Niepokojący sygnał wysłała rządowa komisja do spraw wpływów rosyjskich i białoruskich. Sformułowała absurdalna podejrzenia, ale to może być znak tego, że metodą ataku na poprzedni rząd będzie hasło „im głupiej, tym lepiej”. Opinia publiczna znów podzieli się po linii politycznej i nikt nie będzie sprawdzał merytorycznej zasadności zarzutów.
Po dwóch i pół miesiąca pracy, po dwudziestu czterech spotkaniach, rządowa Komisja do Spraw Wpływów Rosyjskich i Białoruskich wydała pierwszy komunikat. Dwie kartki, dziesięć punktów, z czego większość to pustosłowie. Dwa jednak świadczą o pałkarskich intencjach członków komisji, której przewodniczącym jest gen. Jarosław Stróżyk (o którym trzeba pamiętać, że mimo stosunkowo młodego wieku pod koniec PRL zdążył być członkiem ZSMP, a w latach resetu pełnił ważne funkcje w wywiadzie, czyli może mieć osobiste intencje do promowania określonej wizji wpływów rosyjskich).
Jeden z ostatnich punktów sprawozdania brzmi następująco:
Komisja na podstawie analizy polityki zagranicznej lat 2016–2023 zwraca uwagę, że system władzy polegał na wadliwym doborze kadr w sferach regulowanych przez państwo i tworzeniu warunków korupcjogennych. Te same problemy mogą dotyczyć wszystkich instytucji i służb w Polsce, w tym: wojska, policji, służb specjalnych, mediów publicznych, sądów i prokuratury.
Trudno o bardziej dobitny dowód na partyjniackie, wręcz pałkarskie intencje Komisji. To bajka o czystej i nieskalanej Platformie z czasów jej rządów i absolutnie skorumpowanym Prawie i Sprawiedliwości. Czyli wersja czysto partyjniacka. Nie uwierzą w nią także ci Polacy, którzy nie lubią PiS, ale nie należą do sekty Silnych Razem. Podobny charakter ma ostatni punkt.
Komisja uznaje za wskazane zbadanie wpływu jaki na obronność państwa wywarły decyzje o wstrzymaniu/zerwaniu w latach 2016-2018 kontaktów zbrojeniowych, w tym na dostawę śmigłowców oraz systemu tankowania w powietrzu (MRTT – program Karkonosze) oraz pozyskiwania łączności satelitarnej.
Czyli zerwanie kontraktu na nieszczęsne Caracale osłabiło obronność państwa? I Moskwa na to wpłynęła? Jeśli Komisja tak stawia sprawę, to widać, że chodzi tu o absolutną manipulację i oszukiwanie opinii publicznej.
Kontrakt na śmigłowce Eurocopter Caracal był krytykowany od samego początku i z bardzo różnych miejsc. Pierwszym wówczas powodem krytyki był fakt, że producent Caracali – Airbus Helicopters – nie miał żadnego zakładu produkcyjnego na terenie Polski. A jednocześnie funkcjonowały u nas dwie wytwórnie śmigłowców – PZL Mielec i PZL Świdnik. Oba zakłady przędły dość cienko i wiadomo było, że gdyby pojawił się Airbus z wielkim kontraktem, a docelowo zapowiadaną montownią, to obie firmy musiałyby upaść. One też stanęły do przetargu na dostawę śmigłowców wielozadaniowych, ale MON je odrzucił. Z powodów pozamerytorycznych. Chodziło o dopieszczenie Francji. Czyli odpadł brytyjsko-włoski śmigłowiec ze Świdnika i amerykański z Mielca. Przypomnijmy, że Francja była wtedy nieporównanie bliżej Kremla niż Amerykanie i Brytyjczycy. Zatem mamy tu już jedną z odpowiedzi o rosyjskie wpływy.
Po drugie Caracale były sprzętem ocenianym raczej sceptycznie. Sama Francja zamówiła ich homeopatyczną ilość. Gdyby nasz kontrakt został zrealizowany to polskie Siły Powietrzne miałyby ich kilka razy więcej niż Francuzi. Trudno uznać to za reklamę produktu, który był kupowany głównie przez kraje pozaeuropejskie.
Na dodatek były one potrzebne Wojsku Polskiemu jak – nieomal – rower rybie. To duże, głównie transportowe maszyny. A nasze wojsko bardziej potrzebowało śmigłowców z programu „Kruk”, czyli szturmowych (obecnie w tej roli kupowane są amerykańskie śmigłowce Apache). Trwała już wtedy wojna w Donbasie. Od razu było widać, że w konflikcie symetrycznym - takim, gdzie obie strony dysponują porównywalnym uzbrojeniem - śmigłowce transportowe stają się grobem dla przewożonych żołnierzy. Nawet tylko sponsorowani przez Moskwę „separatyści” dysponowali taką liczbą środków przeciwlotniczych, że co kilka dni strącali ukraińskie śmigłowce. W maju 2014 r. w ten sposób zginął ukraiński generał Serhij Kulczycki wraz z trzynastoma innym żołnierzami. Miesiąc później zestrzelona została kolejna maszyna, gdzie zginęło dziewięciu Ukraińców. Śmigłowce przestały pełnić rolę środka transportu wojsk. Tu trzeba dodać, że Caracale są większe od post-sowieckich Mi. Przewożą prawie trzydziestu ludzi, więc łatwo przeliczyć, jakie byłyby straty, gdyby to one były strącane.
Pełnoskalowa agresja Rosji na Ukrainę potwierdziła ten trend. Nie ma doniesień o potrzebie posiadania wielkiej liczby śmigłowców transportowych. A Polska za czasów Platformy chciała ich kupić 70 sztuk, z czego w większości w wersji transportowej lub ratownictwa medycznego, czyli też de facto do przewożenia personelu. Jest pewne, że w razie wojny z Rosją wszystkie Caracale stałyby na kołkach. Ich zakup byłby wyrzuceniem pieniędzy w błoto. Ale wątpliwe, by komisja powołana przez Donalda Tuska jest w stanie to przyznać. Nie po to została powołana.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/702444-caracale-w-obronie-resetu-komisja-palka-na-opozycje