„Autonomia dla Pomorza” to tekst własny - i zgrabnie napisany - który wiosną 1990 roku, przed wyborami samorządowymi, wyszedł spod pióra Donalda Tuska, ówczesnego zastępcy redaktora naczelnego „Gazety Gdańskiej” Donalda Tuska, jednego z liderów Gdańskiego Towarzystwa Społeczno-Gospodarczego „Kongres Liberałów”.
Przyszły wicemarszałek obu izb polskiego parlamentu, premier rządu Rzeczpospolitej Polskiej, państwa według Konstytucji RP, jednolitego, mając umysł jeszcze polityką nieuszkodzony, snuł wizje jego podziału na kraje związkowe urzeczony tablicą, którą zauważył przy wjeździe do Bawarii.
Ogłaszając w ubiegłym roku 21 postulatów samorządowej rebelii, czyli uwalniania regionów - „krajów” to znaczy landów, jak pisał swobodnie D. Tusk - od nieznośnego ciężaru państwa polskiego, wyznawcy jego poglądów nadają współczesny wymiar autonomii nie tylko dla Pomorza.
Czy dlatego, że nie są „wdzięczni naszym przodkom za ich pracę, za walkę o niepodległość okupioną ogromnymi ofiarami”?
Dziewicze marzenia Tuska o autonomii dziś ocierałoby się o delikt konstytucyjny.
KAŻDY, kto przekraczał granice między NRD a RFN od południowej strony, dostrzec musiał tablice państwowe, które głoszą, że oto wjeżdżamy do… Wolnego Państwa Bawarii. Autonomia landów w RFN to - według wielu - jedno ze źródeł jej sukcesów. Wolne kraje w ramach jednego organizmu to na Zachodzie rzecz normalna. A w Polsce?
Mylą się ci wszyscy, którzy sądzą, że wprowadzenie demokratycznych wyborów samorządowych ostatecznie obala komunistyczny model rządzenia. Ogólnospołeczne koszary, jakie marksiści urządzili w Polsce po 1944 roku, to przecież nie tylko brak demokracji, ale również (a może przede wszystkim?) „urawniłowka”, czy jak kto woli, zglajchszaltowanie, we wszystkich przejawach życia. Państwo totalitarne, a szczególnie stalinowskie, nie tolerowało różnorodności, odmienności i niezależności. Ze szczególną furią trzebiło wszelkie przejawy autonomii terytorialnej.
Wszechwładza państwowa i absolutna dominacja Centrum były wpisane w doktrynę leninowską. We wszystkich właściwie państwach komunistycznych etatyzmowi towarzyszył nacjonalizm wiodącej grupy etnicznej, żeby wspomnieć najbardziej drastyczne przykłady Rumunii czy Związku Sowieckiego. Polscy komuniści, którym także marzyło się państwo jednorodne i skrajnie scentralizowane, przyjęli również za swój endecki program państwa narodowego, bez mniejszości etnicznych i lokalnych kolorytów kulturowych.
Regionalizm sprowadzono do prymitywnie pojętego folkloru. Cepelia i festiwale zespołów ludowych zastąpić miały autonomię kulturową, gospodarczą i polityczną regionów, czyli krajów. Lokalna ojczyzna - to pojecie zniknęło na 40 lat z polskiego języka politycznego. W praktyce oznaczało to dyskryminację mniejszości (Ukraińcy, Niemcy) oraz wspólnot etnicznych (Słowińcy, Mazurzy, Ślązacy, Kaszubi). Polskę pocięto administracyjnymi granicami, nie mającymi nic wspólnego z historią wieżami ekonomicznymi i językowymi, a nawet z geografią. Głosy rozsądku traktowano w tych sprawach jako wzywanie do buntu i - szczególnie na Pomorzu - „wodę na młyn rewizjonizmu niemieckiego”.
Gmina ważniejsza niż państwo - to hasło zaczyna dziś robić furorę. Ale pozostanie pustym hasłem, jeśli nie ukształtuje się szczebel pośredni: region (land, kanion, prowincja). Walczyliśmy o demokratyczną formułę wyborów samorządowych,ale demokracja to tylko jeden z elementów wolności, dziś powinniśmy podnieść problem krajowości. Na Pomorzu przetrwała pamięć Księstwa Pomorskiego i autonomicznych Prus Królewskich, funkcjonuje też przekonanie, że pomorsko-kaszubską społeczność i stołeczny dla niej Gdańsk stać na większą samodzielność i niezależność od Warszawy.
Decentralizacja władzy, odpaństwowienie życia społecznego, zniesienie sztucznych podziałów administracyjnych (kraje zamiast województw), oddanie właściwej rangi lokalnym kulturom i językom lub gwarom - to wszystko złożyć się powinno na kolejny etap polskiej rewolucji. Pierwszeństwo przed państwowymi powinny mieć decyzje regionalne, lokalne,czy gminne, choćby dlatego, że są zawsze oszczędniejsze, lepiej przystosowane do rzeczywistości.
Regionalizm to nie utopia wymyślona na użytek polskiej rewolucji - to podstawowy wątek w europejskiej tradycji wolności. Etatyzm przegrywa, renesans mniejszości jest widoczny na całym świecie, od USA do Związku Sowieckiego. Co więcej, wizja zjednoczonej Europy to wizja federacji wolnych naturalnie uformowanych regionów,a nie narodowo-państwowych centralistycznych molochów. Taka perspektywa wymaga dużej wyobraźni i odrzucenia stereotypów.
Gdańsk ze swym pomorsko-kaszubskim zapleczem również w tym kontekście stanowić może propozycje dla innych regionów. Majowe wybory to dobry pretekst dla nadania publicznego wymiaru debacie regionalnej. Czy w Rzeczypospolitej wolnych Polaków będzie miejsce dla wolnych regionów?
Czy postulatu autonomii Pomorza znów ktoś nie uzna za separatystyczną irredentę?
Będzie to ciekawa próba naszej europejskości.
DONALD TUSK na łamach GAZETY GDAŃSKIEJ w 1990 roku.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/694148-donald-tusk-autonomia-dla-pomorza