Podczas siłowego przejmowania jednego z oddziałów Telewizji Polskiej doszło do wypadku, którego nie opiszą państwu zapewne TVN ani Gazeta Wyborcza, ani nawet poszukujący „prawdy” Onet. A na pewno nie dowiecie się o tym z nowego programu „informacyjnego” neo-TVP „19:30”. Dramat rozegrał się po decyzji podpułkownika Sienkiewicza o bezprawnej zmianie zarządów w mediach publicznych.
O tym, że ekipa Donalda Tuska będzie chciała przejąć media publiczne za wszelką cenę wiedzieliśmy od dawna. Mówił o tym szef PO na wiecach wyborczych, piętnując dziennikarzy, którzy przez ostatnie lata stawiali mu niewygodne pytania. W umowie koalicyjnej czterech partii idących wówczas po władzę wskazano ich jako „w dużej mierze odpowiedzialnych za rozłam w społeczeństwie, szerzenie kłamstw oraz celowo urządzane nagonki i kampanie nienawiści, prowadzące do rozbicia wspólnoty narodowej”.
Zobowiązujemy się podjąć wszystkie niezbędne kroki, by niezwłocznie przerwać ten proceder i wyciągnąć konsekwencje wobec siejących nienawiść za pieniądze publiczne
— czytamy w dokumencie podpisanym przez Donalda Tuska, Władysława Kosiniaka-Kamysza, Szymona Hołownię, Włodzimierza Czarzastego i Roberta Biedronia.
Już 11 grudnia Juliusz Braun, były przewodniczący KRRiT, były prezes TVP i były członek Rady Mediów Narodowych zapowiadał czystki w mediach publicznych:
Będzie jazda po bandzie, ale nowy rząd musi bardzo uważać, żeby za tę bandę nie wylecieć. (…) Wiele zależy tutaj od twardości i determinacji nowego ministra kultury. Może dlatego wyznaczony na ten odcinek został Bartłomiej Sienkiewicz ze swoim doświadczeniem z MSW
— podkreślał Braun w rozmowie z Interią.
SIŁOWE PRZEJĘCIE
Czy mówiąc o „jeździe po bandzie” i „twardości” podpułkownika Sienkiewicza, Juliusz Braun miał na myśli sceny jak ta, która rozegrała się w jednym z oddziałów Telewizji Polskiej?
Podczas pacyfikacji ośrodka wyprowadzano dziennikarzy i współpracowników według wcześniej przygotowanej listy. Znalazła się na niej także dziewczyna, która w na antenie regionalnej od czasu do czasu prezentowała pogodę. Niby nic wielkiego, ale „wina” okazała się wielka, polegała na tym, że jej siostra pracowała w Telewizji Polskiej w Warszawie. Naprawdę!
Podczas wypychania dziennikarzy z budynku sprawy wymknęły się spod kontroli, pogodynka doznała bowiem udaru i została natychmiast odwieziona do szpitala.
Tym razem interwencja lekarska się udała, dziennikarka wraca do zdrowia, ale nieszczęście było naprawdę blisko. Zadajemy więc w tym miejscu pytanie: co musi się jeszcze wydarzyć, by Donald Tusk zrozumiał, że idąc drogą bandyckiego przejmowania mediów publicznych nie naprawia ani ich, ani nie poprawia jakości wspólnoty narodowej, na której rzekomo tak bardzo mu zależy!
NADAL ZDETERMIMNOWANY?
Gdy 20 grudnia, na wieść o siłowym wtargnięciu do siedzib TVP, Polskiego Radia i PAP zareagował prezydent piszą, że „cel polityczny nie może stanowić usprawiedliwienia dla łamania zasad konstytucyjnych i prawa”, Donald Tusk odpisał dosyć szybko:
Panie Prezydencie, tak jak już Pana informowałem, dzisiejsze działania mają na celu — zgodnie z Pana intencją — przywrócenie ładu prawnego i zwykłej przyzwoitości w życiu publicznym. Może Pan liczyć w tej sprawie na naszą determinację i żelazną konsekwencję
— napisał premier. I nie wróży to, niestety niczego dobrego.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/676331-ujawniamy-pacyfikacja-tvp-smierc-byla-naprawde-blisko