„Na to nie odważył się żaden rząd” - ekscytują się lewicowo-liberalne media, pisząc o nadchodzących zmianach w programie nauczania. Chodzi o tzw. edukację zdrowotną. Co jednak kryje się pod tą niewinną nazwą? „Decyzją rządu Donalda Tuska od 1 września 2025 r. we wszystkich szkołach w Polsce mają rozpocząć się lekcje z tzw. ‘edukacji seksualnej’, których założenia opracowano w Niemczech oraz gabinetach ponadnarodowych instytucji” - alarmuje Fundacja PRO- Prawo Do Życia.
Lewicowo-liberalny tygodnik „Newsweek” zaciera ręce, bo „szykuje się większa awantura niż o religię w szkole, bo Barbara Nowacka robi to, na co nie odważył się żaden polski rząd od 1989 r.”, a w dodatku „Ordo Iuris już szaleje”. Chodzi o edukację zdrowotną. Sama nazwa brzmi dość niewinnie, a nawet pożytecznie.
Prezerwatywy już w VII klasie podstawówki
Nowy przedmiot ma od 1 września 2025 r. zastąpić Wychowanie do Życia w Rodzinie. „Newsweek”, który w tonie kpiąco-drwiącym przedstawia reakcję ruchów pro-life, sam przyznaje jednocześnie, że pod płaszczykiem edukacji zdrowotnej są również elementy edukacji seksualnej, a uczniowie mają uczyć się o prezerwatywach już w VII klasie szkoły podstawowej (13-14 lat, 12-13 w przypadku uczniów, którzy rozpoczęli naukę szkolną jako sześciolatki).
W edukacji zdrowotnej będą też treści dotyczące „pozytywnego wymiaru seksu”. Choć wydaje się to naturalne, w szkole to absolutna nowość. WDŻ dotąd seks sprowadzał do aktu małżeńskiego podjętego w celu prokreacji i kulpabilizował nastolatków, którzy inicjację mieli już za sobą. Mimo to, poziom inicjacji seksualnej ciągle się obniżał – przed 15. rokiem życia ma ją już za sobą ok. 13 proc. dziewcząt i ok. 30 proc. chłopców w Polsce. Już w szkole podstawowej starsi uczniowie będą zaznajamiani z dostępnymi metodami antykoncepcji. Dotąd WDŻ lansował głównie metody naturalne – popularnie nazywane kalendarzykiem małżeńskim. Od teraz – jak się dowiedzieliśmy – dzieci w szkole już w siódmej klasie będą uczone m.in. jak bezpiecznie używać prezerwatyw, łącznie z instrukcją ich zakładania. Coś, co do tej pory nie mieściło się głowach nauczycieli i na co nie mieli przyzwolenia w szkole nawet aktywiści z organizacji pozarządowych
— czytamy w „Newsweeku”, a autorce tekstu w zachwytach wtóruje prof. Zbigniew Izdebski, seksuolog i pedagog, a więc rzeczywiście ekspert. A przy tym stały współpracownik m.in. Planned Parenthood International.
Na edukacji zdrowotnej nauczyciel będzie z uczniami rozważał również kwestie hetero– i nieheteronormatywności. W programie mają się znaleźć także rzetelne informacje dotyczące transpłciowości. Wśród problemów dotyczących relacji, będzie miejsce na rozmowy o różnych rodzajach związków, nie tylko o rodzinie, którą tworzą kobieta i mężczyzna
— czytamy dalej.
Innymi słowy, dziennikarka „Newsweeka” chyba niejako sama przyznała, że oprócz rodziny, którą tworzą kobieta i mężczyzna (i - dodajmy - w której nierzadko z czasem pojawiają się dzieci), reszta relacji to „inne rodzaje związków”.
Z nazwy wszystko wygląda pięknie
To jest przełom. Tego się nie udawało przewalczyć od trzydziestu lat. Nie będzie ingerencji w światopogląd uczniów. Dostarczymy im wiedzy, na podstawie której dokonają własnych wyborów
— cieszy się prof. Izdebski. Cóż, własne wybory uczniów ostatnich klas podstawówki, ale też szkoły średniej, nie zawsze bywają rozsądne i niekiedy płaci się za nie wysoką cenę.
To będzie dostosowana do wieku ucznia edukacja w zakresie praw człowieka, równości płci, relacji, reprodukcji. Z informacją o ryzykach związanych z życiem seksualnym. Ale prezentująca seks i seksualność w sposób pozytywny. I podkreślająca wartości, jak wzajemny szacunek, równość, empatia i odpowiedzialność
— przekonuje ekspert. Ciekawe, co wyjdzie z tego w praktyce, bo takie kwestie jak „prawa człowieka”, „wzajemny szacunek, równość, empatia i odpowiedzialność” oraz inne pięknie brzmiące wartości środowiska, z których wywodzi się minister Nowacka traktują raczej wybiórczo, nierzadko zapominając, że „prawa człowieka” dotyczą nie tylko osób LGBT.
„Dla zmylenia rodziców i nauczycieli”
Elementy edukacji seksualnej wrzucono pomiędzy takie zagadnienia, jak: ochrona zdrowia, aktywność fizyczna, odżywianie, zdrowie psychiczne, profilaktyka uzależnień, relacje społeczne etc. Innymi słowy - jak najbardziej sensowne i pożyteczne.
Niech Państwa nie zmyli ta pozytywnie brzmiąca nazwa. Celem tego przedmiotu nie będzie uczenie polskich dzieci o zdrowiu. Chodzi o przeprowadzenie rewolucji anty-moralnej w umysłach i sumieniach uczniów
— przestrzega Fundacja Pro - Prawo Do Życia.
Decyzją rządu Donalda Tuska od 1 września 2025 r. we wszystkich szkołach w Polsce mają rozpocząć się lekcje z tzw. „edukacji seksualnej”, których założenia opracowano w Niemczech oraz gabinetach ponadnarodowych instytucji. Dla zmylenia rodziców i nauczycieli mają one ukrywać się pod nazwą nowego przedmiotu „Edukacja zdrowotna”. Wedle zapowiedzi Ministerstwa Edukacji Narodowej lekcje te będą obowiązkowe dla uczniów
— wskazuje organizacja.
Może jednak edukacja seksualna to coś, co powinno pozostać przede wszystkim w rękach rodziców? I czy rzeczywiście „szaleństwem” jest postrzeganie nauki zakładania prezerwatywy w VII klasie podstawówki jako czegoś niekoniecznie właściwego?
aja/Newsweek.pl, stronazycia.pl
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/711015-demoralizacja-pod-plaszczykiem-edukacji-zdrowotnej