Jarosław Kaczyński udzielił głośnego wywiadu tygodnikowi „Sieci”, w którym potwierdził tezę, którą stawiało już kilku publicystów, w tym piszący te słowa – że nastąpił koniec III Rzeczypospolitej. Oprócz diagnozy pojawiły się pierwsze pomysły na wyjście z sytuacji.
„W istocie zawalił się cały ustrój państwa, w którym żyjemy od 1989 r. Mają rację ci, którzy mówią, że III Rzeczpospolita się skończyła. Zniszczyli ją nie ci, którzy ją krytykowali, ale ci, którzy ją opiewali (…)” - mówi prezes Prawa i Sprawiedliwości. I dalej: o braku logiki, o przemocy, niszczeniu instytucji kontrolnych wobec władzy politycznej czy instytucji kultury.
Czyli w pewnym sensie Donald Tusk czynem potwierdził starodawną diagnozę Jarosława Kaczyńskiego (i nie tylko jego), że Polska jest po prostu słaba konstrukcyjnie. Można zatem powiedzieć, że doszło tu do swego rodzaju konsensusu dwóch głównych liderów. Tu się zgodzili, oczywiście każdy na swój sposób.
Oczywiście, upadek Trzeciej nie jest widoczny i spektakularny, jak choćby Drugiej, bo większość z instytucji funkcjonuje, a z punktu widzenia przeciętnego obywatela (zwłaszcza zamieszkałego z dala od terenów popowodziowych) sytuacja nie jest krytyczna. Poza tym nie mamy do czynienia z bezpośrednim, fizycznym naporem zewnętrznym. Więc na razie sądy działają, szpitale leczą ludzi, a pociągi wożą pasażerów. I choć sygnały o zacinaniu się usług publicznych czy załamaniu dochodów budżetowych docierają, mało kto je kojarzy z końcem III RP. Jeszcze.
Bo bezpieczniki zostały wykręcone. Można kwaśno pogratulować Donaldowi Tuskowi śmiałości, bo poważył się na coś, na co Jarosław Kaczyński odwagi nie miał albo też miał skrupuły (zresztą w omawianym wywiadzie mówi o tym: „W żadnym wypadku nie żałuję, że nie zastosowaliśmy takich metod”).
Tak czy inaczej, można powiedzieć, że obecna ekipa wykonała brudną robotę za poprzedników, którzy chcieli III RP zdemontować (czy też głęboko zreformować), ale bez wywracania całego systemu. Oczywiście, nie można pominąć tu całego kontekstu i otoczenia. Ekipa Prawa i Sprawiedliwości była gromiona za zupełnie niewinne – w porównaniu z tym, co robi obecna – ekscesy. Działała w warunkach dużo mniejszej swobody. Donald Tusk dostał od partnerów zagranicznych i różnych aktorów wewnętrznych (de facto często też zagranicznych) carte prawie-blanche, w każdym razie najbardziej blanche od czasów tworzenia zrębów pomagdalenkowej republiki.
Oczywiście politycy koalicji i sprzyjający im komentatorzy powiedzą, że Donald Tusk działa w obronie porządku Trzeciej i jest to właśnie jej odbudowa, ale coraz wyraźniej widać, że system został zdemolowany, a nie naprawiony. Świadczą o tym różne znaki większe i mniejsze. Począwszy od niemożności przesłuchania ministra Romanowskiego, przez nieudane komisje śledcze i parę podejść do mediów publicznych, skończywszy na – widocznych już dla wszystkich – kłopotach w szpitalach, szkołach i usuwaniu skutków powodzi. A także wycofywaniu się przez ekipę rządzącą z różnych decyzji, czego symbolem jest bobrowa odyseja.
No i stajemy przed pytaniem: co dalej? Prezes Kaczyński na razie udziela odpowiedzi prowizorycznej: zmiana konstytucji tak, ale jeśli znajdzie się odpowiednia większość. Jeśli nie, zapowiada akt tymczasowy. Jak miałby wyglądać, nie precyzuje, poza paroma myślami. Przede wszystkim mówi o funkcji zmian: mają doprowadzić do tego, by złamanie czy obejście konstytucji oraz instytucji jej strzegących było dużo, dużo trudniejsze. Mówi o jednym konkrecie, a i to dość zagadkowym – czyli o Radzie Stanu, która ma dysponować jakąś nieokreśloną siłą (jak Jednostki Nadwiślańskie?), działać na zasadzie kooptacji i stać na straży konstytucji. Instytucje siłowe mają mieć surowy zakaz wykonywania poleceń niezgodnych z prawem (należy to chyba rozumieć jako działający zakaz?). Poza tym Jarosław Kaczyński zastrzega, że wszystko jest na etapie rozważań koncepcyjnych i być może zostanie przedstawiony jakiś inny model.
Przeciwnicy PiS zareagowali tradycyjnym pohukiwaniem, że zamach stanu, że nielegalna zmiana ustroju i tak dalej, ale zaskakująco słabo. I nie poniósł w infosferę. Może dlatego, że doprawdy nie ma jak przykleić oskarżenia o zapowiedź siłowego przejęcia władzy czy przewrotu konstytucyjnego? A może dlatego, że koalicja chce wyciszyć zapowiedź nowej konstrukcji państwa? A może dlatego, że była tak bardzo ogólna?
Co zatem mówi nam Jarosław Kaczyński? W gruncie rzeczy jego wypowiedź jest gorzką akceptacją, uznaniem albo też przyjęciem do wiadomości aktu ustrojowego demontażu, na jaki zdecydował się Donald Tusk. „A zatem niech tak będzie, jak postanowiłeś Donaldzie. Trzecia jest martwa, myślmy o Czwartej” (to oczywiście nie jest cytat z wywiadu – przyp. aut.). A w tej myśli nie treść jest najważniejsza, tylko usta, które ją wypowiedziały.
Że polski ustrój jest pełen wad i niedoskonałości, świetnie wiemy od lat. Istnieją też pomysły na jego reformy – różnej jakości i spójności oraz padające z różnych stron, nie tylko prawej. I że nowa konstytucja musi być precyzyjna i wyposażona w lepsze zabezpieczenia – to też wiemy (a od kilku miesięcy wiemy jeszcze lepiej).
Ale istotną nowością jest twarda zapowiedź zmian ustrojowych, którą złożył szef najsilniejszej partii, która prawdopodobnie będzie rządzić w następnej kadencji. W ten sposób wyznaczył zadanie na najbliższy czas, choć określił jego ramy w bardzo oszczędny sposób.
To potencjalna wyjściowa podstawa dla strategii i taktyki obozu prawicy na najbliższy okres. Prezes podejmuje w ten sposób kilka celów:
1.Ogniskuje uwagę działaczy i sympatyków, dotąd skupionych na biadaniu, zastanawianiu się co dalej i kto jest winny. To pomoże ogarnąć szyki (czy w wystarczającym stopniu, trudno powiedzieć).
2. Uprzedza trend, jaki powoli narasta (odsetek niezadowolonych z rządu rośnie), ale nie przeradza się jeszcze w preferencje wyborcze czy motywację elektoratów. Przerodzi się po spełnieniu dwóch warunków: bardziej odczuwalnych dla obywateli przejawów problemów państwa i Unii oraz pojawienia się spójnej kontroferty, czego oczywiście należy w pierwszym rzędzie oczekiwać po PiS, jako głównej sile opozycyjnej.
3. Wyznacza dość mglisty, ale jednak horyzont czy cel, do jakiego należy dążyć.
4. Próbuje przeprogramować debatę publiczną. Oczywiście, Jarosław Kaczyński nie jest magiem manipulującym zbiorową wyobraźnią (choć parę wizji zdołał rozprzestrzenić), trudno też oczekiwać, by ludzie zaczęli nagle domagać się Rady Stanu albo zażarcie debatować o wadach i zaletach jej samokooptującego się ustroju. Ale można oczekiwać, że ludzie zaczną tęsknić za działającym państwem i to wyrażać.
Co dalej? To zależy. Być może nic, jeśli hasło nie padnie na podatny grunt. Albo z pozoru nic – bo zachęceni deklaracją eksperci i politycy zaczną się zastanawiać nad nową konstrukcją państwa, ale nie będzie to przedostawało się do szerszej debaty. Albo też wiele, bo w końcu pojawią się jakieś projekty i zaczną być dyskutowane. Albo aspirujący (a choćby i do przejęcia pałeczki po Kaczyńskim) politycy młodszego pokolenia ujrzą w tym osobistą szansę?
Wszystko zależy od kilku czynników: czyli popytu na nowe idee (a te wydają się rosnąć), od klasy i intelektualnej suwerenności polityków, bez których żaden tego rodzaju projekt nie ma szansy zaistnieć, od czynników zewnętrznych (bo będziemy mieli do czynienia z wyścigiem między naszym a unijnym myśleniem i działaniem ustrojowym), a wreszcie od jakości rządów dzisiejszej koalicji. Bo im gorsza, tym szybciej i mocniej objawi się potrzeba głębokiej reformy naszego państwa.
CZYTAJ TAKŻE: Rząd wywraca Okrągły Stół. 4 możliwe scenariusze końca IIIRP
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/709154-donald-zdecydowal-jaroslaw-zaakceptowal