Zabiegi rządu Donalda Tuska o symboliczne zadośćuczynienie ze strony Niemiec to widowisko żenujące bardziej nawet niż inauguracja igrzysk w Paryżu. Tusk prosi choćby o ochłap, a Berlin całkowicie go lekceważy.
Przed nami ważne daty – 1 sierpnia i 1 września. Obie przypominające o ogromie zbrodni popełnionych przez Niemcy w czasie II wojny światowej. Przed nami także 15 sierpnia i 31 sierpnia. Dla ludzi u władzy to – rzec można – polityczny festiwal, podczas którego będą mogli wypowiadać najbardziej górnolotne frazy. Usłyszymy zatem o patriotyzmie, cierpieniu i poświeceniu naszych przodków, ale także o odpowiedzialności za państwo i o tym, że bardzo dbają – oni, dzisiejszy rząd – o to, by państwo było silne.
Mocne i patetyczne deklaracje bywają potrzebne, ale mają sens jedynie wtedy, gdy idzie za nimi determinacja w osiąganiu celu. W kontekście pamięci o II wojnie światowej tego niestety nie ma. Jest za to sytuacja, że obecna władza błaga o jakikolwiek gest ze strony Niemiec, a ci to całkowicie zbywają. Mowa oczywiście o zadośćuczynieniach za zbrodnie popełnione przez okupantów niemieckich na Polakach.
Przypomnijmy, że przed wyborami parlamentarnymi Donald Tusk – jak to on – obiecywał, że będzie skuteczniejszy od rządów PiS w egzekwowaniu nieuregulowanych przez Niemców zobowiązań wobec ofiar ich polityki wojennej.
Ja uważam, że to jest do zagrania jeszcze – i do wygrania (…) Jeśli będę odpowiadał w jakimś wymiarze za rząd polski, to oprócz pieniędzy europejskich dostaniemy też to, co się należy od Niemców, jeśli chodzi o jeszcze żyjące ofiary, a wszyscy, którzy narodzili się przed wojną czy w czasie wojny, to są w jakimś sensie ofiary napaści niemieckiej. Tylko to trzeba umieć załatwić, a nie jak pajace latać po całym świecie (…)
— zapewniał w trakcie kampanii wyborczej. Było to słynne w swoim czasie spotkanie, gdy został zapytany przez jednego z wyborców o zadośćuczynienia za zbrodnie niemieckie. To wtedy Tusk zaatakował pytającego aroganckimi słowami „A z jakiej paki przysługują panu reparacje”. Tym niemniej zapewnił, że to on będzie umiał załatwić pieniądze. Choć jedynie w wersji minimalistycznej, czyli dla tych, którzy jeszcze żyją.
Od momentu objęcia władzy przez Donalda Tuska minęło już ponad siedem miesięcy. Nic w tym czasie się nie wydarzyło, jeśli nie liczyć splunięcia mu w twarz przez kanclerza Olafa Scholza w czasie polsko-niemieckich konsultacji w Warszawie. Tusk – silny wobec słabszych, bezsilny wobec silniejszych – nie zareagował i zostawił sprawę jej biologicznemu rozwiązaniu.
Każdego dnia umierają potencjalni beneficjenci niespełnionej skuteczności Tuska. Skalę bezradności i zagubienia ujawnia wywiad, którego udzielił niemieckiemu radiu pełnomocnik rządu ds. stosunków z Niemcami.
Najwyższy czas, aby dążyć do konkretnych rozwiązań. Jestem co do tego optymistą
— dziarsko zauważył prof. Krzysztof Ruchniewicz. Ale po co ten pośpiech? Przecież od zakończenia II wojny światowej minęło zaledwie … 79 lat. Zapewne z tego też powodu pełnomocnik nie odpowiedział na pytanie, jaka suma zadowoli stronę polską. A właściwie stwierdził, że jakakolwiek. Byle by była.
Mówimy o gestach symbolicznych. Dlatego jestem bardzo ostrożny, jeśli chodzi o kwoty.
W tej sprawie jest jasne, że jedyna determinacja, którą ma Donald Tusk to nie ta, dzięki której można wydusić od Niemiec zadośćuczynienie, ale taka, której skutkiem będzie ukręcenie łba całemu tematowi. Przeciąganie do momentu, gdy umrze ostatni poszkodowany. Albo przeczekanie, gdy będzie ich garstka i Niemcy załatwią to garścią euro.
Największe wrażenie nie robi jednak uległość Tuska wobec Berlina. Co innego jest tu uderzające. Mianowicie to z jak wielkim lekceważeniem Niemcy traktują Polskę. Nawet nie wysilają się, aby wymyślić jakiekolwiek rozwiązanie wygodne dla nich, ale które mogliby ładnie opakować propagandowo. Po co „mocarstwo moralne” ma bawić się w jakąś soft-power, skoro może całą Polskę potraktować z buta?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/700593-zebranina-o-drobny-gest