Głównie chodzi tu chyba o pieniądze, a dysponowanie pieniędzmi to wpływy, także polityczne. No i jest to zachęta do coraz głębszej „autonomii” Śląska.
Powinienem się zalać łzami czytając rzewną, a momentami bohaterską historię (w „Gazecie Wyborczej” z 26 kwietnia 2024 r.), jak to Łukasz Kohut, a wcześniej jego babcia walczyli w obronie języka śląskiego. I wywalczyli to, że Sejm uznał właśnie dialekt (gwarę) śląski za odrębny język. Od razu zaznaczmy, że językoznawcy nie pozostawiają złudzeń: dialekt śląski doskonale mieści się w obrębie języka polskiego. I nie zmieniają tego zapożyczenia z czeskiego, niemieckiego czy słowackiego. Konstytutywne cechy tego dialektu należą do języka polskiego. Każdy może znaleźć setki argumentów w specjalistycznych pracach, więc nie warto zajmować się oczywistościami.
Można, a nawet powinno się na dialekty, w tym śląskie, chuchać i dmuchać, bo są częścią kultury i regionalnej tożsamości, co w żaden sposób nie zmienia ich statusu jako etnolektu języka polskiego. Przyznanie przez sejmową większość dialektowi śląskiemu statusu języka jest gestem politycznym i niczym więcej. Z politycznymi konsekwencjami tego faktu. Na tej samej zasadzie można za odrębny język uznać gwarę kaszubską (już uznaną za język regionalny), wielkopolską (poznańską), mazowiecką czy małopolską. Co nie zmienia faktu, że są etnolektami języka polskiego.
Wróćmy do melodramatu autorstwa Łukasza Kohuta. Oto „60 lat temu, szkoła podstawowa na Górnym Śląsku. Nastoletnia Irena dostaje od nauczycielki linijką po rękach. Bo mówiła po śląsku. Ta Irena to moja babcia. Do końca życia pamiętała, co ją spotkało za mówienie w języku śląskim w miejscu publicznym”. To kompletna brednia wynikająca z historycznej ignorancji i ideologicznego zaczadzenia. Owszem, 60 i więcej lat temu uczniowie dostawali po łapach (i bez przesady, że było to jakoś bardzo powszechne), ale za używanie na lekcjach gwary zamiast języka literackiego. Poza lekcjami, na przerwach i poza szkołą, a więc także w miejscach publicznych dzieci mogły mówić, jak chciały. Działo się tak w całej Polsce i nie miało to żadnego związku z tym, jaka to była gwara (dziś powiedzielibyśmy etnolekt). Znam to z własnego doświadczenia.
Kohut przedstawia mówienie śląskim dialektem niemal jak ściganą partyzantkę pod okupacją: „Azylem był dom – to w nim można było mówić w ‘języku serca’”. To piramidalna brednia: można było mówić wszędzie, byleby nie na lekcjach, bo tam chodziło o doskonalenie kanonu języka literackiego. A określenie „język serca” sugeruje jakiś zaawansowany terror, bo sięgający nawet sumienia. Chodziło po prostu o język domowy, a nie serca, w co kompletnie nikt nie ingerował, nawet w czasach stalinizmu.
Kohut podnieca się tym, że we wsi Gaszowice „w ostatnim spisie powszechnym co drugi tutejszy zadeklarował przynależność do narodowości śląskiej”. Gdyby była możliwość wyboru „narodowości gaszowickiej”, to pewnie jeszcze więcej by na nią wskazało. Nie czyniłoby to jednak z gaszowiczan odrębnego narodu. To piramidalna bzdura.
Łka Łukasz Kohut u Michnika, że „język śląski przetrwał setki lat – mimo wojen, ucisku, pogardy czy wyniosłej obojętności liczniejszych narodów żyjących w sąsiedztwie”. Jakiej pogardy? Pół Polski albo i więcej mówi różnymi dialektami czy gwarami i nikt nie robi z tego problemu. To żaden powód do „codziennego upokarzania Ślązaków i Ślązaczek – w urzędach, w szkołach, instytucjach kultury”. Wszędzie, szczególnie dobrze znam to z Poznania, może się znaleźć jakiś neofita poprawności językowej, ale nie ma to nic wspólnego z celowymi prześladowaniami całej grupy społecznej. To tworzenie durnej martyrologii. A już porównanie tego do rusyfikacji z czasów zaborów jest totalną szajbą i odlotem.
Łukasz Kohut na chwilę przestaje ryczeć, gdy zauważa, że „język śląski rozkwita w mowie codziennej i w literaturze. (…) Od lat powstają w języku śląskim kryminały, eseje, powieści obyczajowe, dramaty – np. ‘Mianujom mie Hanka’, który premier Donald Tusk zobaczył na scenie przed złożeniem ‘deklaracji radzionkowskiej’, tj. obietnicy prawnego uznania języka śląskiego”. No, wzruszające, tylko tak samo jest z innymi dialektami, np. z poznańskim i nikt o zdrowych zmysłach nie dodaje do tego „narodowej” ideologii, a z używania gwary nie czyni bohaterskiej partyzantki.
Na koniec Kohut znowu łka, ale ze wzruszenia: „Państwo polskie daje nam wreszcie konkretne narzędzie, byśmy mogli ocalić od zapomnienia naszą kulturę. Publiczne środki będą teraz kierowane m.in. na edukację dzieci i młodzieży, działalność instytucji kulturalnych, książki i czasopisma w języku mniejszości”. I o pieniądze chyba tu głównie chodzi. A dysponowanie pieniędzmi to wpływy, także polityczne. No i jest to zachęta do coraz głębszej „autonomii” Śląska. No bo jeśli jest naród, jest odrębny język to może być też odrębny Śląsk - docelowo jako państwo, które potem sfederalizuje się z kim chce.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/689984-kohut-zaczyna-od-jezyka-a-zatrzyma-sie-na-slaskim-panstwie