Przez niedopatrzenie w ponad 120-osobowym rządzie mógł się znaleźć ktoś „z głową”, ale jak go namierzyć. Jak sprawdzić, czy głowa nie jest sztuczna albo nie chodzi o koński łeb?
Co się pojawi publicznie jakiś minister (lub w wersji z literą „a” na końcu), od razu tłumaczy, dlaczego nic nie robi. A właściwie, dlaczego nic nie zrobił. Bo są przekonani, że tyrają od rana do nocy. No bo przecież te audyty, przeglądy, prześwietlenia i inne obserwacje muszą robić. Bez tego byliby jak dzieci we mgle, a wręcz jak Paulina Hennig-Kloska na wietrze czy Barbara Nowacka z książką. Przeciętny przechodzień jest w stanie poznać w kilka godzin to, czego ministrowie nie zdołali poznać dzięki audytom (w większości fikcyjnym) przez kilka tygodni. Ale przecież w rządzie Donalda Tuska nie jest się ministrem, żeby coś wiedzieć, tylko by nic nie wiedzieć, czyli zero na wejściu zero na wyjściu.
Poza tym, że wszyscy ministrowie na potęgę robią audyty i prześwietlenia (wiceministrowie pałętają się po Polsce szukając zajęcia – jak Michał Kołodziejczak), to jeszcze będą ogłaszać przetargi. Już nawet ogłaszają, choć najpierw tylko ćwiczebne, czyli „dla jaj” – jak w wypadku Macieja Laska, pełnomocnika rządu ds. Centralnego Portu Komunikacyjnego. Oni nawet demonstrują manię przetargową. Nie dlatego, żeby wszystko było transparentne i uczciwe, tylko z tego powodu, że potrzebują alibi. Jak się skorzysta z przetargu, to nieważne, czy został on totalnie ustawiony albo ułożony pod konkretną osobę, tylko że nazywa się „przetargiem”. Zresztą nie ma lepszego sposobu obdarowania „swoich” posadami i udawania głupiego niż przetarg. Ta forma zapewnia permanentne zachowanie cnoty mimo konsumpcji i to intensywnej.
Najzabawniejszą częścią publicznych wypowiedzi ministrów rządu Donalda Tuska jest uzasadnianie nieróbstwa, nieuctwa, nieudacznictwa bądź prokrastynacji tym, że oni muszą wszystko robić „mądrze” albo „z głową”. Wychodzi minister, któremu nikt nie jest w stanie przypisać, iż potrafi coś zrobić „mądrze” i opowiada, że będzie „mądrze”, bo taki jest wymóg. Zapomina tylko, że ci, którzy mają coś zrobić lub zlecić „mądrze” nie są zdolni do ocenienia, co jest mądre, a co bezdennie głupie, więc cokolwiek by się stało, będzie uznane za zrobione „mądrze”. Co oznacza, że „mądrze” nie będzie zrobione nic. Zero. Ale wymóg, żeby było „mądrze” uzasadnia nieróbstwo, nieuctwo, nieudacznictwo bądź prokrastynację.
Kwestia robienia czegoś „z głową” jest jeszcze zabawniejsza. Warunkiem dostania się do rządu Donalda Tuska (i to bezwzględnym) był status „jeźdźca bez głowy”. Jak zatem bezgłowe osoby mogą coś zrobić „z głową”? Mogą oczywiście wynająć kogoś, kto taki atrybut posiada, ale nie będą w stanie ocenić, do czego służy głowa, sami jej nie posiadając. Mogą oczywiście słuchać bajek i legend o pożytkach z posiadania głowy, ale nadal będą bezradni, gdy chodzi o używanie głowy.
Przez niedopatrzenie w ponad 120-osobowym rządzie mógł się znaleźć ktoś „z głową”, ale jak go namierzyć. Jak sprawdzić, czy głowa nie jest sztuczna albo nie chodzi o koński łeb? A nawet jak o niego chodzi, nie wiadomo, czy to jest łeb spełniający funkcje głowy. Załóżmy nawet, że jedną głowę uda się znaleźć, to jak nią obdzielić tych ponad stu jeźdźców bez głowy. I czy będąc głową przechodnią, bardzo obciążoną zadaniami przez jeźdźców bez głowy, nie nastąpi u niej pomieszanie głowy?
Wprawdzie jest splendor wynikający z tego, że tworzy się wyjątkowy w skali światowej rząd „bez głowy”, ale jak wtedy urzędować „z głową”. Końskie łby się nie liczą, a świńskie (skądinąd ryje), które Michał Kołodziejczak obiecał „rzucić na stół”, są mało estetyczne i po odcięciu chyba jednak niefunkcjonalne. Z tego by wynikało, że rząd Donalda Tuska narzucił sobie zbyt ambitne zadania: audyty i przetargi, w dodatku robione „mądrze” i „z głową”, a jeszcze opowiadanie o tym w mediach, szczególnie gdy nie sposób wskazać żadnego konkretu.
Istnieje jeszcze fundamentalna sprzeczność między wymogiem, żeby było „mądrze” i „z głową”, a tym, co zapowiada minister edukacji Barbara Nowacka. Jej program oraz wdrażane już rozwiązania to unikanie czegokolwiek, co można by zaliczyć do kategorii „mądrze” i taśmowe produkowanie absolwentów „bez głowy”. No to jak te przyszłe kadry, bo obecne są chyba stracone, miałyby coś robić „mądrze” i „z głową”? I jak sama pani minister Nowacka miałaby wiedzieć, co jest robione „mądrze” i „z głową”, skoro pierwszego nie zidentyfikuje, a drugiego nie posiada?
Wnioski nie są jednak pesymistyczne. Mamy najbardziej awangardowy rząd w Europie, a może nawet na świecie. To taki rząd pilotażowy, mający sprawdzić (zbadać), jak długo można funkcjonować nie mając nikogo, kto by na czymkolwiek się znał, cokolwiek pożytecznego potrafił zrobić i w zrozumiały sposób o tym opowiedział. Oczywiście ten rząd ma ogromny potencjał demolowania wszystkiego wokół, ale to długofalowo nie musi się sprawdzić, bo po totalnej demolce musiałby (niejako z definicji) zdemolować sam siebie. Po audycie, przetargu, „mądrze” i „z głową”. W tym ostatnim dziele trzeba rządowi życzyć sukcesu. Jak najszybciej.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/681898-mamy-najbardziej-awangardowy-rzad-na-swiecie