Katarzyna P. znów na wolności. To postać wręcz filmowa, ale tragiczna. Bezwzględny, czarny bohater. W jej historii przewijają się olbrzymie pieniądze, nieprzystające do prostoty i skromności domu rodzinnego, świat gangsterów, służb specjalnych, najwyższych szczebli polityki, lokalne układy i wtyki w wymiarze sprawiedliwości, tysiące oszukanych ludzi, podsłuchy, złoto i romans z więziennym strażnikiem. Zamyka się pewien etap afery Amber Gold, która być może nigdy do końca nie zostanie wyjaśniona.
Jesienią 2017 r. wspólnie z Marcinem Wikłą dotarliśmy do nagrań z podsłuchów, jakie służby specjalne założyły małżeństwu P., gdy Amber Gold upadało (dużo za późno). Kontrola operacyjna rozpoczęła się tuż po tym, jak współpracę z małżeństwem P. zakończył Michał Tusk. Było już wówczas wiadomo, że za chwilę wszystko się sypnie, szefostwo Amber Gold i OLT Express wiedziało, że jest podsłuchiwane, więc uważało na słowa. A mimo to zapisy dźwiękowe ich rozmów doskonale pokazują, z kim mamy do czynienia.
Opisaliśmy to dla Państwa tutaj:
To jednak tylko pewne tło tej sprawy. Barwne, bo pokazuje, z jak nieprawdopodobną historią mieliśmy do czynienia – popełnionego z rozmachem oszustwa na setki milionów dokonanego przez niepozorne małżeństwo. Czy jednak działali oni samotnie?
Do dziś możemy się tego tylko domyślać, bo ta sprawa została skutecznie przykryta przez niemal wszystkie, a liczne instytucje, jakie powinny w niej zareagować.
Jej szczegóły poznawaliśmy wraz z pogłębianiem sejmowego śledztwa, które bez skrupułów odkrywało sposób funkcjonowania państwa w czasie pierwszych rządów Donalda Tuska.
Lipa pod okiem premiera
W mieście szefa rządu wylęgła się ośmiornica, która przez nikogo nie niepokojona przez trzy lata okradała Polaków z oszczędności (na sumę 851 mln zł). W międzyczasie ze skradzionymi pieniędzmi weszła w biznes lotniczy, zakładając linie, które były bliskie położenia narodowego przewoźnika.
Ba! W owych liniach zatrudniony był syn samego urzędującego premiera. Jednocześnie pracował też w Porcie Lotniczym w Gdańsku i wynosił stamtąd informacje dla OLT. Śledczy jego sprawę wyłączyli do odrębnego postępowania, ale przesłuchali w nim ledwie czterech świadków, wśród których nie było Tuska jr. Przesłuchiwany w Sejmie stwierdził, że obaj z ojcem wiedzieli, iż Amber Gold to lipa. Nie wiedzieli tego zwykli Polacy, którzy kuszeni łatwym zyskiem powierzali przestępcom swoje środki. Jak mieli nie ufać firmie, która reklamowała się na lewo i prawo, w obiegu publicznym nie było do niej żadnych zastrzeżeń, żadna państwowa instytucja nie ingerowała w ten biznes, a wiodące media chętnie go reklamowały.
Amber Gold sponsorowała nawet film Andrzeja Wajdy o Lechu Wałęsie, co pomagał załatwić urząd prezydenta Pawła Adamowicza – tego samego, który niebawem będzie promował linie OLT Expess, ciągnąc za linę ich samolot na lotniskowym evencie. Miasto przyjęło też od piramidy finansowej 1,5 mln zł darowizny na ogród zoologiczny, a gdańscy dominikanie – pół miliona na remont kościoła.
Na czele przekrętu, który obiecywał Polakom wielkie zyski na inwestycjach w złoto, postawiono drobnego oszusta, skazywanego wcześniej 9-krotnie.
Tak o sprawie mówiła nam w jednym z wywiadów Małgorzata Wassermann, szefowa sejmowej komisji, która zajmowała się sprawą:
To przekręt wymyślony przez grupę osób o potężnych możliwościach. Na tyle silnych – nie mam tu żadnych wątpliwości – że byli w stanie wyciągnąć z zakładu karnego Marcina P. i z prymitywnego oszusta zrobić wielkiego menadżera. Nie odbieram mu, że jest inteligentny, bo jest. Potrzebowali człowieka, który dawałby gwarancję szczelności. I daje ją do dziś, choć siedzi już pięć lat, w trudnych warunkach, w samotności. (…) Dziś mogę już z pewnością powiedzieć, że była to operacja przeprowadzona przez świat gangsterski, który miał swoje umocowanie we wszystkich służbach państwa. A według definicji tak właśnie działa mafia.
W czasie jednej z podsłuchanych rozmów Marcin P. mówił:
Jak pan wie, u mnie pracował syn premiera, w OLT. I dopóki on pracował, to wydaje mi się, że nikt nas nie ruszył. W chwili obecnej może być tak, że ktoś nas ruszy. […] Ogłosiłem upadłość OLT, za chwilę ogłaszam upadłość Amber Gold. […] Jestem przygotowany psychicznie na odsiadkę.
Sejmowym śledczym potwierdził, że bez parasola ochronnego nie dałby sobie rady.
Bo nie dałby. Miał już na koncie pięć wyroków, gdy na początku 2009 r. trafił wreszcie za kratki. Ale tylko na kilka tygodni, bo sąd szybko zgodził się na przerwę w odbywaniu kary ze względu na trudną sytuację jego żony i teściowej.
Miesiąc później założył Amber Gold. A po kolejnym miesiącu usłyszał następny wyrok. Nie przejął się, bo znów sąd zastosował zawiasy.
Pod koniec 2009 r. pojawiło się pierwsze zawiadomienie o przestępstwie ws. Amber Gold, złożone przez KNF. Jednak gdańscy śledczy robili wszystko, by sprawy nie podejmować. A gdy to się wreszcie stało, to przebiegało w sposób skandaliczny.
Wszystko źle
Dzięki sejmowemu śledztwu poznaliśmy listę instytucji, który nie działały jak powinny i umożliwiły oszukanie kilkunastu tysięcy Polaków.
Gdyby np. Urząd Lotnictwa Cywilnego zrobił, co do niego należy i zbadał sprawozdania finansowe OLT, sprawdził przeszłość Marcina P., sprawdził umowy ubezpieczeniowe przewoźnika - albo mocno zawężając: zastosował się do Prawa Lotniczego, dyrektyw Unii Europejskiej, rozporządzeń ministerstwa transportu, a zwłaszcza przepisów dotyczących przyznawania koncesji na działalność linii lotniczych – szef Amber Gold nie wyprałby w OLT tak wielkiej kwoty i udałoby się odzyskać co najmniej kilkadziesiąt milionów złotych ukradzionych ludziom nabranych na „złoty interes” P.
Wątek podstawowych win ULC opisałem krótko tutaj, przy okazji przesłuchania jednej z urzędniczek Urzędu.
Cofnijmy się jeszcze trochę. Bo przecież Amber Gold by nie powstało, gdyby gdańska policja podeszła do sprawy poważnie. Dla lepszego unaocznienia, jak to wyglądało, polecam jeden z wątków, który został odsłoniony w czasie przesłuchania funkcjonariuszki z komendy wojewódzkiej w Gdańsku.
Przekrętowi mogła też zapobiec prokuratura, gdyby nie pozorowała śledztwa na początkowym etapie.
Nawet kurator sądowy, który „opiekował się” Marcinem P. w latach 2009-2011 wykazał się niewiarygodną wręcz nieporadnością. Chyba za dużą, by wierzyć w zwykłą naiwność.
Rola kuratora to kochać ludzi, a nie stygmatyzować ludzi i wsadzać do zakładów karnych i tak przepełnionych (…) Rozmowa z nim odbywała się w miłej atmosferze. Budził moje zaufanie, stwierdził, że jest z dobrej rodziny
— zeznawał przed komisją. Dozór w jego wykonaniu był fikcją, skoro wyglądał tak:
Telefonicznie kontaktowałem się z Marcinem P. (…) Skoro skazany przebywał poza Gdańskiem, to czekałem aż przyjedzie. Nie mogłem za nim jechać do Krakowa. (…) Zimą nie mogłem spotkać się z Marcinem P., gdyż były opady śniegu.
Czy mogliśmy dowiedzieć się, kto stał za P.? Kto wymyślił ten biznes? Kto zorganizował mu parasol ochronny?
Był moment, w którym Marcin P. chciał dzielić się wiedzą i na początku jednego z przesłuchań w prokuraturze we wrześniu 2012 r. (czyli krótko po wybuchu afery) powiedział, że chciałby skorzystać z przepisów o małym świadku koronnym. Śledczy nie byli tym jednak zainteresowani.
Największe zarzuty można mieć jednak do ABW. Służba odpowiedzialna za bezpieczeństwo wewnętrzne państwa okazała się jednak ślepa, głucha i tajemniczo sparaliżowana, gdy trzeba było ścigać wyrosłą nad Motławą piramidę finansową.
Co najmniej od sierpnia 2011 roku (a pierwszy sygnały pojawiły się na początku 2010 r.) Agencja była w posiadaniu informacji, że Amber Gold za chwilę wejdzie na rynek lotniczy, będący przecież w zainteresowaniu ABW. Funkcjonariusze z warszawskiej delegatury słyszeli jednak, by tego nie dotykać, bo sprawę prowadzi Gdańsk. Ci z Gdańska zaś – że Warszawa. A lewy biznes wciąż się kręcił. Jeden z przesłuchiwanych świadków (z doświadczeniem w ABW i SKW) przyznał, że wiedziano o układzie polityczno-biznesowo-prawniczo-przestępczym, lecz zwierzchnicy zabraniali się tym zajmować.
Jako pierwsi opublikowaliśmy w tygodniku „Sieci” słynną notatkę sporządzoną 24 maja 2012 roku przez ówczesnego szefa ABW gen. Krzysztofa Bondaryka, adresowaną do prezydenta Bronisława Komorowskiego, premiera Donalda Tuska, ministrów Jacka Cichockiego, Jana Vincenta Rostowskiego i Sławomira Nowaka oraz do szefa Komisji Nadzoru Finansowego Andrzeja Jakubiaka. W piśmie pada wprost stwierdzenie, że mamy do czynienia z „piramidą finansową”, że trwa proceder wyłudzania pieniędzy i „potencjalnymi pokrzywdzonymi może być kilkadziesiąt tysięcy osób”, a także, że „poprzez działalność OLT Express, Amber wyprowadza środki finansowe uzyskiwane od klientów”.
Ta szokująca wiedza przekazana najważniejszym osobom w państwie powinna spowodować trzęsienie ziemi i natychmiastową reakcję. Ale nic takiego się nie stało. Najwyższe władze nie zareagowały (Sławomir Nowak przez dwa tygodnie w ogóle nie interesował się notatką, a to on w ciągu kilku godzin mógł zamknąć OLT Express). Służby dały czas oszustom na „domknięcie” biznesu i wyprowadzenie kasy, a był to czas, gdy klienci wpłacali do piramidy najwięcej pieniędzy. W tym czasie także – ale to zapewne przypadek – z firmą państwa P. skończył współpracę Michał Tusk, syn premiera.
Dopiero kilka dni później służby zaczynają podsłuchiwać małżeństwo P. Gdy ci wiedzą już, że ktoś depcze im po piętach, są bardzo ostrożni, mówią półsłówkami. Podsłuchy niewiele do sprawy wniosą. Podobnie jak poprzedzające je kuriozalne „działania” tajniaków z ABW, którzy w całej Polsce ustalali, w jakich godzinach czynne są placówki Amber Gold (sic!).
I jak tu oprzeć się wrażeniu, że to był mafijny biznes kryty na wszystkich możliwych polach?
Bezwład Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego opisaliśmy w 2017 r. Polecam tę lekturę. Wciąż szokuje.
Prawdziwa afera vs. polityczna hucpa
Powrót sprawy Amber Gold to wreszcie pytanie o jakość pracy komisji śledczych, a wręcz sensowność ich powoływania.
Dariusz Joński i Michał Szczerba, nie znający podstawowych przepisów regulujących pracę kierowanych przez nich ciał, ich mizeria prawna i intelektualna są dojmujące na tle Małgorzaty Wassermann.
A i samo powołanie obecnie działających komisji jawi się jako czysta polityczna hucpa. W sprawie nieprawidłowości przy wydawaniu wiz cudzoziemcom zamiast afery na setki tysięcy przypadków (co na okrągło powtarzano w czasie kampanii) mamy bowiem liczbę 600 wydanych wiz ze złamaniem przepisów, co przyznaje na posiedzeniach sam pan Szczerba. Prokuratura prowadzi śledztwo, w którym postawiła zarzuty głównym bohaterom sprawy. Co tu więcej badać? Dlaczego komisja chce dublować pracę śledczych? Kłamstw z kampanii już się nie da obronić. To próżny trud.
Wybory korespondencyjne w czasie pandemii to rzekomy skandal na 70 mln zł, czyli żadne pieniądze, jeśli uświadomimy sobie konstytucyjny obowiązek przeprowadzenia terminowych wyborów i fundamentalne znaczenie tego przedsięwzięcia dla niezbędnych procesów w demokracji (o którą nowa ekipa tak się przecież troszczy).
Zresztą, gdyby nie szalona strategia polityczna ówczesnej opozycji i straszenie Polaków „śmiercionośnymi kopertami”, te pieniądze wcale nie byłyby wyrzucone w błoto. Ale tych, którzy naprawdę się temu przysłużyli, sejmowa większość nie chce dopuścić do zeznań. To zbyt grubymi nićmi szyta operacja, by trafiła do masowej świadomości. Jeśli przeciętny obserwator cokolwiek z obrad tej komisji zapamięta, to kuriozalne zachowanie przewodniczącego Jońskiego i przepychanki słowne dwóch stron politycznego sporu.
W sprawie Pegasusa zaś niczego zdrożnego się zapewne nie dowiemy. Świadczą o tym choćby sygnały z ministerstwa sprawiedliwości. Mimo zapowiedzi Adama Bodnara odtajnienia dokumentów i ujawnienia listy podsłuchiwanych osób, droga do tego bardzo daleka. Nawet jego zastępczyni Maria Ejchart stwierdziła, że tej listy możemy nigdy nie poznać, bo co najmniej część kontroli operacyjnej została założona słusznie. Co więcej, akceptował to m.in. sędzia Igor Tuleya, którego podpisy mają widnieć pod wieloma decyzjami o zgodzie na założenie kontroli.
Jedyne więc co mamy, to krążące po internecie kolejne nazwiska, w tym polityków PiS, rozpalające do czerwoności część komentatorów i media społecznościowe. Jeszcze parę dni temu słyszeliśmy, że listę inwigilowanych premier miał przekazać prezydentowi przed posiedzeniem Rady Gabinetowej. Lecz właśnie dowiedzieliśmy się, że było dokładnie odwrotnie - w jednym z ostatnich wywiadów Andrzej Duda wyjaśnił, że Donald Tusk na tym spotkaniu zdementował pojawiające się w przestrzeni publicznej nazwiska rzekomo podsłuchiwanych.
A przypomnijmy: kluczową kwestią w tej sprawie nie jest to, kto był podsłuchiwany, lecz czy kontrola operacyjna była uzasadniona i legalna. Jak dotychczas nie ma dowodu, by było inaczej.
Porównajmy więc aferę Amber Gold do obecnie podgrzewanych pseudoskandali, które nowa ekipa rządząca może do spodu wyjaśnić za pomocą instytucji jej podległych – ma policję, prokuraturę, służby specjalne i wszystko inne. Wystarczy trochę cierpliwości, by przekonać się, ile tu systemowych patologii, a ile taniego teatru.
Przed laty zaś mieliśmy obstrukcję, ślepotę i ewidentne działanie na niekorzyść zastopowania gangsterskiego procederu w wykonaniu policji, prokuratury, sądów, kuratorów sądowych, skarbówki, Urzędu Lotnictwa Cywilnego, kilku resortów, służb specjalnych, ale i najwyższych władz.
Skandal wybuchł, gdy nie dało się go dłużej ukrywać. A i nawet wtedy był zaskakująco niechętnie wyjaśniany przez odpowiednie organy.
Co się zmieniło od lat 2009-2012, gdy pozwolono państwu P. (oraz ich mocodawcom) ukraść 851 mln zł, doprowadzić do strat PLL LOT i skompromitować państwo polskie?
Ówczesny szef ABW Krzysztof Bondaryk dziś jest dyrektorem biura ministra w MSWiA (na pewno nie po to, by pilnować Marcina Kierwińskiego).
Ówczesny koordynator specsłużb Jacek Cichocki jest szefem Kancelarii Sejmu (na pewno nie po to, by pilnować Szymona Hołowni).
Ówczesny minister transportu Sławomir Nowak po burzliwej karierze budowniczego dróg na Ukrainie jest jest Sławomirem N. i nie ma co planować zagranicznych wakacji.
Katarzyna P. po 11 latach wychodzi na wolność. Jej dziecko ma już lat 9, a sama przyczyna jego pojawienia się na świecie zaowocowała wyrokiem więzienia w zawieszeniu dla jednego ze strażników pilnujących aferzystki.
Marcin P. jeszcze siedzi. Też może już ubiegać się o warunkowe zwolnienie, lecz na razie nie korzysta z tego prawa.
Nie zmieniły się dwie rzeczy. Wciąż nie wiemy, co stało się z pieniędzmi wyłudzonymi od blisko 20 tys. Polaków. A Donald Tusk znów jest premierem.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/683660-katarzyna-p-znow-na-wolnosci-a-donald-tusk-znow-premierem