Nie ma w Polsce bardziej zdemoralizowanej grupy zawodowej niż profesorowie prawa. Można u nich kupić uzasadnienie każdego złamania prawa. Kwestią jest tylko cena. Oraz sympatie polityczne, bo niektórzy za darmo, a właściwie a conto, rozgrzeszą każde przestępstwo tych, których popierają.
Izba Karna Sądu Najwyższego wydała orzeczenie, które wywraca wszystko w dotychczasowych działaniach ministra sprawiedliwości, a w sumie demoluje całą odwetową linię polityczną Donalda Tuska. No, ale prawo to prawo. Dura lex, sed lex. Po takim orzeczeniu minister sprawiedliwości wycofuje się ze swoich działań, a w sytuacji idealnej nawet podaje się do dymisji. A życie publiczne wraca na stare tory, według reguł ustalonych przez konstytucję, ustawy, dotychczasowe zwyczaje, a nie „prawo jak my je rozumiemy”.
Tak by było w Polsce lat 1989-2023. Ale nie jest w kraju, gdzie grasuje „demokracja walcząca”. Padła już zresztą zapowiedź, że o tym, co jest zgodnie z prawem będzie decydowała wola jednego człowieka, a jest nim Donald Tusk. Trzeba przypominać ciągle tę liberalną wersję hitlerowskiego „Fuehrerprinzip”, którą ogłosił Tusk:
Pewnie popełnimy błędy albo popełnimy czyny, które według niektórych autorytetów prawnych będą niezgodne albo nie do końca zgodne z zapisami prawa, ale nic nie zwalnia nas z obowiązku działania.
Skądinąd już wiadomo – bo zrobione zostały sondaże – że tę Tuskową „wolę mocy” popiera zaledwie 37,5 procent Polaków, a 50,8 jest jej przeciwne (sondaż dla „Dziennika Gazety Prawnej” i radia RMF). Ale w „demokracji walczącej” wola obywateli nie ma większego znaczenia. Tak samo zapisy prawa nie mają znaczenia. A co więcej - znajdą się najbardziej znani i słynni prawnicy, szczególnie profesorowie, którzy mądrymi słowami uzasadnią największe nawet przestępstwa ukochanej przez nich władzy. Dał już przykład ceniony ponoć profesor Jerzy Zajadło w sprawie cofnięcia przez Tuska własnej kontrasygnaty. Przypomnijmy te słowa, bo winny się za tymże profesorem ciągnąć do końca jego życia:
W sprawie kontrasygnaty jestem po stronie Donalda Tuska. Wprawdzie nie potrafię tego prawniczo jednoznacznie uzasadnić i wiem, że prawnie to słaby argument, ale po prostu czuję, że tego, zważywszy na cały kontekst sprawy, wymaga przyzwoitość.
Pan profesor powołuje się na przyzwoitość, a w opinii niemal całego społeczeństwa ugruntowuje się pogląd, że nie ma żadnego związku między tym pojęciem a profesorami prawa. Krótko mówiąc: przyzwoitość i profesorowie prawa to oksymoron. Prawnicy pilnie na to pracują, tak jak ta dwójka profesorów, która sporządziła ekspertyzy uzasadniające zatrzymanie posła Marcina Romanowskiego. Napisali, że można go zatrzymać wbrew immunitetowi, wzięli za to pieniądze, a ostatnio już drugi sąd uznał, że ich ekspertyzy mają wartość zużytego papieru toaletowego. Pieniędzy – o ile wiadomo – nie oddali.
Teraz mamy podobną sytuację. Izba Karna SN wystrzeliła w kosmos całą politykę ministra sprawiedliwości. W odpowiedzi Adam Bodnar – prawnik przecież – odrzuca orzeczenie twierdząc, że nie ma ono mocy, bo wydali je „neosędziowie”. I ogłasza to zupełnie bez konsekwencji – choć każdy z tych sędziów ma za sobą wieloletni staż orzeczniczy. Nie ma protestów ze strony innych prawników, autorytety się nie oburzają. Milczą, choć wiadomo, że za poprzedniego rządu darli szaty z dużo bardziej błahych powodów.
Prawnicze autorytety milczą, bo praworządność nie jest dla każdego
Prawnicze „autorytety” doskonale wiedzą, że Bodnar atakuje sędziów, których status i dorobek jest nie do podważenia. Bo ich zresztą dobrze znają. Wiedzą, że mianowani przez Bodnara prokuratorzy cały czas byli w relacjach procesowych z kwestionowaną przez niego Izbą Karną. Bodnarowscy prokuratorzy i Ministerstwo Sprawiedliwości co chwilę słali wnioski do tej i wszystkich innych Izb SN. Wiedzą, że Izba Karna to nie Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznej, co do której podnoszą swe wątpliwości. Tu ich nie mieli. Wiedzą doskonale, że obecny rząd nie podważa statusu sędziów i sądów - w tym także Izby Kontroli Nadzwyczajnej – gdy wyroki i orzeczenia mu pasują. Podważa je, gdy mu przeszkadzają. Ale „autorytety” milczą.
I to milczenie jest dobitnym znakiem porażki Bodnara. W sprawie orzeczenie Izby Karnej „autorytety” zamilkły. Nie ma też komentarzy w mediach sprzyjających władzy. Widać, że nie znaleźli się ci, którzy potrafiliby jakoś sensownie uzasadnić Bodnarowskie „nie, bo nie”. A nie każdy chce być Zajadłą. Cóż zatem mogą myśleć zwykli Polacy? Tylko to, że praworządność to towar. Niestety nie jest tani. Nie jest dostępny dla każdego, jest tylko dla silnych i bogatych.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/707859-prawo-jest-dla-kazdego-kazdego-bogatego