Polacy nie mają nic z tego, że Radzio Sikorski może się obcałować z Annaleną Baerbock, a Donald Tusk pomiziać z Olafem Scholzem.
Kiedy 17 listopada 2016 r. ówczesny przewodniczący Platformy Obywatelskiej Grzegorz Schetyna powoływał gabinet cieni, sporo osób mogło przypuszczać, że chodzi o rozrywkę. Gdy 13 grudnia 2023 r. swój całkiem realny rząd, legitymizowany wynikiem wyborów, powołał Donald Tusk, tamten rozrywkowy gabinet cieni Schetyny okazuje się nad wyraz poważny. Do cna rozrywkowy jest bowiem rząd Tuska, a osoby rozpatrywane „dla jaj” jako szefowie resortów, nimi zostały i już w ogóle nie jest „do śmiechu”
PO miała już zabawny epizod z gabinetem cieni (z niewiadomych powodów zwanym „zespołem rzeczników”) w 2006 r. Zabawny, gdyż premierem miał być Jan Rokita, który już w 2007 r. w ogóle zrezygnował z polityki, tak mu Tusk pomagał zrealizować plany. A jedynymi cieniami, które w 2007 r. zostały szefami tych samych resortów już w realnym rządzie Donalda Tuska byli Ewa Kopacz jako minister zdrowia i Mirosław Drzewiecki jako minister sportu. Sam Donald Tusk nie był cieniem, bo on tylko obsługiwał reflektor świecący na postacie rzucające cienie. I w pewnym momencie Tusk reflektor wyłączył.
Bardzo zabawne, a wręcz komediowe w gabinecie cieni z 2006 r. było to, że Bronisław Komorowski miał być ministrem spraw zagranicznych, wywalony później z partii za aferę hazardową Zbigniew Chlebowski – ministrem finansów, Julia Pitera – ministrem sprawiedliwości, a Adam Szejnfeld, wyrzucony z rządu w tym samym czasie co Chlebowski z partii – ministrem gospodarki, zaś Aleksander Grad – ministrem rolnictwa. Gabinet cieni Schetyny był jeszcze zabawniejszy, gdyż Ewa Kopacz miała być wicepremierem, Borys Budka szefem MSW, a Krzysztof Brejza ministrem sprawiedliwości.
Zapowiadając w 2016 r. na Twitterze powołanie gabinetu cieni Schetyny umieściłem stosowny materiał filmowy, czyli skecz Monty Pythona „Silly Olimpics”. Pochodził z pierwszego z dwóch odcinków nagranych przez grupę specjalnie dla niemieckiej telewizji WDR (premiera w styczniu 1972 r.). Po ośmiu latach okazało się, że realny rząd Donalda Tuska dużo bardziej niż „cienie” Schetyny przypomina trzy konkurencje rozgrywane na tamtej specyficznej olimpiadzie: bieg na 100 metrów dla ludzi pozbawionych poczucia kierunku, bieg głuchych na 1500 metrów oraz pływanie na 200 metrów dla osób nieumiejących pływać.
Rząd Donalda Tuska jest przedstawiany w atmosferze wielkiej powagi, tym bardziej że zaczął od hurtowego łamania prawa i konstytucji oraz bardzo konkretnego zamordyzmu, lecz nie sposób się uwolnić od skojarzeń z brytyjskimi komikami (i jednym Amerykaninem – Terrym Gilliamem). A skoro już są te skojarzenia, będą też zapewne stosowne skecze, tym bardziej że niektórzy ministrowie mają w sobie duży potencjał, a największy chyba (poza samym Tuskiem) Adam Bodnar, Barbara Nowacka, Bartłomiej Sienkiewicz, Borys Budka, Paulina Hennig-Kloska, Agnieszka Dziemianowicz-Bąk czy Marcin Kierwiński.
Sam Donald Tusk ma rywala tylko w Szymonie Hołowni, gdy chodzi o mimikę, więc śmiało mógłby konkurować z Johnem Cleese’m czy Terrym Jonesem. Idea powołania Latającego Rządu Donalda Tuska jest więc ze wszech miar godna pochwały, tym bardziej że w polskiej polityce brakowało tego rodzaju poczucia humoru. Tak obciachowego. Szkoda, że w składzie Latającego Rządu Donalda Tuska nie ma Ryszarda Petru z konkurencyjnej grupy komików, gdyż jego językowe kalambury i generalnie zabawy językiem mogłyby pchnąć ten gatunek na wyżyny. A po przetłumaczeniu na angielski czy choćby niemiecki mogłyby zapewnić światową sławę.
Wydawało się niemożliwe, że Tusk powoła różne cyrkowo-groteskowe postacie do rządu, a on tymczasem zrobił w tej mierze jeszcze wielki krok do przodu. I każdy kolejny występ jego ministrów oznacza „kupę śmiechu”, tylko Polacy nie mają się z czego śmiać. Co z tego, że mamy najgłupszy, najbardziej niekompetentny, obciachowy i najbezczelniej łamiący prawo rząd w Unii Europejskiej? Wprawdzie to jest jakieś osiągnięcie, ale poza czynnikiem rozrywkowym pożytków dla Polski i Polaków nie ma żadnych.
Jakim pożytkiem jest ekspresowe tworzenie tyranii i zamordyzmu w kraju cieszącym się wolnościami, jakie na Zachodzie coraz trudniej spotkać? Jakim pożytkiem jest ośmieszanie Polski kolejnymi decyzjami i wypowiedziami komediantów-ministrów? Co Polakom przyjdzie z niszczenia największych programów inwestycyjnych przez ludzi, którzy są wprawdzie bardzo śmieszni, ale jeszcze bardziej niedouczeni, nieudolni i niekumaci? Jaki jest pożytek z praktycznej rezygnacji z zadośćuczynienia od Niemiec, żeby Radzio Sikorski mógł się obcałować z Annaleną Baerbock, a Donald Tusk pomiziać z Olafem Scholzem? Tak, to jest śmieszne, ale jeszcze bardziej straszne.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/682261-mamy-najglupszy-i-najbezczelniej-lamiacy-prawo-rzad-w-ue