„Każdy prowokator czy szaleniec, który odważy się podnieść rękę przeciw władzy ludowej, niech będzie pewny, że mu tę rękę władza ludowa odrąbie (…) w interesie dalszej demokratyzacji naszego życia, w interesie naszej Ojczyzny.” W 1956 r. Józef Cyrankiewicz w ten sposób groził walczącym o swój los robotnikom. Po 68 latach szef rządu RP nawiązuje do tego zamordyzmu, brutalnie pacyfikując rolniczy protest.
Cyrankiewicz był najdłużej urzędującym premierem Polski. Berlińskiemu pupilowi jeszcze wiele brakuje, by pobić 21-letni rekord kremlowskiego namiestnika, ale chętnie wchodzi w jego buty na drodze do umacniania demokratyzacji naszego życia.
Tę demokratyzację zaprowadza się nam bezprawnymi uchwałami, nielegalnymi aresztowaniami posłów i wtrącaniem ich do więzień, siłowym przejmowaniem mediów publicznych i lepieniem z nich partyjnych przybudówek (jednocześnie zabijając ich rynkową siłę i sprzeniewierzając majątek), czy przejmowaniem wbrew obowiązującym przepisom prokuratury. Następuje błyskawiczne przejęcie spółek i likwidacja tożsamościowych instytucji. Trwa próba spatologizowania wymiaru sprawiedliwości, oparta m.in. na sprzecznym z ustawą zasadniczą zamachu na Trybunał Konstytucyjny i torpedowanie kluczowych inwestycji dla przyszłości naszego kraju. Wchodzą nawet do szkół, tnąc z programów nauczania historii elementy patriotyczne i katolickie. Władzę, która dokonała historycznego przestawienia polskiej polityki na tory suwerennościowe, próbuje się kompromitować wydumanymi aferami, do wałkowania których powołuje się komisje śledcze kierowane przez najmierniejszych z wiernych.
Dla lepszego funkcjonowania naszej demokracji rząd wycofuje się też z walki o odszkodowania wojenne od Niemiec. Wdzięczna za to wszystko niemiecka szefowa Komisji Europejskiej, organizuje Tuskowi fetę na forum ich międzynarodówki.
To wszystko podporządkowane jest jednemu – znów osobistej karierze głównego rozgrywającego, który składa niezależność państwa na ołtarzu własnych korzyści.
Gdy więc błyskawicznie po przejęciu rządów wybuchają mu społeczne protesty, szykuje prowokacje, by je zdezawuwować. Ma od tego oddanego giermka, rzuconego na odcinek spraw wewnętrznych i administracji, wyposażonego w bezcenną pomoc doradców Brochwicza, Białka czy Bondaryka, macherów od spraw skrytych, ukształtowanych w mrocznych latach 90., gdy chętnie kooperowali z esbecją.
Marcin Kierwiński wypełnia swoje zadania gorliwie. Gdy wódz każe, zmusza Służbę Ochrony państwa do wypowiedzenia posłuszeństwa prezydentowi i organizuje operację wymierzoną w czynnych posłów, z naruszeniem miru domowego głowy państwa.
Gdy w szczycie protestów rolników, rozlanych już niemal na całą Europę, Tusk poczuł, że ciężko mu będzie spełnić ich postulaty (bo stoją w jaskrawej sprzeczności z tym, czego żądają od niego zagraniczni mocodawcy), trzeba było z tym problemem coś zrobić. Zwłaszcza, że farmerzy zyskali sympatię społeczeństwa, które w 3/4 popiera ich walkę.
W takiej sytuacji sięga się po przećwiczone metody. A te najlepiej próbowano na Marszach Niepodległości, gdy Tusk rządził po raz pierwszy. Jeśli wówczas nie było żadnym problemem podpalenie przez wysłanników szefa MSWiA budki strażnika pod ruską ambasadą (a że tak było wiemy od Pawła Wojtunika, szczerze wyjawiającego Elżbiecie Bieńkowskiej kulisy tej akcji), to sprowokowanie paru osób na proteście farmerów i związkowców z „S”, by wykreować ich na chuliganów i pijaków, wydawało się zadaniem dziecinnie łatwym.
Kierwiński wziął się zań z entuzjazmem. Najpierw zapowiedział, że policja użyje siły, jeśli będzie musiała, a następnego dnia okazało się, że ten jasnowidz miał rację – policja musiała użyć siły.
Tyle że to nieprawda. Gdyby środowa manifestacja była zabezpieczana jak należy, oddziały prewencji trzymane były z boku, a nie wchodziły w tłum, gdyby policjanci nie okazywali brutalności przy zatrzymywaniu zbyt krewkich osób (bo i takie się w wielotysięcznym zgromadzeniu znalazły), nie bili w tył głowy skutych kajdankami, nie siadali w sześciu na rzuconym na glebę demonstrancie niczym mundurowi z Minneapolis i nie traktowali gazem kogo popadnie, minister nie musiałby się z niczego tłumaczyć, bo do niczego niepokojącego by nie doszło.
Już nawet Onet publikuje relacje rolników, którzy ze szczegółami opisują, jak wyglądała policyjna prowokacja:
— To wszystko dzieli się teraz na dwa obozy: rolników i policjantów, gdzie są dwie różne wersje. Skoro policja zgania wszystkich w jedno miejsce, zacieśnia teren, nie mamy gdzie odejść, to każdego poniosą jakieś emocje, ale początkowym zapalnikiem był rozkaz policyjny. Mamy na nagraniach, że bez żadnego uprzedzenia ruszyli na nas z gazem — w ten sposób przebieg starć relacjonuje Karol Grabowski z augustowskiej izby rolniczej, który w środę był przed Sejmem.
W rozmowie z Onetem twierdzi, że widział, jak policjanci wbiegali w tłum i psikali gazem naokoło siebie, „na wszystkich: na dzieci, kobiety, na emerytów”. Przywołuje sytuację ze starszym mężczyzną, ok. 80 lat, który też ucierpiał po użyciu gazu.
— Byliśmy zakleszczeni z każdej strony. Podchodzimy do policjantów, ręce w górze trzymamy i pytamy, jak ze spryskanym gazem emerytem możemy wyjść z kręgu. Kierują nas na prawo, a tam trafiamy znowu na gaz i petardy hukowe rzucane w tłum. Niektórzy młodzi już w emocjach zaczęli się bronić przed tym wszystkim, bo to był regularny atak na nas — kontynuuje rolnik.
Co ma na to do powiedzenia minister? Że nadzorowana przez niego służba działała wzorowo, a protestujący to banda pijaków. Nie raz i nie dwa z lubością powtarzał na konferencji prasowej, że zatrzymano sporo nietrzeźwych osób. Zrobił wiele, by postronny obserwator pomyślał: z tymi zadymiarzami nie chcę mieć nic wspólnego i odwrócił głowę od protestujących oraz ich postulatów.
Dziś się okazuje, że pierwsi zatrzymani usłyszeli już wyroki za „czyny o charakterze chuligańskim”. A nie minęły nawet dwie doby od protestu. Co zaś z policjantami łamiącymi prawo? Minister powtarza formułkę, że wszystko będzie wyjaśnione. Ale już nie tak pospiesznie jak skazanie zatrzymanych.
Ikonicznym staje się casus funkcjonariusza, który rzucił podniesionym z ziemi przedmiotem (prawdopodobnie kamieniem) w grupę protestujących.
Kierwiński znał tę scenę już w środę. Twierdzi, że policjant od razu zgłosił się do swojego przełożonego, by wyjaśnić sytuację. Można zatem było uspokoić opinię publiczną natychmiast i udowodnić, że policjant zachował się należycie. Nic takiego nie miało miejsca.
Mógł minister przeciąć temat w czwartkowe popołudnie, gdy zaprosił dziennikarzy na konferencję poświęconą sprawie. Ale miał do powiedzenia tylko tyle, że sytuacja będzie wyjaśniona.
Dziś mamy piątek. Kierwiński gościł w przyjaznym studiu TVN24. Co miał do powiedzenia?
Będzie to dokładnie wyjaśnione, i to będzie naprawdę wyjaśnione. Nie tak, jak było za rządów PiS-u, że nic nie było wyjaśniane. Rozmawiałem z komendantem głównym policji, w ciągu kilkunastu najbliższych dni wszystko w tej sprawie będzie jasne.
Dodał, że nie ma pojęcia, czym rzucał policjant:
Nie wiem i chcę, aby to postępowanie zakończyło się. Wiem natomiast, że ten policjant zgłosił się do dowodzących akcją sam, z chęcią złożenia wyjaśnień w tej sprawie. Wszelkie uproszczenia, których dziś dokonują politycy PiS-u, są po prostu nieuprawnione. Tak naprawdę na siłę chcą się podpiąć pod ten protest rolniczy.
Na siłę to polityków PiS pod ten protest próbują podpiąć Kierwiński z Tuskiem. Wytłumaczenia się z zachowania policjantów oczekują przede wszystkim sami rolnicy, ale też po prostu opinia publiczna, skołowana tym, jak radosna, tryskająca miłością władza może kazać tak ostro pacyfikować demonstrację zdesperowanych farmerów, walczących o bezpieczeństwo żywnościowe nas wszystkich.
Jakoś błyskawicznie udało się policji ustalić winy zatrzymanych, zebrać materiał dowodowy, skierować do sądu i w ciągu jednej doby doprowadzić do wydania wyroków. Być może nawet wszystko odbyło się słusznie i sprawiedliwie.
Ale w sprawie bandyty w mundurze minister nie jest w stanie w dwa dni ustalić, jakie były szczegóły zdarzenia, które miliony ludzi widziały na licznych filmach w internecie.
Trudno oprzeć się wrażeniu, że szef MSWiA kryje bandziorów. I pewnie będzie ich krył dalej. Jeśli któryś z nabuzowanych mundurowych miałby bowiem ponieść karę za swoje zachowanie, to przy następnej potrzebie brutalnego spacyfikowania protestujących, inni funkcjonariusze mogliby już nie używać tak chętnie pięści, kolan, kamieni i gazu.
Owszem, są i inne metody, po które można sięgnąć, choć to już bardziej skomplikowana operacja. Ale nie ma rzeczy niemożliwych.
Dał nam przykład Justin Trudeau, jak pacyfikować mamy – zdawał się mówić Donald Tusk na wspólnej konferencji z premierem Kanady 26 lutego.
Nagle zwrócił się wówczas do swojego gościa:
Dziękuję także za zrozumienie innych kontekstów sytuacji w naszym regionie. Przypomniałeś mi swoje doświadczenia ze strajków i demonstracji rolników i transportowców w Kanadzie. Pamiętamy, to był też dość dramatyczny moment w najnowszej historii Kanady.
Co miało znaczyć to zdanie? Czy premierzy przy okazji protestów polskich rolników rozmawiali o tym, jak jeszcze można ich zdławić i dywagowali nad rozwiązaniami kanadyjskimi?
Pamiętamy, że Trudeau najpierw grzmiał o tym, że protestujący kierowcy ciężarówek mieli „niewłaściwe poglądy”, a później kazał blokować ich konta bankowe.
Niemożliwe w Polsce? A czy wydawało nam się parę miesięcy temu niemożliwe, by nad Wisłą ktoś znów – niczym Jaruzelski – wyłączał sygnał telewizji publicznej? Albo decydował się na wtargnięcie do pałacu prezydenckiego pod nieobecność głowy państwa, by aresztować jej gości?
Tusk może nas jeszcze zaskoczyć, bo jeśli będzie trzeba, to odrąbie nam co będzie trzeba. Byle tylko dalej demokratyzować kraj tak, jak on to rozumie.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/684450-kierwinski-i-tusk-w-butach-cyrankiewicza