Za sprawą orędzia prezydenta Andrzeja Dudy do obiegu publicznego wróciło pojęcie demokracji walczącej. Wprowadził je w Polsce premier Donald Tusk, który de facto zapowiedział, że zaprowadzając swoje porządki będzie łamał prawo i by w Polsce praworządność i demokrację przywrócić musi się posługiwać demokracją walczącą.
A skąd premier Donald Tusk w ogóle tę całą demokrację walczącą wziął? A z Niemiec, bo to Wehrhafte Demokratie jest. Można ten termin tłumaczyć jako demokracja obronna, defensywna, choć potocznie w Niemczech mówi się też o walczącej. Po polsku też to lepiej brzmi i budzi szlachetne skojarzenia - z symbolem Polski Walczącej, czy Solidarnością Walczącą. A że Donald Tusk i jego otoczenie propagandowo sprytni są, to takie miano temu niemieckiemu wynalazkowi nadali.
Koncept demokracji walczącej powstał jeszcze w czasach Republiki Weimarskiej, a potem był rozwijany w latach 40-ych i 50-ych w Niemieckiej Republice Federalnej - tak się wówczas Zachodnie Niemcy nazywały. Potem demokracja walcząca na całe dziesięciolecia zniknęła, by odrodzić się w czasie rządów skrajnie nieudolnej koalicji świateł drogowych, jak od barw partyjnych nazwano sojusz po wodzą kanclerza Olafa Scholza czerwonej SPD, liberalnej FDP i Zielonych.
Jak rządy nie idą, wszystko się sypie, władcy sobie nie radzą, to znajdują sobie wroga, którego można obwinić. Dobrze też rzucić coś na pożarcie niezadowolonym poddanym, by się wyładowali, żądze zaspokoili. Do tego służy demokracja walcząca o demokrację.
Jak sami państwo widzą sprytny to koncept, bo potrójne korzyści daje. Pozwala zrzucać winy za własne porażki nieudolność, niekompetencje na wroga, który knuje i psuje, pułapki jak Zjednoczona Prawica pozastawiał, albo jak prezydent Duda tryb w szprychy kochanemu rządowi kochanego premiera Tuska wkłada.
Po drugie obłaskawia tłum, bo igrzyska daje, żądzę krwi zaspokaja. Ile to radości jest jak się jakiegoś księdza i dwie panie za kraty wrzuci.
Po trzecie pozwala w imię wyższych celów zwalczenia owego wroga zaprowadzać brutalne, agresywne, niedemokratyczne, autorytarne porządki i wciąż nazywać je demokracją, tyle, że walczącą.
W powojennych Niemczech zastanawiano się czy w porządku demokratycznym może być miejsce dla takich partii jak lewicowa NSDAP, którą oczywiście dla oszustwa nazywano skrajną prawicą. Historia tego wielkiego kłamstwa o prawicowym nazizmie przypomina tę o polskich obozach śmierci.
Wątek o skrajnej prawicy jest o tyle ważny, że w niemieckim, ale też w całej Europie lewicowym przekazie prawica ze zbrodniami ma się kojarzyć i tylko z nią za pomocą brutalnych, agresywnych metod - np. demokracji walącej wolno walczyć. Zaś słusznym lewicowym ideologom ludobójstwa jak Marks nawet się uroczystą sesję w Parlamencie Europejskim odprawi, a zbrodniarzom ludobójcom jak Lenin pomnik np. w Gelsenkirchen postawi.
Problem czy nazistom należą się demokratyczne prawa jest rzeczywisty. Niemcy jak wiadomo z nazizmem zmierzyły się tylko publicystycznie i teoretycznie, dlatego większość ich zbrodniarzy bez rozliczenia dożyła w spokoju starczych lat, dostając nawet od państwa niemieckiego comiesięczne wypłaty za mordy i grabieże. Warto pamiętać o nierozliczeniu się z Polską i jednoczesnym wypłacaniu emerytur za służbę w SS.
Tym niemniej w Niemczech dostrzegano problem tego jak zaprojektować ustrój polityczny i porządek konstytucyjny, który gwarantuje demokratyczne prawa i wolności, równość obywateli i jednocześnie mieć instrumenty zapobiegające obaleniu demokracji metodami demokratycznymi. Stąd pomysł, by powstało coś takiego jak Wehrhafte Demokratie - owa demokracja walcząca, która walczy o demokrację. Niemcy chyba do dziś nie uświadomili sobie tego, że owszem Hitler doszedł do władzy w wyniku wyborów, ale już całkiem niedemokratycznie pozwolili mu by został ich fuhrerem.
Jak już ta demokracja o demokrację tak walczy, to może w tej walce posługiwać się metodami demokracji obcymi. Zawieszać sobie demokrację, albo stosować prawo tak jak my je rozumiemy, czyli jak Donald Tusk, albo Bodnar pojmują.
Jak już wspomnieliśmy demokracja walcząca ma zastosowanie tylko wtedy, gdy prawica stanowi owo zagrożenie dla demokracji. Należy jednak rozumieć, że w niemieckim wydaniu termin „prawica” oznacza dowolne ugrupowanie, które nie podoba się licencjonowanym władcom Niemiec i mediom.
…demokracja, która podobnie jak niemiecka postrzega siebie jako „defensywną”, nie może być na tyle naiwna, aby wierzyć, że żądań prawicy należy słuchać tylko dlatego, że istnieją – nie mówiąc już o ich przestrzeganiu
— pisze w swej książce „Atak antydemokratów” Samuel Salzborn, komisarz Berlina ds. antysemityzmu, który wzywa do ochrony demokracji przed prawicą.
Czujecie Państwo jak w tych Niemczech kwitnie kultura demokracji i tolerancji skoro nawet takiego komisarza muszą mieć. A naziści to prawica i od walki z nią jest właśnie Wehrhafte Demokratie.
Zagrożenie dla demokracji narasta w Niemczech wraz z przybyciem milionów imigrantów, których Merkel zaprosiła. Ale wedle prawidłowych Niemców, to nie przybysze owo zagrożenie stanowią, tylko ci co się inwazji sprzeciwiają. Trzeba więc demokratycznymi metodami zniszczyć te ruchy, które są niewłaściwe i przeciwko nielegalnej imigracji powstały - jak Pegida czy AfD.
Dziś oficjalnie dyskutuje się o zdelegalizowaniu AfD - partii, która w niektórych landach wygrywa wybory, czyli ma największy mandat obywatelski do sprawowania władzy. No ale przecież Hitler też miał i teraz już wiemy, że nie wolno było Hitlera do władzy dopuszczać, a AfD to taki nowy Hitler.
W Polsce taką nieprawidłową partią, którą być może należałoby zdelegalizować a już na pewno pozbawić środków finansowych a co ważniejszych działaczy do więzienia wrzucić jest oczywiście PiS.
Demokracja w Niemczech walcząca zaprowadza cenzurę, poprzez Urząd Ochrony Konstytucji prowadzi nieustanną inwigilację niektórych środowisk i czasami nieposłusznych za zbyt ostentacyjne wyrażanie myśli do więzienia wsadza. Demokracja walcząca buduje też getta polityczne, czy kordony sanitarne, by trędowate, nie dość europejskie partie izolować. Nie wchodzi się z nimi w żadne relacje, a nawet jak PO sprawdza kto do kogo na urodziny poszedł, albo posłankę wyrzuca z komisji dlatego, że CPK z zadżumionymi chciałaby budować.
Wehrhafte Demokratie jest w Niemczech pełnoprawną odmianą demokracji i taką właśnie chce zaprowadzić w Polsce Donald Tusk. Ma w tym wsparcie Niemców, którzy wprost sformułowali instrukcje, że dla obrony demokracji można łamać demokrację, a dla praworządności dopuszczać się bezprawia.
Demokracja walcząca w Niemczech obudowana jest tyloma instytucjami i przepisami jakby kraj ten garściami czerpał wzorce z komunistycznego NRD. W tym nie ma wielkiej niespodzianki, wszak przez lata jego władczynią była dawna komunistyczna działaczka Angela Merkel a i kanclerz Scholz młodzieńcze uniesienia w NRD przeżywał. Tam na zlotach młodzieży o pokój walczącej polityki się uczył.
Ochrona przed faszyzmem, czyli niszczenie prawicy ma nie tylko wymiar propagandowy, publicystyczny, ale przestaje być abstrakcją i nabiera bardzo konkretnego kształtu. Plan ten - „Środki przeciwko prawicowemu ekstremizmowi” opracowali wspólnie minister spraw wewnętrznych Nancy Faeser, szef Federalnego Urzędu Ochrony Konstytucji Thomas Haldenwang i szef Federalnej Policji Kryminalnej Holger Monch. To także jawna, bezwstydna zapowiedź zaangażowania służb w walkę polityczną. O tym jak RFN powoli zamienia się w NRD pisaliśmy tutaj:
Te idee demokracji walczącej właśnie zaimportował Donald Tusk, a Niemiec się cieszył jak sprzedawał. Na bieżąco będziemy śledzić postępy demokracji walczącej i porównywać z dokonaniami naszych zachodnich sąsiadów, którzy są tak wielkim wzorem porządku prawnego i demokracji choćby dla Adama Bodnara, że ten się tłumaczy i hołdy składa przed byle ministrem sprawiedliwości jakiegoś landu.
Co w Niemczech to i w Polsce - np. nielegalni imigranci, więc przekonamy się niedługo czy władze zafundują nam jakąś polską odmianę niemieckiej ustawy z 2022 roku o Promocji Demokracji, w której uzasadnieniu czytamy:
Aby skutecznie prowadzić walkę ze skrajną prawicą, państwo potrzebuje u swego boku demokratycznego społeczeństwa obywatelskiego – w całej jego szerokości i różnorodności.
Jak widać w Niemczech to nie obywatele jako suweren mają swoje państwo, tylko państwo ma swych obywateli, których „potrzebuje”.
Zobaczymy też w jakim tempie zostanie wprowadzona w Polsce instytucjonalna cenzura taka jak jest w Niemczech. Bo na razie mamy samowolę i anarchię i redaktor z telewizora sam musi zgadywać co może się kochanej władzy nie podobać i co jest niezgodne z demokracją walczącą. A tak będzie miał przepis i urząd, który go przypilnuje.
Dla Niemiec polskie doświadczenia w zaprowadzaniu demokracji walczącej też mogą być bardzo przydatne. Nasza ojczyzna może być takim laboratorium gdzie prowadzi się eksperymenty dotyczące np. tego ilu więźniów sumienia i jak długo można bez wyroku za kratami trzymać, albo tego ilu policjantów trzeba by pruć sejfy w prokuraturze, czy jakąś stację telewizyjną opanować. Taka międzynarodowa wymiana doświadczeń w ramach naszego wspólnego europejskiego domu będzie bardzo cenna.
Do demokracji walczącej odnosi się jeszcze też zasada którą towarzysz Soso, czyli Stalin sformułował mówiąc, że wraz z rozwojem komunizmu zaostrza się walka klasowa. Tak więc im więcej czasu od wyborów upłynęło, im więcej ich przeprowadzono - do Sejmu, samorządowe, do Parlamentu Europejskiego, im więcej instytucji publicznych obecna władza przejęła, im więcej jej ludzi państwo obsiadło tym bardziej demokracja walcząca o demokrację walczyć musi.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/710336-demokracja-walczaca-prosto-z-niemiec