Tyle lat już szyje się narrację, że Jarosław Kaczyński jest na politykę za stary, tyle tytułów, autorów, tyle ton papieru zadrukowano, aby to udowodnić, tyle czasu antenowego w prime timie na to zmarnowano, po czym jednego dnia 15 marca okazało się, że wiek prezesa PiS jest wiekiem Reagana czy Adenauera a nie Bidena czy Mazowieckiego, bo przecież lata latom nierówne.
A mówiono przecież, że utyka na prawe kolano, za wolno wchodzi po schodach, nogawki w spodniach ma niewłaściwie dobrane - wzdychało tu nawet wielu prawicowych komentatorów, że to już dyskredytujące, koniec, amen.
Gdy jednak dochodzi do konfrontacji intelektualnej to prezes Kaczyński operuje faktografią, znajomością mechanizmów politycznych, a ostatecznie nawet technicznych, co było widać na przykład wtedy gdy tłumaczył o pokolenie młodszemu Zembaczyńskiemu jak działa system Pegasus.
Prezes może powoli wchodzi po schodach, za to błyskawicznie porusza się po retorycznej drabinie od ogółu do szczegółu, od analizy, do syntezy, od procesu dekomunizacji po 1989 roku po konkretną infiltrację grup sędziowskich przez cywilną lub wojskową bezpiekę.
I rzecz nie tylko w tym, że prezes Kaczyński żonglował zasadami prawnymi odbijając pytania na które nie musiał odpowiadać, bo przecież jest doktorem prawa, który to prawo stanowi zresztą od dekad.
Nawet nie rzecz w tym, że operował danymi dotyczącymi spotkań ze swoimi ministrami, że przywoływał konkretne zapisy ustaw czy przepisów, które upoważniały go do podejmowania konkretnych decyzji - był w końcu wielokrotnie członkiem rządu, procedury i hierarchię ważności obowiązków premiera czy wicepremiera zna pewnie lepiej niż tabliczkę mnożenia.
Także już nawiązywanie (mniej lub bardziej żartobliwe) do Arystotelesa czy do niesławnego klasyka komunizmu albo do hierarchii aktów prawnych nie jest odkrywczą przewagą byłego premiera, bo przecież statusu „inteligenta z Żoliborza” nie odmawiają mu nawet - co bardziej cywilizowani - przeciwnicy.
Już ciekawiej się robi przy tym medialnym braniu się za bary. Trela czy Zembaczyński zadawali pytania tak, by jakakolwiek odpowiedź pogrążyła świadka. Padały pytania napastliwe ze z góry ustaloną tezą, pytania wielokrotnie powtarzane, prowokowano przesłuchiwanego przerywaniem, podnoszeniem głosu, ordynarnymi mniemaniami, prostackim tonem głosu (Trela rechoczący że „panu wszystko raportowali, my wiemy”), posłowie koalicji mylili fakt z opinią, ocenę z dowodem, klecili tak wadliwe sylogizmy, że wykładowca z logiki czy retoryki cisnąłby swoimi dyplomami i zatrudnił się na parkingu.
Taki ogień pytań o charakterze nękającym trwał - uwaga - siedem godzin. Tyle zostaje z mitu o „starym” Kaczyńskim skoro studenci na egzaminach po dwóch kwadransach wychodzą zjedzeni przez stres i napięcie, skoro koncentracja dziś skraca się przy rozpraszaniu cyfrowymi wynalazkami oto wychodzi ten, z którego do niedawna się śmiano że nie ma konta w banku (dziś zaś nie ma telefonu dotykowego) i przez ponad 1/4 doby skutecznie gra w te toporne erystyczne szachy z kilkoma przeciwnikami na raz.
Do przewagi Kaczyńskiego przyznali się nawet nękający. „Newsweek” broni tej żałosnej komisji, formułując rady na następne posiedzenia, Wyborcza musiała napomknąć, że prezes „sobie poradził”, wulgarny profil „Ruchu Ośmiu Gwiazd” - wiecznie antypisowski - określił pytających słowem: „wstyd”, a Donalda Tuska było stać jedynie na prostackiego tweeta. Po siedmiu godzinach przesłuchania Zembaczyński był na twarzy czerwony i opuchnięty, Trela i Sroka spoceni, a prezes roześmiany i chyba nieco znudzony banalnością toku myślowego przeciwników.
I doprawdy na tym siedmiogodzinnym ringu nie sposób było tego nie zauważyć. Oczywiście, że komentujący nawet niniejszy tekst będą ociekać jadem o serwilizmie czy uniżoności autora niniejszych słów wobec lidera obozu niepodległościowego, ale uczciwie trzeba przyznać: prezes PiS jest w znakomitej formie intelektualnej i żadne inwektywy tego nie zmienią.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/685364-na-nic-nadzieje-wrogow-pis-kaczynski-locuta-causa-finita