W amerykańskim magazynie „Foreign Affairs” ukazał się artykuł o tym, jakie to nieszczęścia mogą na Unię spaść, jeśli Donald Trump ponownie zostanie prezydentem Stanów Zjednoczonych. Przedstawiony jest brukselski punkt widzenia. Analizy piątki europejskich autorów, diagnozy jakie stawiają mają lichą merytoryczną wartość, ale prawdopodobnie dość dobrze pokazują stan umysłu eurokracji, jej świat rojeń, lęków, oderwanych od rzeczywistości wyobrażeń i marzeń. I naiwną, życzeniową politykę jaką Unia prowadzi.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: Europejski optymizm nie zastąpi rzeczywistości. „Liczymy, że Ameryka przestraszy się perspektywy utraty sojusznika?”
„Foreign Affairs” to najbardziej prestiżowe pismo poświęcone - jak nazwa wskazuje, sprawom międzynarodowym, swoisty przewodnik po światowej dyplomacji. Głosy publikujących w nim autorów nieraz współkształtują kierunki polityki zagranicznej poszczególnych państw, opinie dyplomatów i przywódców. Można by więc oczekiwać dużej powagi, rzetelności, obiektywizmu od autorów. Prawdopodobnie i to 100-letnie szacowne pismo padło ofiarą dzisiejszego świata postpolityki, w którym propaganda ma wielką przewagę nad racjonalną oceną i opisem, a polityka jest światem zaklęć i gestów, teatrem dla wyborców. Ot, taki wieczny marketing polityczny.
Inaczej nie potrafię wytłumaczyć sobie głupot jakie opublikowano w lutowym wydaniu, w artykule „Unia odporna na Trumpa”. Autorami jest piątka europejskich znawców świata: z Niemiec, Francji Włoch, Hiszpanii i z Polski - profesor Natalia Pisarska, szefowa Europejskiej Akademii Dyplomacji.
Jest więc to głos uniwersalny, dla Brukseli reprezentatywny mniemać można. Autorzy pochylają się z troską nad losem Unii, która choć coraz potężniejszą potęgą jest, to boi się tego, kto może zostać prezydentem Stanów Zjednoczonych i czy aby nie Donald Trump. Rozwijają więc przed czytelnikami cały katalog klęsk i wyzwań przed jakimi Europa stoi.
Przy czym punktem odniesienia nie są już poszczególne państwa, a stojąca nad nimi Unia, która jawi się im nie jako stworzona przez narody Europy organizacja do współpracy między nimi i im podległa, ale jako byt suwerenny, superpaństwo, któremu wszystkie prowincje, nawet te największe, są podporządkowane.
Aby przeciwdziałać wzrostowi populizmu w krajach takich jak Francja, Niemcy, Włochy, Holandia i Hiszpania, UE musi pokazać, że większa integracja gospodarcza może pomóc zwykłym obywatelom.
— piszą autorzy
Z tego wynika, że w mniemaniu autorów, to nie Francja, Niemcy, Hiszpania etc. - suwerenne kraje decydują o Unii, tylko to ona ma kształtować ich wewnętrzne stosunki polityczne. Rozumiecie Państwo - Bruksela musi się troszczyć o to kto władzę w krajach Europy może zdobyć. Unia powinna populistów powstrzymać. Jest to więc zewnętrzna siła zwierzchnia nad państwami.
W artykule o Trumpie, to wątek o tyle ważny, że autorzy odrzucają jakieś relacje pomiędzy poszczególnymi członkami Unii, a Stanami zjednoczonymi, bo utrzymywać miałaby je tylko Bruksela. Tak więc Polska byłaby całkowicie zależna od antyamerykańskich nastrojów Paryża, czy Berlina. Ten zwrot, podporządkowanie widać już choćby po nieszczęsnym komentarzu premiera Tuska.
O ile Unia mogłaby niby powstrzymać populistów w Niemczech (w Polsce najwyraźniej już to zrobiła), to niestety nie może przeszkodzić temu, by po władzę sięgnął najgorszy populista globu - przerażający Donald Trump. Najwyraźniej i dla unijnych autorów i Brukseli to faworyt w wyborach prezydenckich.
Europejscy przywódcy mają nadzieję na drugą prezydenturę Bidena, która chroni więzi transatlantyckie oraz zapewni im czas i wsparcie, aby mogli wziąć na siebie większą odpowiedzialność za niespokojny kontynent i sąsiedztwo.
Nie bardzo rozumiem jak ktokolwiek miałby mieć nadzieję na kolejną kadencję pogrążającego się coraz bardziej w demencji prezydenta Bidena. Co z tym człowiekiem będzie za 3 lata? Jakieś cudowne lekarstwo zostanie wynalezione i wróci on do władz umysłowych?
Z tym Bidenem to pewnie tylko taka przenośnia i chodzi o kierunek polityki, którą niby reprezentuje, zaplecze polityczne, które za nim stoi, a nie o konkretną osobę. To jeszcze można jakoś pojąć, ale nijak nie da się zrozumieć tego, dlaczego przywódcy europejscy mieliby o coś zadbać, bądź nie zadbać, wziąć odpowiedzialność albo nie brać, w zależności od tego kto zostaje prezydentem Stanów Zjednoczonych. To po co ta cała unijna potęga, to całe napinanie się, próby odgrywania mocarstwa światowego między Chinami, USA a Rosją, skoro politykę Unii i jej ustrój kształtować miałyby wyniki wyborów w Ameryce. Nikt nigdy nie słyszał by Ameryka się szykowała np. na Ursulę von der Leyen.
Według profesor Pisarskiej i jej kooperantów w dziele, jak choćby Arancha Gonzalez Laya była minister spraw zagranicznych Hiszpanii w socjalistyczno-komunistycznym rządzie Pedro Sancheza, Unia musi przygotować się na nadejście najgorszego - czyli prezydenturę Trumpa poprzez coraz większą integracje, zmianę traktatów, odrzucenie zasady jednomyślności.
A więc powtórzmy: ustrój mającej globalne, mocarstwowe ambicje Unii Europejskiej ma być na nowo zaprojektowany i zaprowadzony, bo ktoś nieprawidłowy przez 4 lata może Ameryką będzie rządził.
Jeśli Trump zostanie wybrany ponownie, ryzyko dla jedności Europy będzie znaczne. Niektórzy europejscy przywódcy mogą odczuwać pokusę zawarcia dwustronnych umów ze Stanami Zjednoczonymi, aby spróbować zagwarantować bezpieczeństwo swojemu krajowi w perspektywie krótkoterminowej.
— pisze Foreign Affairs.
Oczywiście dalsza integracja, a wraz nią jedna polityka zagraniczna i bezpieczeństwa miałyby wspomniane już nawiązywaniu relacji dwustronnych uniemożliwić. Po co Warszawa miałaby się sama z Waszyngtonem dogadywać, może jeszcze jakąś broń kupować, inwestycje ustalać ,jak mogłaby to za nią robić Bruksela. Albo Berlin.
Coś w tym jest. Z punktu widzenia Waszyngtonu, niezależnie od tego czy rządzą Demokraci, czy Republikanie taki Radosław Sikorski jest kimś całkowicie zbędnym.
Autorzy proponują, by porządku w takich relacjach pilnowało jakieś nowe unijne ciało.
(Unia) Powinna także powołać komisję ds. bezpieczeństwa gospodarczego, w skład której wchodzą ekonomiści i eksperci ds. bezpieczeństwa z instytucji unijnych i państw członkowskich, która będzie dokonywać oceny bezpieczeństwa decyzji mających wpływ na całą UE.
I to wszystko z powodu jednego człowieka - Trumpa.
Z tekstu bije pychą i arogancją i jednocześnie wielkimi wobec Ameryki kompleksami. Pychę i propagandę widać nawet w „niemieckim” sposobie wyliczania pomocy dla Ukrainy jaką Unia przekazała/obiecała/pochwaliła się.
I tak choć żadne euro z uzgodnionych na lutowej Radzie Europejskiej 53 miliardów jeszcze nie popłynęło, a Niemcy już kombinują jak się wymigać, to już można się chwalić, że Unia jest największym Ukrainy dobrodziejem.
Pakiet pomocy UE dla Ukrainy o wartości 53 miliardów dolarów, który miał zostać zatwierdzony w lutym, (tekst przed posiedzeniem Rady) spowodował, że łączna pomoc gospodarcza i wojskowa Europy dla Kijowa, w tym jej wieloletnie zobowiązania, jest dwukrotnie większa niż kwota, jaką zapewniają Stany Zjednoczone.
Z jednej strony Unia jak PRL rośnie w silę, a z drugiej ma się ustawiać jako byt specjalnej troski, któremu grozi utrata amerykańskiego opiekuna. Trump bowiem nie gwarantuje, że zapewni Europie bezpieczeństwo. Bruksela i Berlin są przerażone tym, że mogą stracić darmowego ochroniarza jakim od II Wojny były Stany Zjednoczone.
Model był prosty na przykładzie Niemiec doskonale widoczny. Można oszukiwać sojuszników z NATO, zobowiązań nie dotrzymywać, nie wydawać uzgodnionych 2% PKB na obronność, bo za bezpieczeństwo zapłacą amerykańscy podatnicy. Berlin może zaoszczędzone pieniądze na socjal wydawać, spokój społeczny kupować, albo odłożyć na kupkę, by z niej swój przemysł wesprzeć, ceny energii na znośnym poziomie utrzymywać. A amerykańskie białe kołnierzyki niech za swe podatki NATO uzbrajają , czerwone kołnierzyki - robole i wieśniacy niech służą w bazach po całym świecie, pilnują ładu i tego by statki spokojnie pływać mogły i nasz niemiecki eksport i import bez przeszkód się odbywał. Z nadejściem Trumpa bezpieczna jazda na gapę może się skończyć.
Logiczna więc jest w takiej sytuacji rozbudowa własnych sił zbrojnych, większa produkcja broni etc. Okazuje się jednak, że nie tyle chodzi o zapewnienia sobie bezpieczeństwa, bo o nie Paryż, Berlin, Bruksela się nie boją, co o potraktowanie tego jako narzędzia do większej integracji.
Europejczycy muszą jednak pamiętać, że na Trumpie nie można polegać i że Stany Zjednoczone nie mogą na zawsze zagwarantować Europie bezpieczeństwa. Zamiast grać w samodzielność narodową, powinni postawić na bardziej zintegrowaną Europę.
Te niby oczywistości, że razem łatwiej się bronić przestają być owymi oczywistościami, gdy uświadomić sobie, że to Berlin, Paryż, Bruksela miałyby nam bezpieczeństwo gwarantować, a nie Waszyngton.
My sami powinniśmy zrezygnować z nawiązywania dwustronnych relacji ze Stanami, tylko zaufać mądrości i przyzwoitości Unii i jej światłych przywódców i wiedzieć, że jakby nie daj Boże coś się wydarzyło, to Niemcy nam nawet 5 tysięcy hełmów poślą.
Trump zagraża nie tylko bezpieczeństwu, ale też demokracji, praworządności, klimatowi, prawom człowieka. No i europejskim wartościom.
Europa jest już zwornikiem światowych wysiłków na rzecz ochrony klimatu i obrony przed zagrożeniami dla zdrowia publicznego; przed potencjalną reelekcją Trumpa musi ciężko pracować, aby utrzymać jedność swoich globalnych partnerów na rzecz tych celów.
I dalej:
(Trump) Dążył także do osłabienia wielostronnej współpracy w obszarach takich jak zmiany klimatyczne, handel, migracja i prawa człowieka, wycofując się z paryskich porozumień klimatycznych – co jest priorytetem UE. Osłabiał organizacje międzynarodowe, takie jak Światowa Organizacja Zdrowia i UNESCO, a także wysiłki ONZ na rzecz osiągnięcia porozumienia w sprawie podejścia do migracji i uchodźców.
Wszystko sprowadza się do tego, że tak naprawdę Trump kwestionuje całą tę unijną i globalną politykę lewicy sprowadzającą na Europę i świat same kryzysy. W tym sensie zagraża on projektowi nowego światowego ładu, który Unia tak gorliwie w Europie zaprowadza. I za to brawo mu bijemy.
Poruszane kwestie relacji transatlantyckich, polityki bezpieczeństwa, światowego ładu, mimo zmanipulowanych przekazów można jeszcze uznać za emanację poglądów autorów, na które składają się też zwykłe uprzedzenia. Dopuszczamy różnorodność opinii czy ocen. Ale są i akapity pokazujące całkowite oderwanie od rzeczywistości, wręcz otumanienie. Unijni autorzy mają nie tylko swoje opinie, ale też własne fakty.
Wiele długoterminowych konsekwencji pierwszej prezydentury Trumpa wciąż się ujawnia: pokój na całym świecie się rozpada, a autorytarni przywódcy stają się coraz odważniejsi. Azerbejdżan bez kontroli wypędził 120 000 Ormian z Górskiego Karabachu. Rywalizacja między Stanami Zjednoczonymi a Chinami zaostrzyła się. Łańcuch wojskowych zamachów stanu w Afryce Zachodniej obalił demokratycznie wybranych prezydentów, a także usunął europejskich żołnierzy sił pokojowych. Częściowo dzięki polityce wprowadzonej przez izraelskiego premiera Benjamina Netanjahu – którego wspierał Trump – na Bliskim Wschodzie wybuchła gorąca wojna.
Trzeba mieć nienormatywną orientację intelektualną, by nawet konflikt Azerbejdżan - Armenia Trumpowi przypisać, czy to że Francuzi z Afryki Zachodniej zostali pogonieni i ruscy najemnicy Wagnera ich zastąpili, albo wojna w Gazie i Izraelu wybuchła.
Trump był pierwszym od II Wojny Światowej prezydentem, który nie zaangażował Stanów Zjednoczonych w żaden nowy konflikt, żołnierzy na nową wojnę nie posłał. Trudno nie dostrzegać, iż świat na nowo zapłonął, gdy prezydentem Biden został. Sami Amerykanie uważają, że gdyby Trump był w Białym Domu, to Putin nie ośmieliłby się napaść na Ukrainę. Tymczasem zobaczył że ma do czynienia ze zdemenciałym, bezradnym, skompromitowanym bezładną ewakuacją z Afganistanu przywódcą, więc się odważył.
Te eksplozje bufonady u Trumpa, gdy mówi, że w 24 godziny negocjacjami pokój na Ukrainie by zapewnił, są wręcz odpychające, ale nie da się ukryć, że za jego prezydentury kolejne konflikty gasły, a nie wybuchały jak za Bidena.
Groteskowo brzmią też wszelkie opowieści o rosnącej na świecie potędze Unii, która to czoło Chinom, Putinowi i Ameryce Trumpa stawiać może. Świat się śmieje z Unii i jej władców, z jej nieistotności - jak coraz częściej określa się globalny status Brukseli. A europejscy autorzy jak jakieś dzieci naiwne opisują kolejne mocarstwowe, globalne przedsięwzięcia.
Groźba Trumpa nałożenia sankcji gospodarczych na Europę skłoniła przywódców kontynentu do wzmocnienia euro poprzez dalszą integrację swoich banków i systemów finansowych oraz do podpisania umów handlowych z nowymi partnerami w Afryce, Azji i Ameryce Łacińskiej.
Nie ma żadnego wzmocnienia euro, nie ma też żadnych nowych znaczących umów międzynarodowych. Od czasu Brexitu Wielka Brytania więcej ich podpisała niż Bruksela. W tej kwestii to prawdziwa katastrofa, za którą osobistą odpowiedzialność ponosi Ursula von der Leyen. Tutaj to szerzej opisaliśmy.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: Von der Leyen - nadlatująca katastrofa. Oto światowa potęga - lamenty i rzewne pogróżki w Chinach, totalna klęska w Ameryce Płd.
I jeszcze jeden baśniowy, groteskowy przykład potężnej potęgi Unii:
UE powinna również w bardziej strategiczny sposób wykorzystywać swoje istniejące partnerstwa z gospodarkami zaawansowanymi i rozwijającymi się. Unijna inicjatywa Global Gateway mogłaby służyć jako podstawa głębszych partnerstw handlowych, inwestycyjnych i finansowych z krajami rozwijającymi się, które wspierają współpracę międzynarodową w świecie charakteryzującym się izolacjonizmem Stanów Zjednoczonych i rosnącą rywalizacją geopolityczną.
Słyszeli coś Państwo o inicjatywie Global Gateway? Unia w latach 2021 -2027 miała/ma w ten wielki projekt zainwestować bagatela 300 miliardów euro, Afrykę nim zawojować i Chinom ją odbić. Nic Państwo nie słyszeli? Nie mogło być inaczej bo to taki miś, jak z filmów Barei, na skalę unijnych możliwości. Spadł, spalił się, zatonął, zgnił - nie wiadomo, bo śladu - nawet protokołu zniszczenia, po nim nie ma, choć trochę pieniążków w rożne miejsca popłynęło. Na zorganizowaną w grudniu 2022 dla całej Afryki wielką wirtualną galę promocyjną w Metaverse wydano 400 tysięcy euro. Udział wzięło - podłączyło się pod to widowisko 6 osób.
Baśniowe pisanie o mocy mocarnej Unii, to GW przystoi, opowieściom TVN24 dla maluczkich, a nie poważnemu magazynowi „Foreign Affairs”. I tak sobie plotą przez cały tekst marzenia i rojenia o kolejnych wielkich Unii przedsięwzięciach i przewagach, a najlepsze zostawiają na sam koniec.
Przesłanie, jakie UE wysyła w swojej kampanii wyborczej, musi stanowić mocny kontrapunkt dla izolacjonistycznej, antydemokratycznej retoryki: Europa będzie w stanie chronić swoje własne granice, bronić praw człowieka, pomagać w ochronie otwartego handlu, walczyć ze zmianami klimatycznymi i bronić demokracji, nawet jeśli Stany Zjednoczone tego nie zrobią. A jeśli samym Stanom Zjednoczonym noga się powinie, to mogą zwrócić się do Europy o pomoc i inspirację.
Ameryko, nie bój się - Bruksela i Berlin ci pomogą i cię uratują.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/681292-unia-boi-sie-prezydentury-donalda-trumpa