Głośnym echem po polskiej stronie politycznego sporu odbił się wywiad, jaki Paweł Machcewicz, ojciec - założyciel Muzeum II Wojny Światowej, udzielił „Gazecie Wyborczej”. Jest jednak w słynnym już tłumaczeniu dlaczego Ulmów, Kolbego i Pileckiego trzeba było zdegradować, więcej intencji niż tylko te ideologiczne i polityczne. Z czystego obowiązku dziennikarskiego trzeba jednak wskazać gdzie dyrektor Machcewicz powiedział bzdury, by później przejść do motywów dodatkowych.
CZYTAJ WIĘCEJ:
Na próżno tłumaczyć, że Pilecki pokazany w części wystawy poświęconej Auschwitz to nic złego, a jego eksponowanie podkreśla nieprawdopodobny heroizm ludzi, którzy nawet w takim piekle potrafili założyć ruch oporu. Nie ma sensu przypominać, że Polacy na tle innych narodów okazali się najdzielniej wspierać Żydów w czasie niemieckiej okupacji (gdzie to na ziemiach polskich były najsurowsze represje za ten czyn) a badania Grabowskiego i Engelking są mocne, póki nie zapozna się z nimi jakiś historyk (a nie dziennikarz „Newsweeka” czy TVN). Nic nie da tłumaczenie Machcewiczom, że publicystyka Kolbego, komukolwiek by się nie podobała, nie zmienia faktu poświęcenia przez niego życia w obozie koncentracyjny - na próżno to wszystko mówić, bo nasi to wiedzą, a do tamtych to w antypisowskiej wściekłości nie dotrze.
Oprócz jednak trafnego wpisywania Tuskowo-Machcewiczowskiej narracji za blisko pół miliarda złotych (koszt Muzeum II Wojny Światowej) w szerszą niemiecką perspektywę rozmywania win (liczba ofiar niemieckich była na tej wystawie w tej samej rubryczce co liczba ofiar Polaków czy Francuzów), oprócz słusznego określania tej opowieści jako unijnego wymiaru tożsamości, jest i kilka prozaicznych cech ludzkich w tym dyskredytowaniu Ulmów, Pileckiego, ojca Kolbe.
Pan Machcewicz jak z serialu „1670”
Otóż Machcewicz z tamtego Muzeum, któremu Tusk przelewał setki milionów złotych na każde zawołanie, zrobił sobie prywatny folwark. To było nie Muzeum II Wojny Światowej ale Muzeum Pawła Machcewicza, nie własność Polaków ale rozgęganych historyków z Warszawki. Machcewicz w tamtym muzeum zamieszkał, wraz z zastępcami zresztą, a na jego polecenie wybudowano w gmachu placówki luksusowe, nowoczesne mieszkania - sam dyrektor miał dwupoziomowy dom, na moje oko z dwieście metrów kwadratowych, z 5 czy 7 sypialni, a to wszystko w centrum Gdańska, które przez inwestycje w Muzeum obrodziło w hotele i drogie restauracje. Na koniec Machcewicz napisał książkę pt. „Muzeum”, ale była to książka o nim, książka, która w każdej stronicy epatuje Machcewiczocentryzmem - on się przeciwstawił, on zbudował, on wymyślił, jego zaatakowali. Nawet profesorowie Konopczyński czy Koneczny prześladowani przez Urząd Bezpieczeństwa po II wojnie światowej nie czuli się tak poszkodowani jak on, Wielki Machcewicz.
Tak, to był folwark, istne starostwo czasów saskich, „chleb dobrze zasłużonych” sługusów konkretnych politycznych frakcji. Machcewicz dostał w arendę ten folwark - specjalne inwestycje przygotowywały grunt, by nie był tak podmokły, specjalni architekci i inżynierowi wznosili ten gmach, Machcewicz dostał wolną rękę, wysokie gaże, luksusowe mieszkanie i prawo do opowiedzenia II Wojny Światowej jak tylko chciał - choćby z perspektywy Papui Nowej Gwinei. A potem przyszedł PiS i robił politykę historyczną, zaś drogie mieszkania nowa dyrekcja dała na komercyjny wynajem. Skandal! Jaśniepan wyrzucony z pieleszy, a miejsce ma służyć ludziom? W tym momencie jest bez znaczenia ta niemiecko-europejska perspektywa „uniwersalnych” wartości i tragedii ludzkiej, jak została przedstawiona wojna z lat 1939-1945. Bo powód dla którego w swojej obronie tacy ludzie potrafią zdeprecjonować nawet Pileckich i Ulmów jest inny. Tu chodzi o małych ludzi siedzących w zbyt dużych fotelach - oto prawdziwa plaga współczesnych elit RP.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/697167-nie-miejcie-zalu-do-machcewicza-odebrano-mu-wlasny-folwark