„Pierwszą rzeczą, którą zauważa się u Ursuli von der Leyen, to rodzaj nieobecności – braku autentyczności; jest to uczucie, które trudno wyrazić słowami” – pisał w 2020 r. na łamach magazynu „Le Grand Continent” brytyjski publicysta Ben Judah. Urodzona w Brukseli przewodnicząca Komisji Europejskiej, eurokratka w drugim pokoleniu, stała się w ostatnim czasie jednak bardziej czytelna. W każdym razie jeśli wierzyć francuskiemu dziennikowi „Libération”. Według brukselskiego korespondenta gazety Jeana Quatremera wykazuje ona „dużą skłonność do dostosowywania się do potrzeb Berlina”.
Ten cytat przytoczyłam celowo, żeby nie było, że tylko źli prawicowi publicyści mają takie wrażenie. Pani Ursula, która dzięki niestrudzonym wysiłkom kanclerz Angeli Merkel została w 2019 r. szefową Komisji Europejskiej, zapewne by nie psuła jako szefowa MON dalej wojska montowaniem lusterek do makijażu na szafkach żołnierzy, wysyłając ich na szkolenia LGBT, i organizując pokazy mody z mundurami dla ciężarnych żołnierek, odwiedziła dziś Polskę, w towarzystwie premiera Królestwa Belgii Alexandra De Croo. I sądząc po wspólnej konferencji prasowej z premierem Donaldem Tuskiem, można było odnieść wrażenie, że – jak ujęła to na platformie X dziennikarka TVN Karolina Hytrek-Prosiecka „nasz kraj wrócił w sferę decyzyjności i normalności”. Donald Tusk obiecał, że od razu po wyborach załatwi pieniądze z KPO, no i załatwił. Z dużym opóźnieniem wprawdzie, ale nie należy się czepiać. 137 mld euro to -jak napisał na X sam Donald Tusk -„kolejny skok cywilizacyjny”.
Tyle, że trudno było się oprzeć wrażeniu, że przyjechała dobra ciocia z Brukseli i rozdaje pieniądze. Z punktu widzenia kamieni milowych i obowiązującego prawa, przecież nic się nie zmieniło. Ani jedna ustawa w tym kierunku nie została przegłosowana w Sejmie. A „wysiłki Polski na rzecz przywrócenia praworządności jako kręgosłupa społeczeństwa” , o których mówiła von der Leyen podczas konferencji prasowej to zwykłe łamanie prawa przez obecną ekipę rządzącą, m.in. rządzenie za pomocą uchwał. Jeśli praworządności wcześniej nie było, załóżmy taki scenariusz, to teraz tym bardziej jej nie ma. Co jest natomiast, to „wrażenie”, jak wyraził to komisarz UE Didier Reynders, że „nowy polski rząd wykazał wyraźne zaangażowanie”. Jak widać to wystarczy. Cieszyć się z tego nie należy. Dlaczego? Bo to oznacza, że nie liczy się litera prawa, rzeczywiste działania rządu w Warszawie, ale wola polityczna Brukseli. Dobra ciocia da jeśli będzie chciała a dziecko będzie grzeczne.
Cukierki liczone w miliardach euro, które pani Ursula przywiozła to zarazem nagroda i zachęta dla rządu Donalda Tuska, by nie zbaczał z jedynego słusznego kursu. Oraz jasny dowód na to, że unijne elity grają nieczysto i zmieniają reguły gry w zależności od tego z kim mają do czynienia. Może o ten brak autentyczności chodziło Benowi Judah gdy usiłował uchwycić charakter szefowej KE. Jeśli wszystko jest umowne i zależy od „wrażenia”, to niczego nie możemy być pewni. Może i mamy w Unii Europejskiej kryzys idei, ale na pewno nie demagogii. Demagogia trzyma się krzepko. Prostactwo prezentowanych, rzekomo cudownych recept jest porażające: poświęcenie wszystkiego wprowadzeniu euro, bo euro nas zbawi; zabranie bogatym, ale bez rozdawania biednym; niszczenie rolnictwa dla klimatu (inaczej wszyscy zginiemy!). Oklaskiwanie i nagradzanie łamania praworządności by nie rządzili ci, którzy mogą nam przeszkodzić. I lukrowanie tego subwencjami.
Tak jest teraz. A jak będzie po pogłębieniu integracji europejskiej?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/682857-dobra-ciocia-z-brukseli-rozdaje-pieniadze