Już 6 sierpnia ma ukazać się w Niemczech książka Grzegorza Rossolińskiego-Liebe, która już ostatecznie oskarża Polskę o udział w Holokauście. O pracy „Polscy burmistrzowie i Holokaust. Okupacja, administracja i współpraca” portal wPolityce.pl pisze jako pierwszy, dysponując treścią całej książki.
Autor, powiązany z Barbarą Engelking i Janem Grabowskim, w swojej pracy pomija badania, które przeczą jego tezom, co wzbudza kontrowersje. Książka twierdzi, że polscy burmistrzowie mieli sporo niezależności i pomagali Niemcom w przeprowadzaniu Holokaustu. Warsztat autora wywołuje obawy o manipulacje i przekłamania historyczne, które mogą mieć poważne konsekwencje polityczne.
Kim jest autor?
Rossoliński-Liebe jest polsko-niemieckim historykiem wykładającym w Berlinie, zajmującym się historią II wojny światowej, a zwłaszcza nazizmem i Holokaustem, jest też autorem obszernej biografii Stepana Bandery. Środowiskowo Profesor powiązany jest z Barbarą Engelking i Janem Grabowskim, autorem niesławnej pracy „Dalej jest noc”, której naukowcy wytknęli szereg błędów a nawet ingerencji w źródła historyczne, poprzez usuwanie obecności Niemców w niektórych zbrodniach a dodawanie obecności Polaków. W pierwszych partiach tej 1100-stronicowej książki Rossoliński-Liebe dziękuje wyżej wymienionym autorom, a także powołuje się na ich badania. Choć w bibliografii książki o „polskich burmistrzach” znajdują się pozycje z 2020 roku, to jednak Historyk z premedytacją pominął te prace naukowe, które przeczą jego tezie - tezie, że polscy burmistrzowie byli współsprawcami Holokaustu.
Rossolińskie-Liebe pomija zatem prace doktora Macieja Korkucia, doktora Piotra Gontarczyka czy doktora Tomasza Domańskiego, a z pracy profesora Bogdana Musiała wykorzystuje jedynie starą pozycję sprzed ćwierć wieku, ignorując najnowsze badania tego pracującego w Niemczech polskiego historyka. Taki dobór bibliografii już świadczy o intencjach autora.
Co głosi książka?
Jedną z najważniejszych tez pracy jest polskie sprawstwo Holokaustu, co przebija w wielu miejscach książki m.in. następującymi sformułowaniami:
polscy burmistrzowie i władze miejskie wspierali niemieckich okupantów w przeprowadzaniu Holokaustu.
Polscy burmistrzowie i pracownicy administracji miejskiej w GG [Generalnym Gubernatorstwie - red.] byli w dużym stopniu zangażowani w Holokaust i inne zbrodnie popełniane przez niemieckich okupantów, ponieważ należało to do ich codziennych zadań administracyjnych.
interesy burmistrzów i niemieckich okupantów pokrywały się w obszarze prześladowań Zydów i Holokaustu.
udział polskich burmistrzów w Zagładzie jest poważnym wkładem w ogromną zbrodnie.
Jakie przekłamania spotykamy w książce?
Choć pogłębioną analizę i recenzję 1100-stronicowej książki o „polskich burmistrzach” należy zostawić historykom, to już na pierwszy rzut oka widać na czym polegają manipulacje niemieckiego badacza. Podobnie jak Engelking i Grabowski tak i Rossoliński-Liebe buduje swoje argumenty na założeniu, że w Generalnym Gubernatorstwie władzę sprawowała „administracja niemiecko-polska”. Choć dla historyków jest oczywiste, że w warunkach okupacyjnych decydentami i wykonawcami zasadniczych elementów polityki byli Niemcy, to jednak badacz z Berlina próbuje tu przemodelować rozumienie niemieckiej okupacji czasów II wojny światowej w Polsce. Autor twierdzi, że skoro część burmistrzów i większość urzędników w miastach i miasteczkach składała się z Polaków to za zbrodnie na tych terenach odpowiadali również Polacy. Historyk rysuje obraz w którym burmistrzowie czy kierownicy departamentów w okupowanych przez Niemców miastach rzekomo mieli dużo swobody.
Władze powiatowe i miejskie, władze miejskie i inne urzędy miały charakter niemiecko-polski, nawet jeśli na niektórych budynkach powiewały flagi ze swastyką - czytamy w książce.
Jakie argumenty, zdaniem Rossolińskiego-Liebe, świadczą o „polskości” administracji?
W 1939 roku i jeszcze w 1940 r. w dużych miastach panowała powszechna praktyka nazywania burmistrza, a nawet komisarza miejskiego „prezydentem miasta”.
Potoczne używanie starego nazewnictwa ma być dowodem na odrębność i samodzielność okupowanej ludności? Autor usilnie szuka faktów historycznych, które przedstawia jako dowody na autonomiczność polskich urzędników niemieckiej okupacji. Podaje np. sytuację, w której w Warszawie wprowadza się podatek od napojów, ale Niemcy (Hermann Fribolin) kwestię ulg i zwolnień podatkowych pozostawia już Julianowi Kulskiemu. Zaprawdę, skoro Polacy mogli mniej płacić za lemoniadę, to już doprawdy zaznali suwerenności i samodzielności zdolnej do decydowania o Holokauście…
Przez całą pracę przewijają się więc wątki, które mają dowodzić istnienia „niemiecko-polskiej administracji” na terenach okupowanych. Innym przykładem jest decyzja burmistrza o usunięciu drutu kolczastego z czyjegoś prywatnego ogrodu, bo przechodnie rozrywali sobie o nie ubranie. W innym miejscu Autor pisze, że zarówno Niemcy jak i „polska” administracja sprawdzały targowiska w poszukiwaniu nielegalnego handlu albo że w Krakowie opaski z gwiazdą Dawida Żydzi nosili wcześniej niż byli do tego zmuszeni nawet w Rzeszy. Można by pomyśleć, że Autor nie rozróżnia najprostszych zadań administracyjnych, które scedowano na urzędników miejscowych a zadań państwowych, nakazywanych przez okupanta pod groźbą śmierci - ale trudno uwierzyć, by historyk nie znał tak elementarnych realiów niemieckiej okupacji.
Zatem odium niemieckich decyzji w książce Rossolińskiego-Liebe spada na Polaków.
Kogo oczernia Rossoliński-Liebe?
Opisywanie „polskich burmistrzów” jako jednej kategorii urzędników Generalnego Gubernatorstwa doprowadza do metodologicznych absurdów. W jednej grupie znajduje się zatem bohater Julian Kulski, który prywatnie pomagał Żydom, od początku okupacji współpracował z Państwem Podziemnym, a syna posłał do Powstania Warszawskiego, który zrównany jest z kolaborantem burmistrzem Krzeszowic Brunem Kochańskim, który za swoją współpracę z Niemcami został po wojnie skazany na śmierć.
Problem z obarczeniem Polaków odpowiedzialnością za Holokaust jest taki, że nie istniała instytucja czy organizacja, która by w tym zakresie współpracowała z Niemcami. Przypadki Polaków kolaborujących z okupantem były, również byli i tacy co włączali się w różne zbrodnie, ale ani Państwo Podziemne ani inne samodzielne organizacje nie popierały nazistów w ich polityce. To dlatego z początkowego oskarżania Polaków jako społeczeństwa (Jan Tomasz Gross) zrobiono później oskarżenie wobec granatowych policjantów, strażaków i sołtysów (Jan Grabowski, Barbara Engelking) i dlatego praca Rossolińskiego-Liebe jest kolejnym krokiem - określeniem rzekomo instytucjonalnej grupy, która miała być odpowiedzialna za Zagładę Żydów. W ten sposób Polaków jeszcze nikt nie oskarżał o sprawstwo.
Czy w książce jest dużo błędów?
Sprawdzenie książki z tysiącami przypisów będzie żmudną i długotrwałą pracą niezależnych polskich historyków, ale już pobieżna lektura pozwala wskazać manipulacje. Historyk na przykład na podstawie niemieckiego protokołu z rozmowy Juliana Kulskiego z władzami niemieckimi z 28 maja 1940 roku, stwierdza, że „ani Kulski, ani władze miasta nie były zainteresowane udzieleniem szczególnej pomocy ludności żydowskiej”. Po raz kolejny Autor pisze tak, jakby to nie były realia okupacyjne! Polacy byli dla Niemców ludźmi gorszej rasy, a inteligencja polska sama była przeznaczona do eksterminacji. Wszyscy Żydzi mieli być wymordowani a pomoc im była karana śmiercią - jak w takich warunkach rozmawiający z Niemcami Polak miał wyrażać „zainteresowanie udzieleniem pomocy” Żydom? Zwłaszcza że Kulski brał udział w konspiracji i jego rolą wielokrotnie było udawać przed Niemcami różne postawy, a nie szczerze wyrażać się wobec okupanta. W innym miejscu zdaje się, że Rossoliński-Liebe idzie śladem swojego środowiska spod znaku Grabowskiego i Engelking przedstawiając niektóre fragmenty źródeł w nieuczciwy sposób. Porównując przytoczony przez niego cytat ze wspomnień ocalałego z Holokaustu Żyda z oryginałem, można stwierdzić spore rozbieżności - ale to już historycy z odpowiednim warsztatem muszą ustalić właściwą wersję naukowego tłumaczenia (książka będzie wydana po niemiecku). Warto o tych manipulacjach źródłami wspomnieć, bo dr Piotr Gontarczyk oraz dr Tomasz Domański wykazali, że Grabowski i Engelking w pracy „Dalej jest noc” potrafili podawać zmienione przez siebie fragmenty źródeł - tak by pasowały do ich tezy.
Dlaczego sprawa jest tak poważna?
Profesor Grzegorz Rossoliński-Liebe pomijając w swojej książce prace naukowe, które przeczą jego tezom, pozycjonuje się jako Autor naginający warsztat historyka pod swoją tezę, która może mieć konsekwencje polityczne. Ta książka może być jednak oceniona poważniej niż prace Grabowskiego czy Engelking, bo badacz wydaje swój tekst najpierw w języku niemieckim i to tam jego teza znajdzie pierwszych czytelników, komentatorów i recenzentów, omijając w ten sposób naukową krytykę polskich ekspertów. Ponadto autor w dużej mierze opierał się na niemieckich źródłach, co kontrastuje z brakami autorów z „Centrum Badań nad Zagładą Żydów”. Nade wszystko jednak dotychczasowe doświadczenie z nieuczciwymi badaczami Holokaustu pokazuje, że wszelka krytyka ich pracy i wskazywanie błędów jest marginalizowana określaniem jako „atak” albo „wybielanie polskiej historii” i pomijana w debacie. Państwo niemieckie sfinansowało kolejny milowy krok w obarczaniu Polaków za swoje zbrodnie.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/701243-szokujace-niemcy-wydaja-ksiazke-polacy-winni-holokaustu