczyzny i kobiety („mężczyzną i kobietą stworzył ich”), to nawet nasz kandydat na prezydenta, prezydent (Warszawy) Trzaskowski poszedł w jego ślady, a nawet, można by rzec, stał się lobbystą Trumpa, głosząc na wiecach przedwyborczych identyczną rewolucję. No, rewelacja! Ciekawe, czy zmieni swą ideologię, progresywne ustawy, przywileje dla środowisk LGBT, czy zaniecha „marszów równości”, różnych muzeów queerów (w Warszawie na Marszałkowskiej; w tym drugim, styropianowym „najdroższym baraku w obozie” też jest promocja LGBT, posłowie wykryli tam nawet pornografię, co tylko potwierdza orientację „edukacji zdrowotnej). Czy przyjmie zasadę swego zwierzchnika: „zapieranie się wszystkiego, co wczoraj mówiłem czy robiłem”. Bo inaczej, jeśli nie pójdą za tymi nowymi obietnicami (który to już raz) realne zmiany, np. wycofanie owej edukacji, będzie to tylko puste gadanie przedwyborcze, słowa, słowa, słowa. Zalewają nas potoki słów, które coraz mniej znaczą, są niewiarygodne, niszczące, kłamliwe. To właśnie też degradacja życia społecznego, niszczenie komunikacji międzyludzkiej aż do poziomu prywatności.
Ciekawe więc, czy minister/ra edukacji odwoła „edukację zdrowotną”, czy będzie dalej mataczyć, a inni progresiści u władzy wszelkie ideologiczne i szkodliwe w skutkach pomysły „równościowe”, które nic już nie znaczą. Może dotrze nie tylko do Amerykanów proste odkrycie Trumpa, że „król jest nagi”? W tej nowej sytuacji ogólnej „zapaści semantycznej”, jak to nazwał poeta Zbigniew Herbert, Donald Tusk wygłasza wielkie przemówienie w Strasburgu na początek polskiej prezydencji – pełne pusto brzmiących frazesów. Kwiecistą mową hipnotyzuje europejski parlament, przekonując jak król nadal pięknie wygląda, że jest przecież świetnie ubrany.
Hasło „Europo, bezpieczeństwo!” ogłasza człowiek, który robił reset z Rosją po katastrofie smoleńskiej. Wygłasza peany o wielkiej Europie, jej świetlanej przyszłości i bezpieczeństwie, co jest jawnym naigrywaniem nie tylko z rodaków, ale i tych dochodzących do zdrowego rozsądku Europejczyków (czy raczej Francuzów, Niemców, Włochów itd.), bo to właśnie obecne rządy UE pogrążają ją w zapaści (właśnie przewodnicząca UE ogłosiła że trzeba mieć lepsze kontakty z Chinami. Z Chinami - sojusznikiem Rosji?). Cóż, na kryzys „zdrowego rozsądku” niektórzy będą proponować jeszcze więcej Unii w Unii, więcej dotychczasowej Unii w Europie.
„Parcianą” (też Herbert) retorykę Tuska obaliło w prosty sposób kilku polskich europosłów, którzy skonfrontowali ją z realiami w Polsce. Były minister siłowej kultury Bartłomiej Sienkiewicz zapowiada, że tacy ludzie to zdrajcy Europy. Sprostowałbym, że to nie tyle zdrada Europy, a co najwyżej obecnej Unii Europejskiej. To uniesienie świadczy jednak o nerwach, popłochu, w jaki popadają europejskie elity, niepokoju, że coś może się urwać, skończyć wieloletnie zarządzanie umysłami i emocjami, że nastąpi odkrycie powszechnego oszustwa i odczarowanie nowoczesnego mitu europejskiego, obawa przed tym, że lud zobaczy, że „król jest nagi”. Dlatego minister Sienkiewicz już zgłasza się na naczelnego cenzora europejskiego, mając za sobą sukces siłowego przejęcia mediów w Polsce, w tym PAP-u na rogu ulicy Mysiej, gdzie w PRL mieścił się państwowy urząd cenzury. W tym wypadku wyjątkowa ironia, wręcz chichot historii: Sienkiewicz w „okopach Świętej Trójcy”, broniący „ładu europejskiego” przy pomocy cenzury. Tak, cenzura będzie teraz kluczem do wszystkiego.
Politycy (i dziennikarze) transakcyjni
Morał bajki Andersena można dzisiaj nieco rozwinąć: dzieci bywają niebezpieczne, trzeba je tresować jak dorosłych od najmłodszych lat, żeby nie cenzurowały czasem dorosłych, a raczej, żeby odechciało im się wszelkiej prawdy. Ale spokojnie, tymczasem życzmy sobie właśnie więcej zdrowego rozsądku, a mniej ogłupienia i butnej władzy. Na razie oglądajmy i śmiejmy się z tego niesamowitego widowiska, które się zaczyna, z komedii wszelkiego mataczenia, gwałtownej zmiany stanowisk, przejęcia poglądów swych przeciwników, których nadal, a może tym bardziej trzeba zwalczać, aż się ich zniszczy, popisów tranzycji, by tak rzec, politycznej, gwałtownych nawróceń na zdrowy rozsądek z poprzedniego, jeszcze do wczoraj słusznego przekazu partyjnego, wszystko po to, by „władzy nie oddać nigdy”. Można też będzie pośmiać się, oglądając niesamowity festiwal hipokryzji dziennikarskiej ludzi z mediów służących obecnej władzy, bez których nie miałaby ona tej władzy; popisy krętactwa, byle tylko dopasować się do nagłej zmiany. Czy będą nowe oszustwa w miejsce starych? Już widać „strach i zgrzytanie zębów”, coraz bardziej pomysłowe wykręty na wszystkie strony, by wytłumaczyć jakoś te kolejne twarze.
Ale najbardziej ciekawe będzie to, czy to wszystko zostanie dostrzeżone przez obywateli, których nieustannie przez ten rok na wszelkie sposoby oszukiwano, łudzono i właściwie traktowano w ten sposób jak idiotów, którzy są potrzebni do zdobycia władzy bez oglądania się na to, co ta władza będzie robić?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/719750-sodoma-czy-gomora-czyli-jak-chca-uzdrawiac-i-uszczesliwiac