W dniu wyborów samorządowych jest temat, który można i należy podnieść bez ryzyka naruszenia ciszy wyborczej: województwa. Te trwające od roku 1975 – zlikwidowane z początkiem roku 1999. Co jakiś czas media obiegają informacje o możliwej korekcie układu administracyjnego, zwłaszcza powołaniu 17 województwa łączącego koszalińskie i słupskie, gdzie żal po utraconej stołeczności jest chyba największy. Ale spotykam te emocje w wielu innych miejscach.
Dziś mamy możliwość sprawdzenia, czy te żale, poczucie utraconych szans, są uzasadnione? Na stronach Instytutu Sobieskiego opublikowano niedawno bardzo ciekawy raport doktora Łukasza Zaborowskiego, geografa, planisty, regionalisty, wykładowcy akademickiego, którzy podszedł do tematu w sposób naukowy.
Miałem też przyjemność poprowadzić jedno ze spotkań z autorem (zorganizowane przez Jerzego Szmita w Olsztynie w ramach debat „Metropolia Olsztyn”).
Ale najpierw cofnijmy się do roku 1998, do czasów rządu Buzka, gdy wdrażano reformę likwidującą 49 województw. Jak ocenia doktor Zaborowski w swojej pracy „Korekta układu województw – ku równowadze rozwoju” o układzie nowej mapy administracyjnej zdecydowała nie jakaś przemyślana koncepcja ale hybryda interesów politycznych i gospodarczych. I tak stołeczność wojewódzką utrzymały miasta takie jak Kielce, Opole, Zielona Góra a utraciły miasta podobnej wielkości – Częstochowa, Kalisz, Koszalin, Radom.
Już wtedy narodziło się poczucie niesprawiedliwości, które z czasem tylko narastało. Czy słusznie? Z raportu wynika, że tak. Obiecywano bowiem, a jako młody reporter relacjonowałem te wydarzenia i dobrze to pamiętam, że wprowadzone zostaną mechanizmy korygujące szanse rozwojowe.
Organy wojewódzkiej administracji publicznej miały pozostać w dawnych powiatach, o funduszach miały decydować konkursy i punkty. W rzeczywistości nastąpiło to punktowo, okazjonalnie.
Lokalne elity miast wojewódzkich są coraz silniejsze, rozdają wszystkie karty, kumulują zasoby, decydują o wszystkim, samorządzą się na całego. Elity dawnych miast wojewódzkich mogą co najwyżej popatrzeć sobie z boku na to dzielenie dóbr przy pańskim stole
— powiedział mi naukowiec.
Status wojewódzki miasta okazał się koncesją na budowanie wszystkich innych funkcji – administracyjnych, gospodarczych, kulturotwórczych, sportowych, akademickich. Najgorzej pod tym względem jest w dużych województwach, gdzie odległości od centrum są potężne.
Na to wszystko nakłada się jeszcze jedna patologia rozwoju Polski. Pięć wielkich ośrodków, Warszawa, aglomeracja trójmiejska, Wrocław, Poznań i Kraków wysysają większość zasobów. Nawet środki unijne skierowane na wyrównywanie rozwoju idą głównie do nich, co w jaskrawy sposób widać na przykładzie województwa mazowieckiego. W stolicy pewnie usłyszymy, że to dlatego iż są tak dobrzy, sprawni ale wiemy, że to nieprawda. I że nie taki jest cel tych programów. Gdy autor raportu prezentował poszczególne tabele i wykresy pokazujące skalę tego wysysania, tych nierówności, na sali zapanowała cisza.
W efekcie, jak wynika ze szczegółowych danych przedstawionych w materiale, większość miast wojewódzkich we wszystkich obszarach rozwojowych jest mocno do przodu w porównaniu z latami 90. Większość zaś miast, które stołeczność utraciły – mocno do tyłu. Potwierdza to moje osobiste doświadczenie bo z racji rodzinnej historii z bliska obserwuję od dekad Olsztyn i Koszalin. Pierwszy, pozostawszy stolicą województwa, mocno ruszył do przodu (inna sprawa czy na skalę możliwości), drugi wyraźnie stanął w miejscu, niekiedy się cofając.
Czy zmiana podziału województw jest dziś możliwa? Dr Łukasz Zaborowski podkreśla:
Szczególne więzi wytworzone w obrębie istniejących jednostek administracyjnych mają charakter urzędniczo-polityczny. To setki stanowisk w urzędach szczebla wojewódzkiego. To złożony układ wzajemnych zależności – formalnej podległości służbowej lub nieformalnych zobowiązań. Układ taki silnie spaja każde województwo i oczywiście będzie przeciwdziałał „naruszeniu” jego granic bądź tylko rozproszeniu ośrodka władzy. Co więcej, każda centrala znajdzie popleczników w samorządach i instytucjach lokalnych, formalnie niezależnych, faktycznie uzależnionych finansowo i personalnie. Tworzy to pozór „powszechnego zadowolenia” z istniejącego układu, a zwolenników jego korekty ustawia w pozycji niebezpiecznych wywrotowców.
Ale tylko pozór. Wiele miast jest zablokowanych w rozwoju bo granicami województwa odcięto ich zaplecza. Wiele przezywa demograficzne katastrofy. W innych, jak na śląsku czy w mazowieckim, narzuca się odgórnie centralną tożsamość z która wielu mieszkańców się nie identyfikuje.
Z raportu wynika, że jakimś rozwiązaniem mogłoby być przejście z formuły województw monocentrycznych na wieloośrodkowe i wymuszenie podziału tych funkcji, relokowanie urzędów, instytucji, inwestycji. Ale tu z kolei, jak mówią doświadczeni samorządowcy, pojawia się inny problem: brak kadr, bo z każdym rokiem centrale wojewódzkie wysysają doświadczonych urzędników, zdolnych ludzi.
Zmiana będzie więc trudna. Ale raport, dostępny na stronach Instytutu Sobieskiego, jest dobrym początkiem debaty na ten temat. Doktorowi Łukaszowi Zaborowskiemu należy się za niego uznanie, a przeczytać powinni go wszyscy politycy i samorządowcy. Wspólnym planem minimum powinno być doważenie pozbawionych stołeczności miast funkcjami, które mogą przejąć i zmniejszenie dominacji największych metropolii, które wysysają wszystko z okolic a także poskromienie nadmiernych politycznych ambicji potężnych wojewódzkich księstw.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/687746-w-tej-sprawie-oszukano-miliony-polakow