Przypominamy felieton Bronisława Wildsteina, opublikowany w tygodniku „Sieci” we wrześniu 2022 roku:
Obserwacja nomenklatury partyjnej śpiewającej Międzynarodówkę było specyficznym doświadczeniem czasów PRL. Uczestnicy kolejnych transmitowanych w mediach plenów, zjazdów czy kongresów zaczynali je i kończyli w ten sam sposób, tzn. wstawali i na baczność, choć nie całkiem zgodnym chórem, intonowali tę pieśń napisaną w czasie Komuny Paryskiej.
Grubasy o spasionych gębach, spośród których wyróżniał się śledzienniczo chudy Jaruzelski ryczały groźnie: „powstańcie, których dręczy głód”, dostarczając obserwatorom niezapomnianych doznań estetycznych. „Wyklęty powstań ludu ziemi” – zawodziły nadęte typy z nadania Moskwy zarządzające Polską.
W zachodniej Europie odkryłem, że jest jeszcze całkiem spora grupa ludzi, którzy Międzynarodówkę śpiewają z własnej, nieprzymuszonej woli. W państwach komunistycznych takich nie było, chyba że robili to dla ryzykownych jaj jak ja, grzmiący w areszcie, „by łańcuch spadł z wolnego ducha, a dom niewoli zniszcz i spal”, i zamiast uznania za to, że wyjątkowo znam więcej niż refren robotniczego hymnu, spotykałem się z całkiem odwrotnymi reakcjami klawiszy.
We Francji do podparyskiego zameczku zaprosili nas współpracujący z Solidarnością związkowcy z socjalistycznego syndykatu CFDT. Był to rekreacyjny weekend, a głównym jego wydarzeniem było coś w rodzaju małżeństwa, które jeden z liderów związku zawarł z blisko 30 lat młodszą od siebie kobietą. Kiedy w niedzielę nieco zużyci stoczyliśmy się do jadalni, okazało się, że funkcjonują w niej także nowi lokatorzy zamku, głównie rodziny z dziećmi, które również chciały wykorzystać piękne miejsce i jego malownicze otoczenie. Rozmamłani związkowcy na ich widok zebrali się do kupy i zaczęli, na ile im sił starczyło, ryczeć Międzynarodówkę. Była ona wymierzona w burżujów, z którymi znaleźli się niespodziewanie pod jednym dachem.
Nie tylko nie dołączyliśmy się, ale dawaliśmy wyraz niechętnemu zdumieniu. Przybysze, których związkowcy usiłowali prowokować i którzy rzeczywiście gapili się na nich bez sympatii – co łatwo zrozumieć – byli przypuszczalnie tak samo zamożni, o czym świadczył choćby wybór tego samego miejsca weekendowego wypoczynku. Nasze zachowanie wywołało oburzenie braci z CFDT. Kryzys zażegnała nasza przyjaciółka ze związku, tłumacząc, że Międzynarodówka źle się nam kojarzy, a jako osoby nie w pełni świadome (w końcu Polacy) nie jesteśmy wstanie zrozumieć jej obiektywnie postępowego charakteru.
Wraz z upadkiem komunizmu nastąpił również zanik śpiewania Międzynarodówki, co wiązało się z kompromitacją ortodoksyjnej wersji marksizmu, która zasadzała się na wizji mesjańskiej roli klasy robotniczej zdobywającej władzę w wyniku apokaliptycznej rewolucji. Z czasem pojawił się jej nowy wariant, czyli „Imagine” Johna Lennona. Porównanie obu wersji pozwala zrozumieć ewolucję dominujących dziś rewolucyjnych wyobrażeń.
Stara wersja jest patetyczna – nowa liryczna. W starej rusza się z posad bryłę świata, wiedzie nie tylko na bój, ale i trud, dużo jest krwi, ognia i potu, tyrani drżą, a sępom zostają spiłowane pazury. Wersja druga ma charakter perswazyjny. Wystarczy sobie wyobrazić – sugeruje. Wyobrazić sobie, że nie ma niczego, co tworzyło ludzką cywilizację. Nie ma religii, a więc raju ani piekła, nie ma własności ani krajów, czyli narodów, nie ma o co walczyć ani poświęcać się, żyjemy tylko chwilą bieżącą, a nad nami jest wyłącznie niebo jako zjawisko przyrodnicze, bo jedynie w ten sposób Lennona można zrozumieć. A wszystko to wyśpiewane słodkim głosikiem, który odsyła nas do wokalnych i intelektualnych popisów dziesięciolatków ze szkolnej katechezy.
Agnieszka Kołakowska napisała, że woli sobie takiego świata nie wyobrażać. Rozumiem ją. „Imagine” jest jak dobrze zrobiony horror, w którym pod rozkosznie uśmiechniętą twarzyczką dziecka dostrzegamy demoniczny grymas. Lennon proponuje nam odczłowieczoną pustkę. Rozkosznie przekonuje nas, że zniszczenie ludzkiego świata jest łatwiejsze, niż się nam zdaje. To, że on sam ani rzesze jego wyznawców, puszczających ów hymn w odpowiedzi na agresję i terroryzm, nic z tego nie rozumieją, budzi jeszcze większą grozę. Do nowej utopii wkroczymy lekko, łatwo i nieświadomie. Kiedy zaczniemy obumierać, będzie już za późno.
Dawna Międzynarodówka porywała apokaliptyczno-genezyjską namiętnością, kazała egzaltować się krwią i zniszczeniem. „Imagine” wabi bezproblemowym snem. Bez względu na wszystkie konsekwencje klasyczna Międzynarodówka jest wyrazem brutalnej witalności. „Imagine” jest symptomem jej zaniku.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/700597-imagine-lennona-jest-jak-dobrze-zrobiony-horror