W piątek w nocy czasu polskiego czasu zakończył się w Chicago jeden największych tegorocznych spektakli politycznych Ameryki - Narodowa Konwencja Demokratów. Oficjalnie i ostatecznie potwierdzono na niej nominację dla Kamali Harris w wyścigu prezydenckim oraz złamanie dotychczasowych reguł elekcyjnych i być może prawa wyborczego kilku stanów. Po raz pierwszy kandydat nie został wyłoniony w prawyborach - to Biden je wygrał otrzymując 14 milionów głosów zarejestrowanych Demokratów. Kamala Harris nawet w nich nie stratowała, a nominację dostała od partyjnych baronów, działaczy, delegatów na konwencję. W rzeczywistości wybrało ją grono spiskowców, które przeprowadziło pałącowy zamach zmuszając Bidena do rezygnacji - Obamowie, Clintonowie, była spikerka Izby Reprezentantów Nancy Pelosi i przedstawiciele tzw deep state, którzy przez 4 lata sterowali pogrążonym w demencji prezydentem.
Tak naprawdę trudno konwencję nawet uznać za wydarzenie polityczne. Nie było na niej debaty o stanie Ameryki po 4 latach rządów Bidena - nie ma się czym chwalić, ani o tym jak kraj zmieniać, jak naprawiać. Nie było prezentacji programu - nie zmieniono nawet dokumentów na konwencję przygotowanych kiedy jeszcze Biden był kandydatem i dlatego znalazło się w niej aż 20 wzmianek o jego II kadencji i ani jedna o prezydenturze Harris. Ta wygłosiła jedną z najkrótszych w historii mów akceptacyjnych, którą poświęciła głównie opowiadaniu o swej młodości - że niby taka biedna dziewczynka, co to sama musiała wszystko w świecie wywalczyć, swej pracy prokuratora i Trumpowi, który był bohaterem konwencji, bo wszyscy oratorzy i performerzy nieustająca go wyklinali.
Kidawa Harris
Więcej treści było w znacznie dłuższym wystąpieniu prezydenta Bidena, który opowiadał o swych wielkich osiągnięciach i kilka razy się zawieszał, coś bełkotał bez sensu, czym potwierdził, że to nie on rządził krajem tylko ludzie za jego plecami. Demokraci przeczuwali, że coś może pójść nie tak dlatego jego przemówienie przewidziano na tak późną porę, że pół Ameryki - na wschód od Chicago już spało.
Oczywiście nie mogło obejść się bez peanów na cześć Harris ze strony wszystkich mówców - w tym najznamienitszych - Obamów i Clintonów. Wydaje się jednak, że konwencję Demokratów wygrał ostatecznie Trump, bo mówiono o nim więcej niż o wiceprezydent. To też wiele świadczy o kondycji Partii Demokratycznej, o samej kandydatce, która nie ma właściwie nic do zaoferowania. Ośmielę się przypuszczać, że gdyby rywalizowała z nią nasza kochana pani Małgosia Kidawa-Błonska, to ona zostałaby nominatką Demokratów. No, powiedzmy, że wygrałaby Kidawa Harris.
Nie było debat i dyskusji programowych, przedstawienia wizji, więc by te 4 dni czymś zapełnić postawiono na show - wystąpiło kilkoro artystów, były ckliwe scenki i seanse entuzjazmu. Jeśli chodzi o rozrywkę, to publiczność się wściekła, bo rozpuszczano pogłoskę, że ostatniego wieczoru podczas, którego wygłosi swą mowę Harris, wystąpi też Beyonce. Napisał o tym nawet wielki portal plotkarsko-celebrycki TMZ, a Demokraci tego nie zdementowali. Beyonce się jednak nie pojawiła, ani Taylor Swift co też sugerowano, więc część delegatów, ale też widzów była wściekła, że na próżno siedziała do późna w nocy i zamiast gwiazd dostała Harris.
Na całej konwencji panował wielki bałagan organizacyjny, - nie można się było na nią dostać, wszystko spóźnione było w czasie, wielu mówców a nawet artystów nie doczekało się swego występu i to wielu odczytuje jako symbol tego do czego rządy Demokratów, czyli lewicy prowadzą.
Konwencja Narodowa Demokratów rozpoczęła się bezproblemowo ale nie obyła bez problemów logistycznych, takich jak długie kolejki, słabe połączenie internetowe, wysokie ceny i ograniczony dostęp do sali, co skłoniło wielu z 15 000 akredytowanych przedstawicieli mediów do narzekania, a ich przedstawicieli do otwartej walki z organizatorami konwencji
napisał Maxwell Tani z „The Semafor”.
W imieniu praktycznie wszystkich mediów protest wystosował Stały Komitet Korespondentów (Standing Committee of Correspondents) zrzeszający dziennikarzy akredytowanych przy kampanii wyborczej. Generalnie okazało się, że nie mają jak pracować i za mało jest dla nich miejsca. Może dlatego, że Partia Demokratyczna, co to niby pochyla się nad ludem pracującym i dla niego pracuje, jak zwykłe bardziej troszczy się o kochane pieniążki, lobbystów i wielkie korporacje. Dla nich znalazło się miejsce w lożach Chicago United Center, gdzie odbywała się konwencja i gdzie grają Chicago Bulls.
Loże kosztowały od pół miliona do dwóch milionów dolarów. Za 4 dni. Tyle się płaci za przyjemność obcowania z Demokratami. Na tę obłudę zwrócił nawet uwagę i poświecił jej swą relację, były gwiazdor CNN Chris Cuomo. A więc na górze w lożach właściciele Ameryki, a na dole plebs - mięso armatnie przedsiębiorstwa Partia Demokratyczna - delegaci, wolontariusze z całego kraju.
Zaś na zewnątrz przez cztery dni przewalały się demonstracje skrajnego lewackiego i antysemickiego skrzydła partii, na których palono amerykańskie flagi i grożono atakami na prominentnych działaczy za pomoc Izraelowi. Kamala Harris ma problem, bo choć nieco dystansuje się od pro izraelskiej polityki, to może stracić głos tej fanatycznej frakcji, która co roku jest silniejsza, ale zawsze glosowała na Demokratów. Teraz lewacy i antysemici z Partii Demokratycznej grożą, że nie oddadzą na nią głosu. Powstał nawet komitet, czy ruch Porzućcie Harris „(Abandon Harris), który oskarża ją o współudział w ludobójstwie w Palestynie i będzie działa na rzecz jej przegranej w wyborach.
Pro death
Na zewnątrz odbyło się też kilka akcji aborycjno-ginekologicznych, które dość dobrze symbolizują, a nawet ilustrują to co jest jednym z priorytetów partii. Otóż prawo do zabijania nienarodzonych. Po decyzji Sądu Najwyższego uznającego, że Konstytucja nie gwarantuje prawa do usuwania ciąży, co w praktyce oznacza, że to legislatury stanowe decydują czy w danym stanie można dzieci zabijać czy nie, kwestia aborcji stała się ulubionym motywem politycznym Demokratów. Jedna z delegatek pytana na konwencji co zrobiłaby gdyby musiała wybrać pomiędzy demokracją, a prawem do aborcji opowiedziała się za zabijaniem.
I tak kilka przecznic od centrum konwencji stanął abortowóz, taki przewoźny zakład do przerywania ciąży. Paniom delegatkom zaoferowano darmowa chemiczną aborcję, a panom podcinanie i podwiązywanie nasieniowodów, czyli wazektomię. Też darmową. Chętni otrzymywali w nagrodę nawet kupon na hot doga od miejscowej restauracji. Delegatów witał też kołysząc się na gigantyczny wielki balon - dmuchana wkładka domaciczna. Demokraci mogli wybrać dziesiątki, czy nawet setki szczytnych idei, ale wybrali właśnie sprawy z okolic genitaliów i to w patologicznym wydaniu. To bardzo dużo mówi o stanie umysłów i emocji Demokratów.
Centrum już opustoszało, delegaci się rozjechali, minęło tłumne wzmożenie i do Demokratów i mediów coraz bardziej dociera to, że nie była to udana impreza. Być może na ocenę jeszcze za wcześnie, być może delegaci zawiozą do swych domów i lokalnych organizacji entuzjazm, którym starano się ich w Chicago zarazić i jak te pszczółki rozpoczną pracę dla swej królowej Kamali.
Tymczasem efekt konwencji może nawet nie pokazać się sondażach, bo właśnie przykryło ja inne bardzo znaczące wydarzenie. Ocalałego z zamachu Trumpa zdecydował się poprzeć trzeci z kandydatów - Demokrata, bratanek zabitego w zamachu prezydenta, syn zabitego w zamachu prokuratora generalnego - Robert F. Kennedy Junior.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/703513-nieudane-show-demokraci-rozczarowali-swa-konwencja