Donald Tusk walczący przeciw paktowi migracyjnemu, trzymający na agendzie stosunków z Niemcami kwestię reparacji, a do tego trudniejszy partner dla Berlina niż PiS. Brzmi sensacyjnie, tym bardziej, że to opinie opublikowane przez jedną z największych niemieckich gazet. Jeśli jednak wczytamy się w szczegóły, okaże się, że autor zaskakującej opinii niewiele o Donaldzie Tusku wie. Lub nie chce napisać tego, co wie. Philip Fritz od kilku lat jest korespondentem wydawanego przez Ringier Axel Springer „Die Welt”. Pisze głównie o Polsce. Jest modelowym przykładem dziennikarza zza Odry – odsądzającego od czci i wiary ustępującą konserwatywną ekipę rządzącą, a gloryfikującego liberałów. Tych pierwszych nieustannie chłoszcze jako zacofanych nacjonalistów łamiących konstytucyjne zasady i izolowanych na europejskich salonach, drugich zaś wychwala za otwartość, nowoczesność, obycie, mądrość etc.
W czerwcu na łamach swojej gazety kolportował chore wizje Marka Migalskiego, jakoby Jarosław Kaczyński po to wracał do rządu na stanowisko wicepremiera, by w razie przegranej w wyborach sięgnąć po „wariant siłowy”. Wcześniej pisał m.in. o „polskim udziale w Holokauście”. W przededniu spodziewanego zaprzysiężenia trzeciego rządu Donalda Tuska można byłoby więc od niego oczekiwać, że wystawi Tuskowi laurkę jako przejmującemu władzę w Polsce najbardziej proniemieckiemu politykowi.
A tu niespodzianka.
Fritz przekonuje 200 tys. czytelników „Die Welt”, że „oddech ulgi w Brukseli i Berlinie po zwycięstwie wyborczym Donalda Tuska jest przedwczesny”, bo… Tusk będzie bronił polskich spraw. To nawet nieco zabawne, bo autor potwierdza tym samym, że wiązane z szefem PO nadzieje zachodnich liberałów oparte były na przeświadczeniu, iż były/przyszły premier nie będzie pilnował interesów Polaków.
Ale czy tezy Fritza mają uzasadnienie? Pisze on, że Tusk jest na kursie kolizyjnym z Niemcami przynajmniej w jednej sprawie – zmiany traktatów europejskich i likwidacji zasady jednomyślności. (tu lider Platformy rzeczywiście opowiedział się przeciw forsowanej „reformie”, podobnie jak większość europosłów PO). Ale to nie wszystko.
Każdy, kto od niego oczekuje, że podporządkuje się w tak ważnych kwestiach jak energia, bezpieczeństwo, migracja, klimat czy polityka integracyjna, bo jego partia oraz koalicjant, PSL, są członkami Europejskiej Partii Ludowej, lepiej niech się mocno trzyma. Tusk będzie mocniej zorientowany na oczekiwania w swojej ojczyźnie niż na oczekiwania Komisji Europejskiej czy niemieckiego rządu.
Z wierzchu tak właśnie będzie. Nie tylko dlatego, że to już nie ten sam niemiecki rząd, na czele którego stała jego patronka Angela Merkel. Również dlatego, że jest na początku swojej nowej premierowskiej drogi, która może okazać się bardziej wyboista niż przed półtorej dekady – ma przecież do utrzymania egzotyczną koalicję, w dodatku ludowcy w sprawach międzynarodowych mogą (choć nie muszą) okazać się hamulcem dla niekorzystnych z punktu widzenia Polski działań.
Otoczenie Tuska będzie więc musiało zaktualizować i wznieść na wyższy poziom swoją sztukę czarowania Polaków i uprawiać jeszcze bardziej wyrafinowany PR. Niemcy już mu w tym pomagają.
Przede wszystkim będzie trudnym partnerem dla Berlina, znacznie trudniejszym niż był PiS. Do tej pory rząd federalny mógł zbywać krytykę płynącą ze strony Warszawy jako irytujące pokrzykiwania antyniemieckiego rządu. W tym sensie PiS nie był traktowany poważnie w pozostałej części Europy. Teraz będzie inaczej.
Fritz przekonuje, że Tusk pokaże więcej stanowczości w kwestii migracji, a głębsza integracja europejska będzie dla niego celem tylko pod warunkiem, że „suwerenność Polski nie będzie zbyt mocno ograniczona i tylko tak długo, jak Berlin nie będzie mógł przejąć kontroli nad europejską polityką zagraniczną”.
Czyżby polityka zagraniczna Donalda Tuska miała się zmienić o 180 stopni? Czy po to MSZ w jego rządzie ma kierować Radosław Sikorski, autor „hołdu berlińskiego”, który domagał się wzięcia przez Niemcy większej odpowiedzialności za Europę? No nie, to jednak byłaby zbyt karkołomna układanka. Nie po to serwis Politico – należący do tej samej stajni Axela Springera – nazwał niedawno lidera PO najpotężniejszym politykiem w Europie („To nie jest naciągane” – stempluje tę opinię Fritz), by otwierać Polsce autostradę do pozycji państwa równego Niemcom. To nic innego niż gra na samego Tuska – osobę sprawdzoną, godną niemieckiego zaufania, obytą w kuglarstwie i mydleniu oczu – działaniach szczególnie cennych wobec niepokornej części polskiego społeczeństwa, stojącego Berlinowi na drodze do europejskiej hegemonii.
Skrojona przez Fritza sylwetka Tuska jest tak powierzchowna, naiwna, a chwilami po prostu głupia, że aż nie przystoi, by wychodziła spod pióra nawet tak powściągliwego w operowaniu prawdą pracownika koncernu RAS.
Dlaczego Tusk pozwolił sobie na ostrą wypowiedź odnośnie zmian traktatowych? Bo wie, że w tej sprawie spora liczba państw stanie okoniem, więc on może założyć maskę obrońcy polskiej suwerenności. Gdyby jednak musiał w jakiejś sprawie postawić się Komisji Europejskiej czy Berlinowi samodzielnie i szukać w innych stolicach koalicji dla storpedowania niemieckich planów, taki odważny już by pewnie nie był.
W temacie „reformy” Unii będzie więc udawał obrońcę państw narodowych, ale stojącego w szerokim rozkroku (pozdrowienia dla p. Nelli Rokity!), bo dostrzegającego przecież dziejową konieczność zacieśniania współpracy we Wspólnocie. A zatem może i nie przyłoży ręki do zamordowania zasady jednomyślności, ale za to zapewne chętnie poprze (przynajmniej w części) przesunięcie kolejnych obszarów polityk państwowych do kompetencji dzielonych UE.
Próbkę Tuskowego rozkroku namalował zresztą sam Fritz, stawiając brawurową tezę, jakoby przewodniczący Platformy miał „w najbliższym czasie nie pomijać gorącego tematu reparacji wojennych”.
Tak, dobrze Państwo wyczytali: niemiecki dziennikarz twierdzi, że Tusk nie zrezygnuje z rozpoczętej przez rząd PiS walki o odszkodowania za niemieckie zbrodnie i zniszczenia sprzed ośmiu dekad. Ten sam Tusk, który za każdym razem mówił w tej sprawie coś zupełnie innego. Jak to więc rozumieć? A tak:
Tusk prawdopodobnie nie wyśle do Berlina bilionowego rachunku, jak to zrobił PiS w formie raportu o reparacjach, ani nie będzie próbował podjąć kroków prawnych przeciwko Republice Federalnej. Nie można jednak wykluczyć próby podpisania nowych umów o zadośćuczynieniu, być może aktu symbolicznego, jak sfinansowania przez Niemcy odbudowy Pałacu Saskiego w Warszawie.
Toż to właśnie cel Niemiec! Najchętniej zamknęliby oni temat reparacji (słusznie nam należnych), płacąc najniższą cenę – np. paruset milionów euro na pałac. Niewykluczone, że tym właśnie zakończy się cała sprawa w najbliższych latach, a Tusk sprzeda to swoim wyznawcom jako wielki sukces. I może się na tym przejechać.
Jeśli ktoś ma jeszcze wątpliwości, czy wszystko, co pisze Fritz traktować z przymrużeniem oka, niech da mu do myślenia ten akapit:
To lekcja płynąca z niepowodzenia polityki Niemiec wobec Rosji i ogólnej nieufności do klasy politycznej w Berlinie, która powinna rozliczyć swoje moskiewskie uwikłania. Dopóki tak się nie stanie, Tusk, znany także jako „jastrząb względem Rosji”, na zewnątrz będzie zachowywać się wprawdzie zgodnie z formułami, ale utrzymywać dystans wobec wielu czołowych niemieckich polityków, zwłaszcza z SPD.
Tusk jastrzębiem względem Rosji?! To już czysta kpina. Mówimy przecież o człowieku, którego prorosyjska polityka była w europejskiej awangardzie, nawet uwzględniając Niemcy. Tak się zapatrzył na konieczność ucywilizowania Putina i zapisania się dzięki temu na kartach historii, że nie zauważył (zakładam dobrodusznie), jak jest przez niego ogrywany na każdym polu. Dookoła rozlegały się (w Polsce) krzyki ostrzegawcze, a premier załatwiał Moskwie kolejne sprawy – tak w Warszawie, jak i w Brukseli.
Po co więc cały ten retoryczny cyrk Fritza? Powód może być tylko jeden – przygotowanie Niemców na nieco innego Tuska, już nie tak otwarcie czapkującego Berlinowi, bardziej zniuansowanego i częściej niż dotychczas odgrywającego polskiego patriotę. Nie znaczy to jednak, że już nie proniemieckiego, lecz po prostu dużo bardziej ostrożnego i prowadzącego wielopoziomową operację PR-ową.
Niemcy już wiedzą, jaki będzie „nowy Tusk” i wcale się go nie obawiają. Polacy dopiero go zobaczą.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/673555-niemiecka-gazeta-wystawia-tuskowi-glejt-niezaleznosci