Kilka dni temu przez polskie i przez światowe media przetoczyła się informacja o wypowiedzi byłego szefa BND, Augusta Hanninga, o polsko-ukraińskim sprawstwie sabotażu Gazociągu Północnego.
Zza tabloidowych nagłówków niekoniecznie można było dostrzec głębszy sens tej operacji medialnej.
Pierwszą warstwą jest sama postać Augusta Hanninga, który do 2005 roku pełnił funkcję szefa niemieckiego wywiadu. To robi wrażenie, problem jednak polega na tym, że Henning jest głęboko skompromitowany. Po swojej pracy dla państwa niemieckiego pełnił szereg usług dla podejrzanych kontrahentów - m.in. dla Zjednoczonych Emiratów Arabskich, które z jego pomocą starały się o pozyskanie samolotów szpiegowskich pod pozorem zakupu prywatnych odrzutowców dla arabskich bogaczy czy też pomagał firmom z Azerbejdżanu dostać się na rynki europejskie. Największym jego skandalem było jednak członkostwo w radzie nadzorczej rosyjskiego banku na Łotwie - PNB Banka. Kontakty jakie zawarł Hanning złamały wszelkie procedury bezpieczeństwa do tego stopnia, że nawet niemiecka prasa zastanawiała się nad przyczynami uwikłania swojego urzędnika w kontakty z Rosjanami. Spośród rosyjskich nazwisk, które znalazły się w wizytowniku niemieckiego urzędnika warto rozeznać dwa z nich - Michaiła Gucerijewa i Grigorija Gusielnikowa. Ten pierwszy to powiązany jeszcze z sowieckimi służbami rosyjski oligarcha, który jako „niezależny” przedsiębiorca skupywał udziały rosyjskiego Spierbanku, gdy ten kończył swoją działalność na Ukranie. Ten drugi zaś był de facto właścicielem banku, w którego radzie nadzorczej zasiadał Hanning. Obaj rosyjscy oligarchowie finansowali różne przedsięwzięcia biznesowie na Łotwie, pod szyldem m.in. PNB Banka. W 2019 roku bank jednak ogłosił upadłość, a łotewski syndyk oszacował na kwotę ponad 31 milionów euro należności od członków rady nadzorczej - w tym naszego niemieckiego bohatera. Już tylko ponurym dodatkiem jest fakt, że w tej samej radzie nadzorczej zasiadał były sekretarz generalny NATO - Anders Rasmussen. Niemieckie media w lutym 2022 roku obiegła wieść o upokarzającym spotkaniu jakie odbył Hanning u kanclerza Olafa Scholza w przeddzień wizyty tego ostatniego na Łotwie. Były szef BND miał prosić o wstawienie się za jego sprawą u łotewskich władz. Ogromne długi, finansowanie przez rosyjskich oligarchów i wreszcie kompromitujące usługi jakie Hanning realizował dla podejrzanych mocodawców dyskwalifikują go jako obiektywnego komentatora w sprawach rosyjskich - a jednak Die Welt zaprosiło go jako eksperta, zaś media w różnych częściach świata cytowały bezwartościową merytorycznie opinię byłego urzędnika. Była to zresztą bardziej publicystyka niż stwierdzanie faktów. Hanning oburzał się, że Ukraińcy z Polakami „naruszają naszą infrastrukturę”, że „Ukraina skorzystała [na uszkodzeniu Nord Stream] oraz że wsparcie Niemiec dla Ukrainy nie jest kompatybilne z tym co zrobili biednym Niemcom Ukraińcy.
Jednak rozmowa o wysadzeniu przez Ukraińców Gazociągu nie wzięła się znikąd - pora więc powiedzieć o drugiej warstwie intrygi. Hanning i dziennikarze jedynie omawiali tekst z „Wall Street Journal”, w którym pisano o sześcioosobowej ekipie ukraińskich ochotników z uprawnieniami na nurkowanie, którzy pod przykrywką turystycznej eskapady po Bałtyku dokonali sabotażu. Polska miała przynajmniej wiedzieć o spisku, a być może także współpracować na poziomie wywiadu. Ale także i do tego tekstu należałoby mieć kilka pytań. Przede wszystkim autor nie podaje ani jednego nazwiska osoby, która by potwierdziła opisywany scenariusz uszkodzenia rury. „Wysocy urzędnicy z Ukrainy”, „wysocy urzędnicy z Niemiec”, wszyscy ci informatorzy równie dobrze mogliby być wymyśleni przez Juliusa Verne’a. Rzeczony tekst nie zawiera ani jednego dowodu, dokumentu czy choćby opinii podpisanej nazwiskiem, które by potwierdzały opowieść - chyba że za taki dowód uznać zdjęcie małej łódki, stojącej na brzegu, a podpisanej jako jacht, z którego nurkowie spuścili się na dno morza. Niewiele trzeba poczucia ironii by we własnych zbiorach zdjęć znaleźć jakiś jacht i opublikować go jako wehikuł współczesnego Jamesa Bonda.
W polskich mediach słusznie cytowano artykuł WSJ jako „amerykańską gazetę”. Problem jednak jest nawet i w tym podstawowym fakcie, co możemy nazwać trzecią warstwą medialnej operacji. Autorem głośnego tekstu jest Bojan Pancevski, sam będący Macedończykiem, pracującym w Berlinie jako korespodent niemieckiej gazety. Autor, stosunkowo młody, okołoczterdziestoletni człowiek, zajmował się co prawda Ukrainą ale raczej na poziomie polskich jutuberów i blogerów którzy jeździli za Bug realizować materiały z ogarniętego wojenną historią kraju. Nie kwestionując sukcesu Pancevskiego, w karierze bywają takie skoki jakościowe, można jednak domniemywać, że informatorzy autora - jak to zwykle bywa ze smutnymi panami z tajnych służb - nie byli z nim, delikatnie mówiąc, do końca szczerzy. Trudno nie podejrzewać rozmówców Pancevskiego o prowadzenie osobnej gry operacyjnej o międzynarodowym zasięgu - stąd też wybranie amerykańskiej gazety i dziennikarza z niezbyt oszałamiającym dorobkiem.
Mamy więc tutaj bałkańskiego autora realizującego we współpracy z Niemcami materiały dla amerykańskiej gazety, którą omawia potem uwikłany w interesy z rosyjskimi oligarchami były szef BND. Ta historia jest tak archetypicznie oczywista jak ukraińska asystentka Donalda Tuska czy hiszpański dziennikarz werbujący w Warszawie zwolenników Putinowskiej narracji.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/702769-dziwne-dowody-w-sprawie-sabotazu-nord-stream-zdjecie-lodki