Będą mówić, że teraz to Polska gra w I lidze, że głos Warszawy jest kluczowy. Że wreszcie jest nad Wisłą praworządność i jest z kim reformować Unię Europejską. Polskojęzyczne media będą im wtórować. I albo poprowadzą nas na stracenie, albo się im nie damy.
Niemcy nie zasypiają gruszek w popiele. Już pierwszego roboczego dnia 2024 roku przystąpili do urabiania polskiej opinii publicznej. Nie byłoby to możliwe gdyby nie postkolonialne (a czasem wręcz otwarcie antypolskie) dominujące myślenie w większości ośrodków medialnych w naszym kraju.
Wirtualna Polska, portal o największych zasięgach w polskim internecie, zaserwował czytelnikom niezwykle obszerny wywiad z „ekspertką” ds. europejskich. Chodzi o prof. Danielę Schwarzer, od kilku miesięcy członek zarządu Fundacji Bertelsmanna, a wywodzącą się z Sorosowej Open Society Foundation.
Większość odbiorców wp.pl zapewne nie wie, że Fundacja Bertelsmanna to jedno z licznych narzędzi wpływu finansowanych przez niemiecki rząd (albo żyjących z nim w idealnej symbiozie dla pomnażania swojego i tak potężnego majątku) do zabiegania o realizację interesów Berlina. To ekipa, która gdy trzeba, to powie o Polsce same superlatywy (gdy Niemcom zależy na wspieraniu władz w Warszawie, i tak jest dziś), a gdy trzeba mówić inaczej, nie zostawi na naszym kraju suchej nitki.
Drugi scenariusz był w realizacji przez ostatnie osiem lat. Najlepszym tego dowodem był absurdalny raport, opublikowany w październiku 2018 r., według którego polska demokracja znalazła się w ruinie. Wyprzedzaliśmy pod tym względem rzekomo jedynie 3 państwa (Meksyk, Węgry i Turcję), plasując się na 37. miejscu (na 41 uwzględnionych), co oznaczało spadek w ciągu czterech lat (od kiedy władzę przejął PiS) aż o 29 miejsc. Krytykowano w nim Polskę m.in. za rzekomą brutalność policji, podczas gdy zachowania funkcjonariuszy w naszym kraju nijak się miały do scen, jakie oglądaliśmy we Francji czy Hiszpanii.
Inna głośną publikacją Fundacji Bertelsmanna był raport z 2017 zatytułowany „Monitor religii”, który miał udowadniać, jak pięknie integrują się wyznawcy islamu w krajach zachodniej Europy. Na łamach portalu euractiv.eu działacz fundacji, Yasemin El-Menouar cieszył się, że imigranci uczą się języków w nowych ojczyznach, chętnie podejmują pracę i ogólnie czują się związani z krajem, w którym żyją. Ale to oczywiście za mało, więc fundacja konkludowała:
Raport „Monitor Religii 2017” określił trzy kluczowe strategie dla promowania integracji i spójności w społeczeństwach zachodnioeuropejskich. Pierwszą z nich jest zwiększenie możliwości udziału muzułmanów w różnych dziedzinach życia, w szczególności w systemach zatrudnienia i edukacji. Druga zakłada przyznanie islamowi takiego samego statusu prawnego, jaki mają inne grupy religijne, co byłoby wyraźnym przejawem rzeczywistej różnorodności religijnej. Trzecia miałaby promować kontakty międzykulturowe i dialogi międzyreligijne – w szkołach, na osiedlach mieszkalnych i w mediach.
Zdaje się, że w ciągu sześciu lat, jakie minęły od publikacji tego raportu, jesteśmy już na zupełnie innym etapie. Ludzie pokroju Schwarzer chyba się z tego cieszą i nie zauważają, że przedmieścia Sztokholmu czy osiedla Marsylii pokazują, iż żadnych kontaktów międzykulturowych czy międzyreligijnych dialogów w przytłoczonej ekonomicznymi najeźdźcami Europie nie będzie. W centrach Londynu, Berlina czy Paryża często trudno się zorientować, że znajdujemy się w zachodnioeuropejskich stolicach, a nie np. w północnej Afryce. Otwarcie na migrantów poszło w stronę, o jakiej marzyli aktywiści spod znaku tych z Fundacji Bertelsmanna. Europejskie społeczeństwa zaczynają mieć tego dosyć (stąd wyniki wyborów np. w Holandii czy we Włoszech), ale opłacani przez Sorosa spece od inżynierii społecznej pozostają na to ślepi.
Co u progu 2024 r. ma Polakom do powiedzenia pani prof. Schwarzer?
Moim zdaniem kluczowe pytanie nie brzmi: „jak kraj UE może obronić swoją suwerenność?”, ale: „jak państwa członkowskie mogą razem obronić swoją suwerenność?”.
Czyli nawet na poziomie podstawowych definicji mamy postawienie spraw na głowie. Bo przecież po pierwsze, różne kraje inaczej rozumieją suwerenność, co Schwarzer za chwilę przyznaje, ale z czym najwyraźniej chce walczyć, a po drugie, „wspólna suwerenność” przestaje być suwerennością, a zaczyna być zawsze niechcianym kompromisem, opierającym się właśnie na rezygnacji z części suwerenności.
Impas w Unii to ostatnie, czego nam trzeba. Dlatego jej reformę trzeba wdrożyć przed rozszerzeniem.
To nie pierwszy taki głos, i nie ostatni. Niezmiennie słyszymy argument: nie będzie rozszerzenia, bez zmiany traktatów, czyli bez wyrzucenia do kosza zasady jednomyślności i przeniesienia wielu kolejnych kompetencji państw członkowskich do Brukseli. Teoretycznie pojedyncze państwo może się na to zgodzić, ale czy można sobie wyobrazić weto rządu Donalda Tuska w tej sprawie i wzięcie przezeń na siebie odium hamulcowego całej Wspólnoty? A nawet jeśli popuścimy wodze fantazji i wyobrazimy sobie pana premiera w kostiumie polskiego patrioty, nie sposób uznać, że eurokraci okażą się wyrozumiali wobec krnąbrności Polski. Skala presji, szantaży (również ze strony Kijowa, który już zaczął odgrywać kluczową rolę w tłamszeniu niepokorności w Polsce) byłaby niewspółmiernie większa niż wszystko, co widzieliśmy dotychczas.
Schwarzer zapytana o „najważniejszą reformę, która wymaga rewizji traktatów”, natychmiast wskazuje dwie kwestie, które w ostatnich latach okazały się źródłem kłopotów w pacyfikacji polskiego rządu:
Praworządność i głosowanie większością kwalifikowaną. I tu ciekawa rzecz. Jest możliwe, aby rozszerzyć zakres głosowań tą większością bez zmiany traktatów.
Czy czegoś to państwu nie przypomina? Czyżby była to zapowiedź pogwałcenia zasady jednomyślności, aby obejść traktaty europejskie (do ich zmiany potrzebna jest jednomyślność państw członkowskich)? Podobną logikę stosuje w ostatnich tygodniach Tusk, któremu nie przeszkadza polska Konstytucja i inne ustawy – łamie je, by przejąć media publiczne (a zapowiada identyczne działania w wielu innych obszarach).
Na koniec mamy tradycyjne niemieckie paciorki dla Polaczków:
Jesteśmy w historycznym momencie. Jeśli UE się rozszerzy, stanie się podmiotem na skalę kontynentalną. I będzie musiała dostosować się do nowych wyzwań. Polska jest drugim co do wielkości sąsiadem Niemiec. Z niemieckiej perspektywy absolutnie korzystne jest utrzymywanie dobrych i konstruktywnych stosunków z Polską, w ramach których wnosi ona swoje własne poglądy, inne od niemieckich. To Polska miała rację co do Nord Stream i intencji Putina wobec Ukrainy, podobnie jak kraje bałtyckie. Dlatego uważam, że musimy odbudować dwustronne stosunki po tych wszystkich kampaniach w Polsce i negatywnych narracjach, które były w nich obecne (…) nadszedł moment nie tylko na odbudowanie dwustronnych stosunków i wzajemnego zrozumienia, ale też na to, aby Polska i Niemcy zostały partnerami w definiowaniu europejskiej agendy. UE jest tak złożoną strukturą i jest w niej tak wiele krajów - a jeszcze kolejne dołączą – że ta debata na temat reform i rozszerzenia musi uwzględniać różne punkty widzenia. I z niemieckiej perspektywy Polska jest w tym absolutnie kluczowa.
Tak, Polska jest kluczowa. A konkretnie kluczowe jest, aby Polska nie stawała na niemieckiej drodze do sukcesu. Dlatego Niemcom potrzebny jest potulny rząd w Warszawie. Taki, który nie będzie regulował Odry i rozbudowywał portu w Świnoujściu; który nie będzie inwestował w Centralny Port Komunikacyjny i przejmował miliardów euro zarabianych dziś przez niemieckie lotniska; który nie będzie naciskał na zwiększenie obecności Stanów Zjednoczonych w Europie i zacieśniał więzów militarnych z koncernami amerykańskimi, czy z Amerykanami blisko współpracującymi (to casus Korei Płd.); który nie będzie bronił polskiej waluty, a zrobi wszystko, by dołączyć do strefy euro. I taki rząd Niemcy w Warszawie już mają.
Teraz pozostaje tylko przeprowadzić misterną operację urabiania Polaków
Nie będzie trudno. Czas jest dobry. Skoro 52 proc. badanych Polaków odpowiada twierdząco na pytanie: „Czy popierasz metody stosowane przez nową władzę w zakresie przejęcia mediów publicznych”, to Niemcy mogą śmiało myśleć, że dla tych frajerów nad Wisłą jakieś prawo, praworządność, zasady nie mają jednak żadnego znaczenia. Inna sprawa, że pytanie to stawia koncern o niemieckim rodowodzie, który sam tym przejęciom przyklaskuje, więc nie niepokoi ankietowanych jakimś ocennym przymiotnikiem „bezprawne”.
Wyniki wyborów i następująca po nich cicha (a czasem bardzo głośna) akceptacja dla zamordyzmu pokazują, że jesteśmy już społeczeństwem całkiem nieźle przygotowanym na podbój – na razie ekonomiczny, tożsamościowy, po trosze wręcz cywilizacyjny. A i rynek wiodących mediów jest już prawie domknięty.
Wszyscy, którym leży na sercu dobro Polski muszą zrozumieć, że rozpoczęła się kluczowa wojna o przyszłość naszego kraju. I choć dwugłowy (zewnętrznie i wewnętrznie) wróg ma w niej nieporównanie większe zasoby, trzeba mu stawić opór.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/676792-niemieckie-naciski-od-pierwszego-dnia-nowego-roku