Gdy 18 maja premier przedstawiał w Krakowie koncepcję budowy Tarczy Wschód, kilku członków jego rządu szeroko otworzyło oczy. O planie budowy umocnień nadgranicznych za 10 mld zł dowiedzieli się z telewizji. Koncepcja zaprezentowana przez Donalda Tuska budzi zdumienie ekspertów wojskowych i nawet sympatyzujący z rządem dziennikarze łapią się za głowy.
Co wiemy o szumnym projekcie Tarczy Wschód? W zasadzie nic. I niczego się szybko nie dowiemy. Z tej prostej przyczyny, że nie wiedzą tego nawet w rządzie. Hasło „Tarczy Wschód” to klasyczne zagranie Donalda Tuska – rzucenie chwytliwego hasła, za którym nie kryje się jakakolwiek treść.
I nie chodzi tylko o mizerne efekty kontroli posłów Zjednoczonej Prawicy w MON, w czasie której okazało się, że nie istnieje żaden dokument dotyczący tarczy czy że nie ma zabezpieczonego finansowania tej inwestycji. Nawet z wypowiedzi ministrów ciężko się zorientować, o co tu właściwie chodzi. Premier mówi o fortyfikacjach i wykorzystaniu ukształtowania terenu, szef MSWiA o zalewaniu terenów, by tworzyć bagna i mokradła, a szef MON największy nacisk kładzie na systemy rozpoznania.
Wygląda to na wielką improwizację dotyczącą sprawy najważniejszej – bezpieczeństwa państwa.
Onet krytykuje zapowiedzi Tuska
Nawet czapkujący Tuskowi Onet rozniósł w pył zapowiedzi premiera. Wskazał m.in., że 10 mld zł na tę koncepcję to kropla w morzu potrzeb, bo choćby sama zapora – podobna do tej już zbudowanej – na całej granicy kosztowała połowę tej kwoty. Zresztą, z rządu słyszymy o planowanych umocnieniach na 400 km granicy, a tej z Białorusią i Rosją mamy przecież 650 km. Nic nie słychać też o przygotowaniach do zmian w prawie, by można było cokolwiek projektować w co najmniej kilkukilometrowem – a może kilkunastokilumetrowym, tego też nie wiemy - pasie przygranicznym, na którym przecież większość terenów należy do prywatnych właścicieli, a znany z atencji do własności prywatnej Donald Tusk nie pozwoli przecież na „bandyckie wywłaszczenia”. Sprzeczne doniesienia dotyczą kontrowersyjnych pól minowych, ale zanim zaczniemy o nich poważnie rozmawiać, warto się zastanowić, kiedy będziemy w posiadaniu wystarczającej liczby min. No i kwestia „naturalnych” zapór, czyli zalewania terenów – czy ktoś to sprawdził, zbadał, policzył? Czy wojskowi wypowiedzieli się, iż warto blokować sobie np. możliwość wyprowadzenia uderzenia wyprzedzającego? Tego też nie wiemy.
Na wtorkowej konferencji prasowej Donald Tusk zapowiadał, że specjalnych tajemnic wokół szczegółów tarczy nie będzie, bo na tym ma polegać siła odstraszania – by wróg wiedział, na co się natknie w przypadku ewentualnego ataku na Polskę. Ale już dzień później w czasie sejmowego wystąpienia minister obrony był bardziej enigmatyczny i zastrzegł, że za dużo nie będziemy zdradzać, bo licho nie śpi.
Tusk dopytywany o szczegóły, rzucił dziennikarzom, że skoro tak ich ten projekt interesuje (jakby był tym zainteresowaniem zdziwiony), to każe ministerstwu obrony przygotować prezentacje multimedialną z dokładną koncepcją tarczy. Czas tyka, przy Klonowej furczy Power Point, a istota sprawy i tak leży gdzie indziej.
Kluczowe jest tu bowiem co innego – postawa Donalda Tuska w polityce zagranicznej. To czego powinniśmy się obawiać, to jego chroniczna proniemieckość i antyamerykańskość, która zapewne się nasili, gdy wybory za oceanem wygra Donald Trump. I nawet jeśli Władysław Kosiniak-Kamysz będzie się zarzekał, że Waszyngton jest naszym żelaznym i podstawowym sojusznikiem w kwestiach obronności, to bez realnej zmiany nastawienia Tuska – grającego wyłącznie na Brukselę (czytaj: na Berlin) – nie będziemy mogli być spokojni o polskie bezpieczeństwo.
Należy do znudzenia powtarzać polskiemu premierowi, że to NATO jest jedynym gwarantem bezpieczeństwa w Europie. Szybko zrozumiano to w Helsinkach i Sztokholmie.
Czy bowiem na Unii Europejskiej można się oprzeć w kwestiach obronności? O tym, że to ryzykowny kierunek, świadczą nawet detaliczne decyzje, jak ostatnie mianowanie szefa Komitetu Wojskowego UE. Wśród kandydatów był gen. Sławomir Wojciechowski oraz szef sztabu słoweńskiej armii gen. Robert Glavaš. Zlekceważono ich, a wybrano Seána Clancy’ego z neutralnej Irlandii. W tym państwie, inaczej niż w Szwecji czy Finlandii nawet nie toczy się jakakolwiek debata o perspektywie wejścia do NATO. Dodatkowo kraj ten z roku na rok przeznacza na wydatki obronne coraz mniej środków, ostatnie dane mówią o 0,2% PKB.
Postawa w kwestiach wschodnich najważniejszych państw europejskich przed 2021 r. wołała o pomstę do nieba, a po 24 lutego owego roku z niedowierzaniem obserwowaliśmy, jak niewiele ich przywódcy rozumieją z tego, co wydarzyło się nad Dnieprem.
Tak forsowany dziś niemiecki projekt „żelaznej kopuły” to pieśń dalekiej przyszłości, nawet jeśli na dniach usłyszymy twardą deklarację kilku premierów (zapowiada to Donald Tusk) o ruszeniu z tą inwestycją. Będą się tu ścierały interesy państw o różnym położeniu strategicznym, różnym poziomie zamożności, różnej atencji wobec spraw wojskowych i różnych interesach własnych sektorów zbrojeniowych. Jeśli dołożymy do tego tradycyjnie niespieszne tempo prac unijnych, okaże się, że gotowość bojowa kopuły może nie zostać osiągnięta przed terminem, który część europejskich polityków wieszczy jako spodziewany moment konfliktu z Rosją.
Wystąpienie Kosiniaka-Kamysza
To, co jest w tej całej układance jakąś iskierką nadziei, to zapowiedzi wicepremiera i szefa MON.
Władysław Kosiniak-Kamysz miał w Sejmie niezłe wystąpienie. Przedstawił szeroki plan inwestycji w zdolności obronne Polski, uwzględniający zakupy i współpracę na wszelkich kierunkach – od amerykańskich, przez skandynawskie, po wschodnioazjatyckie. Zapowiedział kontynuację programów rozpoczętych przez poprzedników i mocno akcentował pilną potrzebę unowocześnienia armii, większego nacisku na rozbudowę systemów rozpoznania, także satelitarnego oraz radykalnego zwiększenia liczby bezzałogowców na wyposażeniu armii.
Widać było, że jego otoczenie sensownie go przygotowało do parlamentarnej dyskusji, choć znów dowiódł, że w pół roku z lekarza nie zrobi się wojskowego dowódcy. Do niedawnej niefortunnej wypowiedzi o spakowanym w jego domu plecaku ewakuacyjnym teraz doszły kompromitujące kłopoty z wymową nazwy amerykańskich pocisków JASSM-ER.
Mimo wszystko minister uratował nieco skórę premierowi, choć nie oparł się pokusie upieczenia poza propaństwową również partykularnej pieczeni w ogniu parlamentarnej debaty, nie tylko wytykając poprzednikowi m.in. formowanie kolejnych dywizji na papierze, lecz również malując obraz armii bezzębnej, ślepej, źle wyposażonej nawet w mundury.
Można by na to machnąć ręką, wszak wilczym prawem każdej ekipy przejmującej władzę jest u nas jeżdżenie po poprzednikach jak po łysej kobyle, nawet gdy niespecjalnie są ku temu podstawy (a to ten przypadek). Jednak nie sposób wstrzymać się z kredytem zaufania dla nowego ministra obrony, patrząc na jego najbliższe otoczenie. Znajdziemy w nim i gen. Lecha Majewskiego, który doradza w sprawach lotnictwa (CZYTAJ WIĘCEJ: Strzeżcie się, piloci! Kosiniak-Kamysz nie mógł gorzej zacząć w MON. Spośród tylu generałów wybrał jednego z najbardziej skompromitowanych. NASZ RAPORT) i gen. Mirosława Bieńka, który podważa sens budowy CPK, bo stałby się on zbyt atrakcyjnym celem dla przeciwnika.
Na szczęście sam Władysław Kosiniak-Kamysz wydaje się rozumieć potrzebne budowy tego hubu lotniczo-kolejowego, deklaruje to jednoznacznie i zapowiada, że projekt nie zostanie zarżnięty. Zobaczymy…
Podsumowując, jeśli chodzi o bezpieczeństwo Polski, żadna zapowiedź Donalda Tuska nie powinna nas uspokajać.
Jeśli na coś możemy liczyć, to na Waszyngton, polskich wojskowych, ekspertów, pewną niezależność lidera PSL i nieustanną presję, na której oddziaływanie nie jest do końca impregnowany nawet tak cyniczny i przez lata nieczuły na kruchość fundamentów naszej egzystencji polityk, jaki stoi na czele polskiego rządu.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/692824-tarcza-wschod-czyli-co-nawet-tu-tusk-bawi-sie-w-propagande