Tylko Polskę w Parlamencie Europejskim reprezentowali dawni komunistyczni bonzowie, inne państwa miały jednak poczucie wstydu i obciachu.
Wynik Lewicy w wyborach do Parlamentu Europejskiego symbolicznie zamyka wysiłki Włodzimierza Czarzastego w kierunku całkowitej anihilacji Sojuszu Lewicy Demokratycznej
— tak Leszek Miller podsumował „osiągnięcia” tego, co pozostało z „jego” lewicy.
Sam Miller tym razem nie kandydował, bo czuje się już emerytem. A szkoda. Bo może opinia publiczna zobaczyłaby taki sam jego upadek jak Włodzimierza Cimoszewicza. I jak kolejnego premiera ze stajni PZPR – Marka Belki, w latach 80. zaufanego towarzysza, I sekretarza POP PZPR na Uniwersytecie Łódzkim. Po wyborach 9 czerwca 2024 r. w Brukseli i Strasburgu nie będzie już aparatczyków PZPR, w tym członka politbiura i sekretarza KC Leszka Millera.
Obecność w Parlamencie Europejskim wysokich komunistycznych funkcjonariuszy była obelgą dla demokracji. Podobnie jak obecność tam Danuty Hübner, wzorcowego wręcz resortowego dziecka, wieloletniej eurodeputowanej i pierwszej reprezentującej Polskę komisarz w UE (ds. polityki regionalnej) w latach 2004-2009. Teraz Hübner nie kandyduje, gdyż „po 20 latach czas zostawić tę robotę”. Tylko Polskę reprezentowali w PE byli wysocy komunistyczni aparatczycy. Jakoś w Niemczech po 1990 r. żadna partia nie wystawiała do europarlamentu członków politbiura SED, np. Williego Stopha, Herberta Häbera, Kurta Hagera, Waltera Halbrittera czy Egona Krenza. A nawet niektórzy z nich trafili do więzienia zamiast do Brukseli i Strasburga. Przynajmniej jeden z powodów wstydu dla Polski po wyborach europejskich 9 czerwca 2024 r. zniknął. Powstały też nowe, ale to już inna opowieść.
Bodaj największym obciachem było zasiadanie w PE Leszka Millera, sekretarza KC PZPR i członka Biura Politycznego, jednego z „bohaterów” moskiewskiej pożyczki, czyli dolarowej gotówki przekazanej polskim towarzyszom przez towarzyszy sowieckich kanałami KGB. Nie mniejszym obciachem i wstydem było najpierw wpuszczenie Włodzimierza Cimoszewicza przez Grzegorza Schetynę (jako szefa PO) na listę Koalicji Obywatelskiej, a potem przedłużanie politycznego bytu tego zombie w Brukseli i Strasburgu W czerwcu 2015 r. Włodzimierz Cimoszewicz oświadczył, że wycofuje się z polityki. I po tym wycofaniu w mediach zaczął bywać jakieś sto razy częściej niż wcześniej. I chłostał, wyzywał, oceniał, moralizował i mędrkował na potęgę. Cimoszewicz wzmagał się moralnie właściwie od 1990 r., gdy upadła PZPR, w której trwał od 1971 r. Ale trwał chyba pod przymusem, bo funkcja sekretarza komitetu uczelnianego PZPR na Uniwersytecie Warszawskim była zapewne wymuszana torturami.
Problem polega na tym, że Cimoszewicz był jednym z twórców i filarów systemu postkomunistycznego w Polsce, a za komuny był jej lojalnym i wcale nietuzinkowym budowniczym. Jest też podręcznikowym „resortowym dzieckiem”. Jego ojciec, Marian Cimoszewicz (wedle danych „Biuletynu Informacji Publicznej” IPN oraz informacji zawartych w książce Doroty Kani, Jerzego Targalskiego i Macieja Marosza „Resortowe dzieci. Politycy”), w 1940 r. został zmobilizowany do Armii Czerwonej i skierowany do szkoły oficerskiej w Rostowie. Potem trafił do I Armii Zygmunta Berlinga formującej się w Sielcach. Wkrótce został zastępcą dowódcy kompanii ds. politycznych, a w maju 1945 r. zastępcą dowódcy pułku 1. Armii.
Od lipca 1945 r. Marian Cimoszewicz był zastępcą oficera Informacji Wojskowej w 12. Pułku Piechoty 4. Dywizji Piechoty. Informację Wojskową założyli Sowieci już w 1943 r., gdy płk Zygmunt Berling tworzył Dywizję Kościuszkowską. Kiedy wojska Berlinga wkroczyły wraz z Sowietami na ziemie na zachód od Bugu, Informację Wojskową wzmocniono kilkudziesięcioma oficerami Armii Czerwonej. Pierwsi Polacy zaczęli w niej służyć dopiero pod koniec 1945 r. Informacja Wojskowa miała bezwzględnie zwalczać wszelkie działania antykomunistyczne i niepodległościowe, przede wszystkim żołnierzy wyklętych. W latach 1951–1954 Marian Cimoszewicz był szefem Informacji Wojskowej na Wojskowej Akademii Technicznej. Od listopada 1959 do września 1960 roku był szefem Oddziału III Zarządu II Szefostwa Wojskowej Służby Wewnętrznej. WSW to był tylko nowy szyld Informacji Wojskowej.
Samego Włodzimierza Cimoszewicza bezpieka zaczęła „opracowywać” w 1980 r. Kpt. Janusz Zieliński z Wydz. II Departamentu I napisał 13 września 1980 r. „Raport o zezwolenie na pozyskanie w charakterze kontaktu operacyjnego obywatela PRL Włodzimierza Cimoszewicza, dalej „Carex”, adiunkta w Instytucie Prawa Międzynarodowego na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego”. Odbyła się stosowna „rozmowa pozyskaniowa” przed wyjazdem na stypendium do USA. Kpt. Zieliński zanotował, że Cimoszewicz „bez wahania wyraził zgodę na współpracę, prosząc jednocześnie o omówienie szczegółów z tym związanych”. Zieliński proponował zarejestrowanie Cimoszewicza jako kontaktu operacyjnego „Carex”.
Już w USA „Cimoszewicz zareagował odpowiednio na hasło [oficera wywiadu PRL] i z konsulatu przeszli na rozmowę do kawiarni, gdzie omówili kształt zadań operacyjnych”. Po powrocie do kraju w 1982 r. kpt. Zieliński stwierdził „brak efektów w wykonaniu zadań stawianych Cimoszewiczowi przez SB”, ale proponował zatrzymać „Carexa” w sieci krajowych współpracowników i utrzymywać z nim kontakty. Wyrokiem z 3 marca 2001 r. Sąd Apelacyjny w Warszawie Wydział V Lustracyjny uznał, że Włodzimierz Cimoszewicz mimo rejestracji nie współpracował z organami bezpieczeństwa PRL.
Danutę Hübner przed wyborami do europarlamentu (w 2014 r.) na zamkniętym spotkaniu Grzegorz Schetyna, obecnie senator, miał nazwać „pie…ną komunistką”. Zresztą podobnie Schetyna wypowiadał się o niej już wtedy, gdy Donald Tusk przyjął ją w 2009 r. na listę PO do europarlamentu. Prawdopodobnie Schetynie chodziło o to, że Hübner była w latach 1970-1987 w PZPR. I najpewniej chodziło też Schetynie o to, że ojciec Danuty Hübner – Ryszard Młynarski tuż po wojnie był szefem UB w Nisku, a potem oficerem śledczym w Jarosławiu. Z kolei jej dziadek – Józef Młynarski od jesieni 1944 do śmierci w 1946 r. był kierownikiem sekcji śledczej UB w Nisku.
W 2024 r. komunistyczni aparatczycy z Polski nie reprezentują już naszego kraju, ale tylko dlatego, że się nie dostali do PE albo sami uznali, że za długo im się udawało, więc może nie warto kusić losu. Pesymistyczne jest to, że komunistyczna przeszłość (nawet na szczycie aparatu PZPR) nadal nie jest żadnym problemem. I jako kandydaci dawni komunistyczni aparatczycy nie mają ani poczucia wstydu, ani obciachu. I nie mają tego ich przyjaciele oraz promotorzy z partii rządzącej koalicji 13 grudnia.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/694969-w-pe-komunistyczni-aparatczycy-nie-beda-reprezentowac-polski