Wkładkowstąpienie to nie jest banalne wkroczenie czy wjechanie na inżynieryjną konstrukcję. To znalezienie się w warszawskim niebie, w wyższych wymiarach bytu.
Święta kładka Rafała Trzaskowskiego przez Wisłę została skalana. Początkowo miała być podziwiana i odwiedzana w celu zrobienia sobie słodkich foci i udokumentowania przynależności do aspirującej części społeczeństwa, a normalna funkcja komunikacyjna to tylko kwestia uboczna. Ale szybko stała się metafizycznym, duchowym centrum stolicy, a może i Polski.
Nie po to prezydent Warszawy wydał na kładkę 154 mln zł (za takie pieniądze można zbudować całkiem duży, wielopasmowy i wieloprzęsłowy most), żeby ludzie po prostu przechodzili lub przejeżdżali (rowerami, hulajnogami) na drugą stronę Wisły. Chodzi o to, żeby znaleźć się na kładce i nie tylko wpisać w mit „kultowego” miejsca, ale zdobyć w ten sposób symboliczną legitymację członka elity. Tej samej, do której należy Rafał Trzaskowski. I żeby wznieść ducha na wyżyny.
Wkładkowstąpienie to nie jest banalne wkroczenie czy wjechanie na inżynieryjną konstrukcję. To znalezienie się w warszawskim niebie, w wyższych wymiarach bytu. Dlatego powinno wyłącznie uszlachetniać, a nawet czynić nieskalanym. Pod warunkiem, że chroni się jej świętość. Kładka powinna pozostać dziewiczo czysta, a niestety nie jest. Zrozpaczona „Gazeta Wyborcza” doniosła (23 lipca 2024 r.), że kładka nie jest już nieskalana, gdyż „przy nowym moście pieszo-rowerowym przez Wisłę rozkwitł nielegalny handel”. To straszne, ale „nowy most z miejsca stał się też atrakcją turystyczną. Co od razu wykorzystali też handlarze, którzy zwietrzyli interes”. A kto to widział, żeby w świątyni stawiano „stoiska z lemoniadą”.
Wkładkowstąpienie to głębokie przeżycie duchowe, nirwana i iluminacja, a handlarze w takim miejscu je pod każdym względem brudzą. Czynią ze świętej kładki jakiś jarmark. Wprawdzie „straż miejska składa w tym miejscu codzienne wizyty, które niemal zawsze kończą się mandatami”. I straż podaje straszne liczby dotyczące naruszenia nieskalaności kładki: „od 1 kwietnia do 1 lipca funkcjonariusze interweniowali w sprawie handlu obwoźnego w tym rejonie 94 razy, z czego aż 92 razy wystawiali mandat lub wniosek o ukaranie do sądu”. Obrońcy świętości kładki zadeklarowali (ustami Sławomira Smyki z referatu prasowego Straży Miejskiej): „Jesteśmy bezwzględni w walce z nielegalnym handlem w okolicach kładki. Oprócz mandatów kilkukrotnie doszło do konfiskaty towaru”.
Mandaty i konfiskaty to za mało - trzeba było zapuszkować handlarzy i wystąpić do sądu o tymczasowe aresztowanie. Handlarze dokonują przecież świętokradztwa. I mają w nosie represje, które są stanowczo za łagodne: „Bo nie biorą mandatów na siebie. (…) Zwykle taki mandat to około 300 zł”. Ci nikczemnicy „dzwonią do jakiejś osoby, żeby [jako rzekomy właściciel stoiska] przyszła odebrać mandat”. I wypłacają jej za to 50-100 zł. A gdy później o pozwolenie na handel pyta kolejny patrol straży, „handlarze pokazują, że dziś przyjęli już mandat. I mają spokój”.
Na świecie nie goni się handlarzy, jeśli nie są zagrożeniem dla życia i zdrowia, mimo że rozkładają swoje stoiska nawet w miejscach rzeczywiście świętych, np. przed Bazyliką Grobu Świętego w Jerozolimie. Na świętej kładce przez Wisłę trzeba gonić, bowiem to miejsce od razu miało być swego rodzaju kapsułą duchową, gdzie dokonują się najgłębsze metafizyczne przeżycia, więc powinno pozostać nieskalane. Wprawdzie tuż po otwarciu kładka zamieniła się w jakiś estetyczny i obyczajowy paździerz, ale dzieło życia Rafała Trzaskowskiego nie może tak funkcjonować. To nie może być coś trywialnego, skoro prezydent Warszawy uszlachetnia je swoją głęboką duchowością.
Straż miejska, a właściwie straż metafizyczna bardzo się stara, ale „nie ma narzędzi do prowadzenia śledztwa, czy osoba, która przyznaje się do handlu w niedozwolonym miejscu, faktycznie jest właścicielem stoiska”. A śledztwa trzeba prowadzić, bowiem zbrodnia skalania kładki jest czymś tak strasznym, że musi się znaleźć i surowo ukarać winnych. Przecież nie chodzi o „nielegalny handel sam w sobie, bo od tego jest Urząd Skarbowy, tylko o handel bez pozwolenia zarządcy terenu”. A teren jest święty, więc licencji powinno być mało i przyznawanych po egzaminie z metafizyki, angelologii i nauczeniu się przechodzenia w wyższe wymiary bytu.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/699860-to-straszne-ze-dzielo-zycia-trzaskowskiego-jest-brukane