Nie dowiemy się pewnie nigdy, ilu Polaków zakryło w przygnębieniu usta na wieść, że 21-letni żołnierz zmarł w wyniku ran odniesionych na granicy, a ilu zrobiło to wtedy, gdy jego zdjęcie - chłopca wyglądającego na pilnego ucznia dobrej szkoły, który to w przerwach przykuwał uwagę zalotnych dziewczyn - otóż ilu spojrzało w oczy tego chłopca i zakrzyknęło przynajmniej w duchu: „przecież to jeszcze dziecko”.
Ciało chłopaka nie spoczęło jeszcze w grobie, a już mnożą się pytania o szczegóły jego śmierci i o moment w którym został ugodzony białą bronią. Odpędzamy od siebie myśli, co musi czuć matka, rodzina, przyjaciele, a już w środę zdjęcia z pogrzebu Mateusza Sitka obiegną Polskę i będą rozrywać nam serca.
Niepojęte jest to, że w czasie pokoju ginie żołnierz ugodzony dzidą w wieku XXI jakbyśmy leżeli gdzieś na obrzeżach cywilizowanego świata, może na jakiejś wyspie Pacyfiku, że wojsko tak dozbrajane ostatnimi laty nie obroniło się przed dzikusami pchanymi na mur przez postsowieckich barbarzyńców. Nie-po-ję-te.
Niepojęta jest chwiejność naszego państwa, które w jednym roku zdobywa się na wysiłek dostarczenia setek czołgów broniącej się przed drugą armią świata Ukrainie, a chwilę potem przepuszcza prymitywne dzidy i odbiera swoim mundurowym broń. Abstrahując chwilowo od partyjnych barw tych różnic - to jednak trudno pojąć to polskie wahadło, które miota się od wielkości do nicości w tak szybkim czasie.
Niepojęty jest chaos informacyjny wokół śmierci obrońcy naszej wschodniej granicy. Raz minister wie, potem nie wie, inny urzędnik zlecał, ale się nie uśmiechał, trzeci odebrał broń, ale zgodnie z procedurami. Ta mgła zakrywa prostą prawdę - kto zawinił, dlaczego i w czym popełnił błąd.
Niepojęte są te komentarze, które zrównują odpowiedzialność władzy i opozycji, tych co mieli do powiedzenia wszystko i tych, których sobie można nawet aresztować w Pałacu Prezydenckim. Z wielkiego dramatu polskiego wojska i konkretnego chłopaka robi się krojenie po równo winy i błędów: „wszyscy winni”. Winni są więc po trochu celebryci, po trochu część dziennikarzy, może jakiś urzędnik, może jakiś dowódca.
Mówią: Łukaszenka i Putin zabili. Prawda - ale nie cała. Gdy armia amerykańska traci żołnierza nie wzrusza ramionami mówiąc: no tak, ISIS, Al-Kaida, Talibowie, ale drobiazgowo sprawdza co uczyniono nie tak, że ktoś z ich ludzi stracił życie. Sprawdza i wyciąga wnioski, aby dramat się nie powtórzył. Jeśli my nie wyciągniemy wniosków nadal bylejakość i błędy mogą doprowadzić do kolejnych zagrożeń.
Wkrótce zostanie przeanalizowany cały proces decyzyjny i wskaże się z imienia, nazwiska i stanowiska grupę ludzi, którzy wydali fatalne decyzje i zaniedbaniami doprowadzili do tragedii na granicy, do śmierci żołnierza. Czy ktoś w Polsce odpowie za to, skoro jego wskazanie i ukaranie wpłynie na słupki wyborcze, pomoże jednej partii, zaszkodzi drugiej, upokorzy jedną redakcję, a drugiej da prawo głosić: „ostrzegaliśmy”?
Już wkrótce roztoczy się potężna presja rozmycia odpowiedzialności, wyprodukowania informacyjnej mgły, przykrycia nieudolności konkretnych decydentów. Nie będzie wypadało tym najbardziej eleganckim i wysublimowanym komentatorom nazwać winnych po imieniu, ale choćby najlepsze socjotechniki uruchomiono w tej sprawie, to wina pomiędzymi dwoma poglądami na armię, granicę i bezpieczeństwo nie rozkłada się po równo. Cień rozliczeń winnych ich nie opuści.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/694715-jak-nazwac-bezczelnosc-co-rozmywa-winy-za-te-smierc