Panie Tusk, dzisiejsze pana wystąpienie, już na samym początku, nacechowane zostało ohydną i cyniczną grą na samobójczej śmierci. Zrobił pan sobie z niej zabawkę. Problem polega na tym, że nie patrzył pan nigdy w oczy ofiar swoich rządów, nie siedział pan na wygniecionej kanapie, by wysłuchać kolejnej strasznej historii z polskiej „zielonej wyspy”, którą rzekomo był nasz kraj, w latach 2007-2015. Ja siedziałem i słuchałem. Opowiem panu o pana Polsce.
Tragicznych samopodpaleń pod KPRM, w czasach pana rządów było kilka. Wszystkie były wynikiem dramatycznej sytuacji materialnej Polaków, którzy samotnie borykali się z turboliberalizmem pana ekipy z Sopotu i Warszawy. W eleganckich lokalach dogadywano wtedy „deale”, a jedno danie potrafiło kosztować tam tyle, że kilkuosobowa rodzina, mogłaby za tę kwotę żywić się przez tydzień. Ta „warszawska” Polska Sikorskiego, Bieńkowskiej i Sienkiewicza była syta, doskonale bawiła się w „Sowie” i nie tylko. Obok pełzała inna Polska. Pozostawiona samej sobie, bezrobotna, walcząca dziko o przeżycie.
Wczesną jesienią 2011 roku, pod pana, panie Donaldzie, kancelarią podpalił się jeden z tych, którzy walczyli o przeżycie. Andrzej Ż. pochodził z małopolskiej Tokarni, za wszystkie pieniądze kupił, dla siebie, żony i dwójki dzieci, niewielką kawalerkę w stolicy. Do spłaty zabrakło mu 40 tys. złotych, ale Ż. stracił pracę w skarbówce, przestał płacić czynsz i raty. Jeden z synków zachorował na serce. Pętla zaciskała się na życiu Ż. i jego rodziny. Pan Andrzej nie wytrzymał, podpalił się pod KPRM. Zostawił list, który jest jednocześnie aktem oskarżenia wobec pana rządów.
Otacza się pan grupą kłamców i hipokrytów którzy skutecznie zniszczyli moje życie i spokój mojej rodziny. Pozbawili moją żonę męża, a moich małoletnich synków ojca. Urzędnicy w perfidny, a zarazem perfekcyjny sposób zatuszowali sprawę przestępczej działalności jednego z warszawskich Urzędów Skarbowych, którą ujawniłem im początkiem 2008 roku, gdyż nie chciałem i nie mogłem brać czynnego udziału w takich działaniach. Mam do pana prośbę (…) niech wyjaśni pan mojej żonie i dzieciom (…) dlaczego nie mają już ojca, i powie im, patrząc przy tym głęboko w oczy, że jest to moja wina, a wy zrobiliście wszystko dobrze. Moja kochana żono, przez 3 lata starałem się zapewnić Tobie i dzieciom normalne życie, wierząc, że państwo nie będzie chronić przestępców tym samym poświęcając wolnych obywateli
– pisał w swoim liście do Donalda Tuska.
Żonę Andrzeja Ż. poznałem osobiście, jako dziennikarz, we wrześniu 2011 roku. Wchodząc do skromnego domu jej rodziców w Tokarni, zobaczyłem malutkie dzieci i przerażone oczy tej kobiety. Rozmowę zapamiętam do końca życia. Zwłaszcza ten fragment, w którym pani Renata zwierzała się, że nie ma grosza, by przyjechać do Warszawy i zobaczyć leżącego wtedy w śpiączce męża. Mówiła też o tym, jak trafiła z zagrożoną ciążą do szpitala.
Nikt nie podał mi poduszki pod głowę, jak synowej premiera. Nikt nie interesował się problemami naszej rodziny
– mówiła pani Renata.
Czy usiadł pan w niewielkim domu w Tokarni, by wysłuchać panią Renatę? Czy pan zna tę Polskę, której nie widać było zbyt dokładnie, gdy już w czwartki latał pan samolotem do swojej zamożnej i sytej rodziny? To oczywiście pytania retoryczne. Dzisiaj zagrał pan w Sejmie śmiercią, ludzką tragedią. To bardzo do pana podobne. Ale niech pan dobrze zapamięta, ten cynizm pana zgubi.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/674254-tusk-wykorzystal-samobojstwo-dla-politycznych-celow