Wczoraj Komisja Europejska zdecydowała o przedłużeniu do 5 czerwca 2025 roku rozporządzenia o bezcłowym handlu UE-Ukraina, które miało obowiązywać tylko do czerwca tego roku.
Głos odrębny w sprawie tego rozporządzenia złożył tylko komisarza Janusz Wojciechowski, prezentując twarde dane, że destabilizuje ono rynki rolne tzw. krajów frontowych, a w szczególności Polski. Przedłużenie rozporządzenia forsowali przewodnicząca Ursula von der Leyen jak i wiceprzewodniczący KE i jednocześnie komisarz ds. handlu Valdis Dombrovskis, oboje, tak jak Donald Tusk, z Europejskiej Partii Ludowej. Wprawdzie wspomniane przedłużenia rozporządzenia KE, będzie jeszcze głosował Parlament Europejski, a później Rada Unii Europejskiej ministrów ds. rolnictwa, ale jakiekolwiek poważniejsze zmiany jego treści, będą już tym dokumencie niemożliwe.
Mydlenie oczu rolników
Wprawdzie doszło do pewnych jego modyfikacji, które w zamyśle mają bardziej, niż do tej pory, chronić unijny rynek, ale tak naprawdę to mydlenie oczu rolników w tzw. krajach frontowych, aby nie wznowili protestów na granicach, które na przykład w Polsce zawiesili w związku z deklaracją nowego ministra rolnictwa, że doprowadzi do zatrzymania nadmiernego importu towarów rolnych z Ukrainy. Między innymi wprowadzono limity importowe dla drobiu, cukru i jaj tyle tylko, że okresem referencyjnym dla tych produktów są dwa ostatnie lata kiedy ukraiński eksport na Polski rynek był parokrotnie większy niż przed agresją Rosji na Ukrainę (czyli wpływ na destabilizację rynku będzie się liczyć od znacznie większej wartości importu z Ukrainy, niż to było przed wojną). Wprowadzono także klauzule ochronne dla innych produktów rolnych, ale dany kraj członkowski musi wykazać destabilizację rynku nadmiernym importem ukraińskich produktów rolnych, tyle tylko, że ostateczną decyzję w tej sprawie będzie podejmować wg własnego uznania Komisja Europejska.
Przypomnijmy, że KE przeforsowała to rozporządzenie tuż po agresji Rosji na Ukrainę, później przedłużyła je do czerwca 2024 roku i miało ono być jednym z instrumentów pomocy dla Ukrainy ale blisko 2 lata jego funkcjonowania pokazuje, że niespecjalnie pomaga ona temu krajowi, natomiast destabilizuje rynki rolne krajów przyfrontowych. Stąd wprowadzone jeszcze przez rząd Mateusza Morawieckiego jednostronne embargo na wwóz do Polski ukraińskiej pszenicy, kukurydzy rzepaku i nasion słonecznika, które obowiązuje do tej pory, choć KE naciska aby zostało zniesione i straszy skierowaniem sprawy do TSUE i w konsekwencji wysokimi karami finansowymi. Ale nie tylko import zbóż z Ukrainy destabilizuje rynki rolne w Polsce, ten proces przenosi się także na inne produkty, na przykład w ostatnich miesiącach ponad 20-krotnie zwiększył się import cukru, a co najmniej kilkukrotnie import drobiu i jaj. Stąd protesty polskich rolników na granicy z Ukrainą, zawieszone do końca lutego, bo nowy minister rolnictwa obiecał im, że doprowadzi do ograniczeń ilościowych importu z Ukrainy ale jak się okazuje, niewiele w tej sprawie nie wskórał.
Tusk - gdy przychodzi do walki o polskie interesy - nic nie może
Okazuje się, Że Donald Tusk, który w Polsce kreuje się na polityka, który „dużo może” w Brukseli, gdy przychodzi do walki o ważne polskie interesy, nic nie może i zostawił ministra rolnictwa z PSL-u, bez wsparcia. A przecież do niedawna był on przewodniczącym EPL a jego partyjnymi kolegami, byli zarówno przewodnicząca KE Ursula von der Leyen, komisarz odpowiedzialny za handel Valdis Dombrovskis, ale i kilkunastu innych komisarzy będących członkami tej partii. Teraz w sytuacji kiedy bezcłowy handel z Ukrainą, szczególnie produktami rolnymi, powoduje poważne problemy na polskim rynku i zostało to udowodnione twardymi danymi Eurostatu, ograniczenia tego importu nie udało się mu załatwić.
Komisarz Wojciechowski w debacie nad przedłużeniem wspomnianego rozporządzenia zwracał uwagę na jeszcze jeden ważny wątek. Ten mianowicie, że umożliwienie Ukrainie wwozu do UE produktów rolnych tak naprawdę spowodowało wypchnięcie przez Rosję już na trwałe ukraińskiego eksportu z rynków krajów afrykańskich i Bliskiego Wschodu. Do momentu wybuchu wojny Ukraina sprzedawała po atrakcyjnych cenach swoje produkty rolne w tych krajach, realizując eksport przez Morze Czarne, a po jego zablokowaniu przez Rosję i wprowadzeniu bezcłowego handlu z UE, większość swojego eksportu lokuje na rynkach krajów UE, w tym głównie w Polsce, że względu na najniższe koszty transportu tych produktów właśnie do naszego kraju. Zresztą sama idea bezcłowego handlu produktami rolnymi z Ukrainy tak naprawdę nie jest żadną pomocą dla Ukrainy, bo największe koncerny rolne funkcjonujące na Ukrainie są własnością kapitału zagranicznego, co więcej z 10. największych, aż 9 jest zarejestrowanych w rajach podatkowych co oznacza, że nie płacą podatków na terenie tego kraju.
Przedłużenie bezcłowego handlu UE-Ukraina tylko z niewielkimi modyfikacjami, które spowodują, że to na rynku polskim znajdzie się większość produktów rolnych z Ukrainy ze względu na jego bliskość (najniższe możliwe koszty transportu) i wielkość (38 mln konsumentów) jest gigantyczną porażką naszego kraju i osobistą Donalda Tuska. Zarówno w kampanii wyborczej jak i po tym jak został premierem, po wielokroć mówił o swojej mocnej pozycji w Brukseli, a jego słynnym stwierdzeniem było „mnie nikt w Brukseli nie ogra” , przy pierwszej poważnej próbie, został niestety ograny.
CZYTAJ TAKŻE:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/680331-porazka-tuska-w-brukseli-ws-bezclowego-handlu-z-ukraina