Ktoś chce wcisnąć kit, że 15 października zdarzyło się coś na miarę Bitwy pod Grunwaldem czy Unii Polsko-Litewskiej, ale to się nie przyjmie.
„Koalicją 15 Października” nazwał Donald Tusk to, co się skleiło jako zaplecze jego rządu. Gdyby ktoś był złośliwy, nazwałby wyniesienie Tuska i spółki do władzy „Rewolucją Październikową”. Ale ta nazwa jest już zajęta, bo tak nazwano bolszewicki przewrót w Rosji, rozpoczęty nocą z 24 na 25 października 1918 r. (wedle obowiązującego wtedy w Rosji kalendarza juliańskiego). Bolszewicy, a potem komuniści w PRL mówili o „Wielkim Październiku”, mimo że z polskiego punktu widzenia rzecz się działa w listopadzie (kalendarz gregoriański).
„Koalicja 15 Października” jest tak reklamowana przez jej podmioty, jakby do niej też odnosiła się nazwa „Wielki Październik”. Jeśli koniecznie chcą, to proszę bardzo. Tym bardziej że nowa władza jest bliska stworzenia czegoś w rodzaju Rad Delegatów Robotniczych i Żołnierskich do walki z każdym, komu się nowy porządek nie podoba.
Równie dobrze „Koalicja 15 Października” mogłaby się nazywać „Koalicją 13 Grudnia”, bo wtedy, po zaprzysiężeniu przez prezydenta Andrzeja Dudę, rząd Donalda Tuska zaczął urzędować. Nazwa „Koalicja 13 Grudnia” też chyba jednak jest zajęta, bo znowu bolszewicy (niestety w mundurach polskiego wojska), tylko nie od Lenina, a od Jaruzelskiego, rozpoczęli 13 grudnia 1981 r. przewrót.
W ogóle ci, którzy są blisko Tuska mają pecha do przełomowych dat. Ogłosili na przykład wielkim świętem 4 czerwca 1989 r. (datę kontraktowych wyborów), ale potem wzięli udział w zamachu stanu 4 czerwca 1992 r. (na pierwszy wyłoniony w wolnych wyborach rząd III RP – Jana Olszewskiego) i wielki „4 czerwca” poszedł się czochrać, zaś pozostała i utrwaliła się haniebna „nocna zmiana” (też 4 czerwca).
Wrzutka z nazwą „Koalicja 15 Października” miała być sprytnym posunięciem, żeby Polacy pomyśleli, iż wtedy dokonało się coś wielkiego, bo tylko wielkie sprawy mają swoje nazwy, tym bardziej gdy zawierają datę. Ale gdy się tworzy takie mitologizujące nazwy, trzeba bardzo uważać, czy nie było w przeszłości wydarzeń mało chlubnych, a czasem wręcz takich, które przeszły do historii jako zbrodnicze.
Koalicja, która była w stanie stworzyć większość w Sejmie w wyniku wyborów 15 października, nie jest właścicielem tej daty, tym bardziej że nie startowała jako koalicja i żaden z jej członów samodzielnie wyborów nie wygrał. Tym bardziej nie wygrał ich Donald Tusk. Ale po zsumowaniu wyszła spora większość (248 głosów), dlatego zaraz po 15 października zaczęła się hagiografia Tuska i mitologizacja koalicji oraz daty wyborów.
Problemem „Koalicji 15 Października” jest to, że to nie jest żadna inicjatywa „ludowa”, tylko koncept wymyślony gdzieś w gabinecie, być może nawet w gabinecie Donalda Tuska. A gdy to nie jest oddolne, nie jest traktowane jako własne. Można to popierać i nawet się utożsamiać, ale nie budzi to wielkich emocji, nie porywa. Ktoś chce wcisnąć kit, że 15 października zdarzyło się coś na miarę Bitwy pod Grunwaldem czy Unii Polsko-Litewskiej. To się nie przyjmie, skoro słabo przyjęło się nawet 4 czerwca.
Niewielu, nawet gdy chodzi o aparat partyjny, dało się porwać mitologizacją „22 lipca” (od manifestu komunistów z 1944 r.) za czasów PRL. To już bardziej tamto „święto” kojarzyło się z czekoladą, bo słynną fabrykę Wedla przemianowano po wojnie na Zakłady Przemysłu Cukierniczego 22 Lipca. I wielu kpiło sobie, że komunistyczne święto to de facto święto czekolady. Teraz „Koalicja 15 Października” może być prześmiewczo utożsamiana z Rewolucją Październikową, więc będzie raczej dużo śmiechu niż dumy, powagi i poczucia historycznej wyjątkowości.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/674569-nie-bedzie-wielkiego-mitu-koalicji-15-pazdziernika