„Zarówno pani ambasador Iwona Kozłowska jak i ja, uczyniliśmy wszystko, aby kolekcja Ignacego Paderewskiego trafiła do Polski” - mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl prof. Jan Żaryn. Były dyrektor Instytutu Dziedzictwa Myśli Narodowej im. R. Dmowskiego i I. J. Paderewskiego odpowiada na zarzuty portalu wp.pl, które dotyczą zakupu fortepianu pochodzącego willi mistrza. „Dziś nikt nie jest w stanie podważyć przedstawionych przez właściciela dowodów” - podkreśla prof. Żaryn.
Portal wPolityce.pl: Co przemawia za autentycznością fortepianu Jana Ignacego Paderewskiego, który wraz z innymi pamiątkami po mistrzu, udało się ściągnąć ze Szwajcarii do Polski?
Prof. Jan Żaryn: Dziś nikt nie jest w stanie podważyć przedstawionych przez właściciela dowodów. Podstawowym jest oczywiście aukcja z 1954 r. oraz wszystkie zachowane dokumenty z nią się wiążące. W szczególności znajdujący się na tych przedmiotach grawerowy napis. Tych dokumentów nikt nie jest w stanie podważyć. Udowodnić, że ten napis został sfałszowany. To oczywiście może podlegać pewnej krytyce i dociekaniom. Albo jest się w stanie jednak coś udowodnić, albo lepiej się nie zabierać za dezawuowanie konkretnej kolekcji i konkretnych ludzi - tym przypadku pana Gattlena. Jeśli się nie ma dowodów, to jest to zwykłe pomawianie go.
Wspomniał pan o wygrawerowanym na pamiątkach po Janie Ignacym Paderewskim napisie. Kto go wykonał?
Ten grawerowany napis jest nie tylko na fortepianie, ale także na pozostałych przedmiotach z kolekcji pamiątek po Ignacym Paderewskim, które wystawiono na aukcji w 1954 r. Trudno sądzić, że doszło do jakiegoś nadużycia przy wykonywaniu tej grawerki. Nie ma powodu, aby zakładać popełnienie czynu przestępczego. Jeśli jednak ktoś chce, to proszę bardzo, niech to udowodni. Choćby pan red. Szymon Jadczak, który coś takiego sugeruje.
Czyli najważniejsze dokumenty pochodzą z aukcji w 1954 r.
Innym źródłem jest Gazeta lozańska z 1954 r. Informowała nie tylko o samej aukcji, ale także właśnie o dokonanym zabezpieczeniu w postaci grawerki. Nie ma informacji o jakie dokładnie artefakty chodzi, ale jest potwierdzenie, że takie zabezpieczenie na przedmiotach pochodzących z wilii Ignacego Jana Paderewskiego miało miejsce.
Skąd wzięły się wątpliwości?
Ignacy Jan Paderewski zmarł nagle w USA w 1941 r. Przebywał tam jako przewodniczący Rady Narodowej Rządu RP na uchodźstwie. Do Stanów Zjednoczonych wyjechał, aby nawoływać Polaków do wstępowania do Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Ta misja się nie powiodła, bo w jej trakcie mistrz nagle zmarł. W kolejnym roku zmarła jego siostra. Ponieważ w tym czasie, nie żyła już także żona Paderewskiego oraz jego syn Eryk, dlatego mistrz uczynił wykonawcą swojego testamentu Sylwina Strakacza, swojego najbliższego współpracownika i sekretarza. Kłopot polegał na tym, że Strakacz nie mógł w czasie wojny przebywać na kontynencie europejskim, również w Szwajcarii gdzie było wielu niemieckich agentów. W efekcie szwajcarska posiadłość Paderewskiego była bez gospodarza, rozpoczęło się szabrownictwo. Niestety trwało ono aż do lat 60-tych, co Szwajcarię kompromituje. W 1965 r. saperzy szwajcarskiego wojska, w ramach ćwiczeń, doprowadzili do wysadzenia wilii Paderewskiego Riond-Bosson w Morges.
Większość pamiątek została zatem zrabowana.
Do momentu jej zniszczenia znaleźli się różni, którzy uważali, że są właścicielami tych bezcennych artefaktów. Jednym z nich był Szwajcar Georges Filipinetti. On jednak, zgodnie ze szwajcarskim prawem, był właścicielem willi Paderewskiego jeszcze przed jej wysadzeniem. I to on w 1954 r. wystąpił na aukcji jako właściciel kolekcji pamiątek po Janie Ignacym Paderewskim. Sprzedał je w domu aukcyjnym Alfreda Gattlena. Można domniemywać, że Filipinetti nie mając żadnych związków z Polską chciał się szybko pozbyć tych pamiątek. Wedle słów Gattlena wszystkie przedmioty, które nie zostały sprzedane na aukcji stanowiły zapłatę za przeprowadzenie aukcji. Nie wiemy dlaczego Gattlen senior się na to zgodził, nie ma żadnych dokumentów ani wspomnień na ten temat. Faktem jest jednak to, że zabezpieczył tę kolekcję grawerowanymi pieczęciami. Miał zatem wolę zabezpieczenia aktu pochodzenia tych przedmiotów. Jest także potwierdzenie jego syna Jean-Claude Gattlena, który tę kolekcję sprzedawał 70 lat później. Rzecz jasna, to są jednak pewne hipotezy.
Hipotezy przemawiające za autentycznością pamiątek po Paderewskim. Skoro nie ma twardych dowodów w drugą stronę, to w jakim celu przygotowano artykuł w Wirtualnej Polsce?
Można założyć, że intencją artykułu w Wirtualnej Polsce nie jest dociekanie prawdy. Chodziło raczej o przyłożenie konkretnym ludziom, czyli Iwonie Kozłowskiej z polskiej ambasady w Szwajcarii i mnie osobiście. Jesteśmy przecież określani jako PiS-owcy. Warto jednak zadać sobie pytanie, czy 300 tys. zł za całą kolekcję to jest dużo, wobec spuścizny po Ignacym Paderewskim. Według opinii, które uzyskała nasza ambasada w Szwajcarii, sam fortepian jest sporo wart. I to niezależnie od tego, czy był on własnością mistrza, czy też nie. To instrument zachowany w bardzo dobrym stanie. W Polsce został bardzo wysoko oceniony przez ekspertów. Błąd dotyczył jedynie daty jego wyprodukowania, bo nie był to wiek XIX, lecz rok 1927. Wynikało to z nieczytelnego pierwszego numeru seryjnego instrumentu Boesendorfera. Później zostało to ustalone.
Fortepian to tylko fragment kolekcji po Janie Ignacym Paderewskim, którą udało się do Polski ściągnąć.
Fortepian nie był jedynym artefaktem, lecz stanowił część kolekcji, a dla muzealników kolekcja to słowo kluczowe. Państwo polskie jest od tego, aby poszukiwać i odnajdywać kolekcje wybitnych Polaków, które mogą znajdować się także w rękach prywatnych. Trzeba czynić wszystko, aby te pamiątki zdobywać, czy to za sprawą darów, czy poprzez zakup. Wszystko po to, aby udostępniać je później rodakom szukającym kulturowego ubogacania. Na tym polega rola urzędników. Zarówno pani ambasador jak i ja uczyniliśmy wszystko, aby kolekcja Paderewskiego trafiła do Polski. Decyzję musiałem podjąć do grudnia 2022 r. Zdawałem sobie sprawę, że zaniechanie tych decyzji będzie pewną skazą na moim sumieniu. Uczyniliśmy z panią ambasador wszystko co należało, aby ta kolekcja trafiła do Polaków.
Myśli pan, że pod rządami nowego rządu urzędnicy będą wstanie wykazać się taką determinacją?
Mam nadzieję, że urzędnicy państwa polskiego nie są tchórzami i tego typu doświadczenia, które teraz spotkają panią Kozłowską i mnie, nie będą rzutowały na podejmowanie przez nich odważnych decyzji. Niestety taki może być jednak skutek obecnego ataku na nas. Podejrzewam, że gdybym zaniechał wtedy tego zakupu, to zostałbym oskarżony właśnie o zaniechanie. Tu nie ma dobrej rzeczywistości, zawsze musi być zła, bo każde działanie PiS-owca jest z definicji złe. Dlatego apeluję, aby urzędnicy państwa polskiego, nie stchórzyli tylko dlatego, że mogą zostać bezzasadnie oskarżeni.
Ta sprawa nie dotyczy wyłącznie „polskiego podwórka”.
Z punktu widzenia obywateli obcych państw, sprawa rzucania na nich kalumnii jest zauważana. Posądzanie takich osób o to, że próbują okłamywać państwo polskie, wciskać Polakom fałszywe kolekcje bez przedstawiania dowodów jest w gruncie rzeczy zniechęcaniem tych ludzi do kontaktu z przedstawicielami naszego państwa. Należny potępiać tego typu działania, bo są nacechowane daleko idącą szkodliwością. Osoby, które zdecydowały się nagłośnić sprawę fortepianu, czyli dyrektor Leszczyński oraz inni do tego oddelegowani, może nie rozumieją dziś, w czym faktycznie uczestniczą. Szkodliwość ich działań może okazać się jednak bardzo realną i bolesną za kilka lat.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Robert Knap
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/707662-zaryn-intencja-nie-bylo-dociekanie-prawdy-o-fortepianie