Serce w klapie, furia w sercu. Tak najkrócej można opisać charakter Donalda Tuska. To polityk, który równie często opowiada o miłości, co zionie złością. Nie przejął jeszcze rządów, a już daje próbkę tego, jak będą one sprawowane. Od szału do amoku.
Wszyscy, którzy pamiętają okres rządów Donalda Tuska, znają ten scenariusz doskonale. Gdy tylko w jego obozie pojawia się jakiś problem wizerunkowy (korupcja, nieczyste układy, podejrzenie lobbingu, nieprawidłowości w podległych instytucjach), odpalany jest protokół „furia”. Tusk, według relacji jego otoczenia, wściekał się na każdym kroku – najczęściej na swoich współpracowników.
Przecieki o gniewie szefa miały jeden cel: stworzyć w opinii publicznej wrażenie, że:
— Tusk jest swój chłop (bo komu nie zdarza się wkurzyć?),
— nie ma dla niego świętych krów (skoro w złości jest w stanie dymisjonować bliskich współpracowników),
— jest aniołem bez skazy, za którego plecami banda amatorów i hochsztaplerów wznieca pożary, które potem anioł musi gasić,
— autentycznie przejmuje się problemami, które - oczywiście za sprawą nie jego, a innych - wybuchają mu w rękach.
Publicyści często pisali, że to taktyka „car dobry, a bojarzy źli” i mieli rację. Bo to jeden z koronnych dowodów na to, że Tusk zawsze gra wyłącznie na siebie, że jest gotów poświęcić każdego, kto swoim działaniem rzuca cień na jego perfekcyjność.
Dziś o bezwzględności tej taktyki przekonuje się Paulina Hennig-Kloska, która w wyniku afery wiatrakowej chyba pożegna się z marzeniem o ministrowaniu w resorcie klimatu i środowiska.
Nie może być inaczej, skoro Tusk się wściekł. A wściekł się, o czym doniosła Interia:
Ile już razy czytaliśmy takie zakulisowe relacje? Ciężko zliczyć. Na szybko zebraliśmy 24 przypadki Tuskowej wściekłości, które pokazują, jakie narracyjne czasy nadchodzą. Zapraszamy na małą podróż w czasie.
Wrzesień 2023. Ostatnia prosta kampanii wyborczej. Na jednym ze spotkań pytanie szefowi Platformy zadaje dziennikarz TVP. A to przecież coś, co Tuska wyprowadza z równowagi. Nie inaczej było i tym razem.
Osiem miesięcy wcześniej, w styczniu 2023 r. dowiadujemy się, że Tuska „trafiał szlag”, iż nie docierają do innych partii opozycyjnych argumenty za stworzeniem jednej listy wyborczej. Na przyszłych koalicjantów argument złości nie zadziałał. Do jednej listy nie dali się przekonać.
Wrzesień 2022 r. Spotykają się przedstawiciele wszystkich sił politycznych zainteresowanych odsunięciem PiS od władzy. Wśród nich lider Porozumienia Jarosław Gowin, za którym Tusk wyjątkowo nie przepada (od czasu, gdy Gowin kandydował przeciw Tuskowi na szefa Platformy). To było dla przewodniczącego PO za dużo.
Na Gowina Tusk wściekał się zresztą regularnie. Ot, choćby we wrześniu 2013 r., gdy ówczesny minister sprawiedliwości w Sejmie krytykował platformerski projekt ustawy ws. związków partnerskich.
Luty 2022 r. Tym razem przewodniczącemu puściły nerwy na podwładnych, którzy w czasie gdy wojska rosyjskie zbierały się na granicy z Ukrainą, urządzili sobie wycieczkę na Florydę.
Wrzesień 2021 r., na 50. urodzinach dziennikarza Roberta Mazurka bawią się m.in. politycy ze wszystkich opcji. Przy kielichu spotkali się więc i pisowcy, i platformersi. A to Tuskowi miało się nie spodobać, bo przecież z ludźmi Kaczyńskiego nie wolno mieć cywilizowanych kontaktów.
Październik 2014 r., powstaje rząd Ewy Kopacz. Gdy Tusk dowiedział się, kto zostanie szefem dyplomacji, znów puściły mu nerwy. Warto przytoczyć szerszy obraz tamtej sytuacji, bo dość precyzyjnie pokazuje, jak w tym obozie dobiera się ludzi na najważniejsze stanowiska w państwie. Oto relacja z negocjacji prowadzonych przez panią premier:
Polityk PO: – Nie bardzo wiedziała, co robić. W końcu wysłała SMS do Grzegorza Schetyny. Było to coś w stylu: „Czy będziesz mnie zwalczał?”. „Nie” – odpisał Schetyna. „To przyjdź jutro”. Rozmowa trwała trzy minuty. „MSZ ci pasuje?”. „Pasuje”. „To jesteśmy umówieni”.
Niebawem zadzwonił Donald Tusk: „No i jak z rządem? Idziesz do prezydenta?”. „Idę, wszystko gotowe”. „No a MSZ?”. „Schetyna”. Tusk się wściekł. „Nie ma na to zgody” – powiedział. „Trzeba było odbierać telefon”.
Wracamy do czasów rządów Tuska-premiera. Październik 2013 r. Platformą wstrząsa afera na Dolnym Śląsku. Wypływają taśmy, z których wynika, że w zamian za poparcie w lokalnych wyborach partyjnych, działacze mieli dostawać propozycję pracy na intratnych posadach, m.in. w KGHM. Nic dziwnego, że szef partii spokoju nie zachował.
Październik 2011 r. Ówczesna wścieklizna jest wielowymiarowa i niespodziewanie świetnie pasuje do dzisiejszej rzeczywistości. Oto okazuje się bowiem, że Tusk wściekł się przed 12 laty na to, że… prezydent nie chce go od razu po wyborach zaprzysiąc na szefa rządu, a urządza sobie jakieś konsultacje ze wszystkimi stronnictwami. Dodajmy, że był to prezydent z Platformy – Bronisław Komorowski.
Oto fragment publikacji „Newsweeka”:
Jak pisze „Gazeta Wyborcza”, wywiad Donalda Tuska dla „Polityki”, w którym premier zapowiedział powołanie Rady Ministrów w niezmienionym składzie z uwagi na polską prezydencję wywołał wrzenie w jego partii. Zdaniem polityków PO ich lider poczuł się upokorzony zapowiedzią Bronisława Komorowskiego konsultacji ze wszystkimi partiami, mimo, że to on jest zwycięzcą. - Tusk się wkurzył, że PO tak znacząco wygrała wybory, a prezydent organizuje szerokie konsultacje z szefami partii, robi jakieś korowody, zamiast od razu wskazać go jako kandydata na premiera - mówi polityk z jego otoczenia.
Otoczenie prezydenta broni jego decyzji, wskazując, że pomysł Tuska narusza ducha demokracji. - Sytuacja jest bardzo niezręczna. To tak, jakby podczas negocjacji postawić nogi na stole. Formowanie koalicji poprzez udzielenie wywiadu w tygodniku nie było do tej pory przyjęte i nie zostało dobrze odebrane przez prezydenta - twierdzi osoba bliska Belwederowi.
Plan premiera krytykują też niektórzy konstytucjonaliści. - Premier w istocie zapowiada obejście konstytucji, która przewiduje związek między wyborami a powołaniem nowego rządu. A Tusk domaga się od Sejmu wotum zaufania dla de facto starego rządu i zapowiada jednocześnie, że po dwóch miesiącach dokona głębokiej rekonstrukcji - już bez jakiejkolwiek kontroli Sejmu. To może w ogóle zlikwidować Sejm? - mówi „GW” dr Ryszard Piotrowski.
Pół roku wcześniej, w czerwcu 2011 r., o wściekłym Tusku pisali wszyscy. Powód? Szwagier Schetyny.
Maj 2011 r. Kibice jak Polska długa i szeroka wyśpiewują: „Donald, matole, twój rząd obalą kibole”. Któryś z nadgorliwych podlaskich komendantów postanowił więc ukarać piłkarskich fanów mandatami. A to miało nie spodobać się premierowi (przynajmniej oficjalnie), któremu nie był potrzebny kolejny front wojny z kibicami.
Styczeń 2011 r. Na biurko premiera trafia raport (sporządzony w KPRM) dotyczący nieprawidłowości w Głównym Urzędzie Statystycznym. Efekt mógł być tylko jeden…
Grudzień 2010 r. Onet za rosyjskimi mediami podaje wiadomość, że raport MAK dotyczący katastrofy smoleńskiej spowodował nerwy u polskiego premiera. Jak wiemy, ten dokument (faktycznie potwornie kłamliwy) wkurzył Tuska dwukrotnie, bo po miesiącu, gdy Rosjanie go prezentowali publicznie, szef polskiego rządu bawił na nartach w Dolomitach, musiał przerwać urlop i odnieść się do ruskiej propagandy (co, jak wiemy, mu nie wyszło, bo pół roku później podległa mu komisja Millera sporządziła swój dokument, w głównych obszarach tożsamy z produkcją moskiewską).
Maj 2010 r. Po katastrofie smoleńskiej zbliżają się przedterminowe wybory prezydenckie. Powstaje komitet honorowy kandydata PO Bronisława Komorowskiego. Zbiera się w Łazienkach Królewskich, gdzie padają niezapomniane słowa Andrzeja Wajdy o tym, że to środowisko „ma przyjaciół w TVN i wspiera ich też druga prywatna telewizja”. Tusk ponoć zadowolony nie był.
Grudzień 2009 r. Tusk planuje zmienić Konstytucję. Celem wydaje się gra na wyeliminowanie Lecha Kaczyńskiego przed jego ewentualną drugą kadencją w pałacu przy Krakowskim Przedmieściu. Z przecieków wynikało m.in., że wg nowej ustawy zasadniczej głowa państwa miałaby być wybierana przez Sejm (jak Jaruzelski) i nie mieć prawa weta. Ale sprawy nie posuwały się do przodu. Dlatego… Tusk się wściekł. Potem pewnie wściekł się po raz drugi, bo plany ówczesnego marszałka Sejmu (Bronisław Komorowski przejął prace nad projektem) nie pokrywały się z Tuskowymi.
Październik 2009 r. Znów ten Gowin…
Wrzesień 2009 r. Tygodnik „Polityka” opisuje, jak przebiegają procesy decyzyjne w KPRM Donalda Tuska. Zasadniczo wszystko sprowadzało się do nasiadówek zrelacjonowanych już na początku tekstu:
Codziennie do gabinetu premiera schodzi się towarzystwo, nazywane w kancelarii przy Alejach Ujazdowskich okrągłostołowym: Sławomir Nowak, Tomasz Arabski, Igor Ostachowicz, Paweł Graś i Rafał Grupiński. Nie ma znaczenia, co mają napisane na kancelaryjnych wizytówkach. To oni są najściślejszym sztabem.
Rozmawiają codziennie kilka godzin. Grupa kolegów, nazywanych dworem Tuska za czasów, kiedy Platforma pozostawała w opozycji, a oni godzinami debatowali w słynnym pokoju 109 przy ul. Wiejskiej, popijając dobre wino. Dziś ekipa doradców zgodnie naradza się przy okrągłym stoliku, ale wiadomo, że toczy się też między nimi rywalizacja o uznanie premiera.
A skoro publikacja to obszerna, przekrojowa, to i wściekłości Tuska jest w niej więcej niż zwykle. Autorka przywołuje dwa zdarzenia.
W czerwcu 2009 r. Tusk wściekał się na Danutę Hübner.
W marcu 2009 r. - na Tomasza Misiaka i Waldemara Pawlaka.
A dwa tygodnie wcześniej – na ministra Grabarczyka.
Luty 2009 r. Premier Tusk ten dzień chyba ledwo przetrwał. Na jednego ministra musiał się wściec nawet dwa razy. Chodzi o Andrzeja Czumę, któremu dostało się za mało empatyczną wypowiedź nt. Polaka zabitego w Pakistanie.
Lecz tego samego dnia szef resortu sprawiedliwości zirytował premiera jeszcze czymś.
Styczeń 2009 r. Po kolejnym (trzecim) tajemniczym samobójstwie w celi jednego ze skazanych ws. morderstwa Krzysztofa Olewnika czarne chmury zbierają się nad ministrem sprawiedliwości Zbigniewem Ćwiąkalskim. Politycy PO go bronią jak niepodległości, ale ostatecznie Tusk jednak ścina mu głowę. Bo minister nie odwołał nawet szefa więziennictwa, a ktoś polecieć musiał.
Problem już w tamtych czasach wydawał się na tyle poważny, że zaniepokojeni dziennikarze „Rzeczpospolitej” zwrócili się nawet w sprawie premierowskich nerwów do psycholog dr Ewy Woydyłło. Ta zdiagnozowała:
Łatwe wpadanie w złość to przejaw niedojrzałości. Podnoszenie głosu, agresja i sprawianie przykrości drugiemu człowiekowi nikomu nie pomogą. Tak się może zachowywać mój roczny wnuczek, ale dorosłym wściekanie się nie przystoi. Zawsze dobrze jest wyładować emocje, ale trzeba to robić w odpowiedni sposób. Nawet największą złość trzeba się nauczyć odpowiednio wyrażać.
I poradziła:
Można pójść na siłownię i wypocić swoją furię. Można sobie pokrzyczeć w samochodzie, kiedy inni kierowcy doprowadzają nas do szału. Przede wszystkim trzeba jednak rozmawiać. Nie chować w sobie narastającej niechęci, która kiedyś eksploduje jak szczelnie zamknięty kocioł parowy. Jeśli nie da się porozmawiać z osobą, na którą jesteśmy wkurzeni, to można się wyżalić przyjacielowi albo nawet księdzu na spowiedzi. Niektórym pomaga spisywanie swoich myśli. Żeby jednak pozbyć się przyczyn irytacji, trzeba nauczyć się wpływać na ludzi, z którymi mamy problemy. W tym najlepiej może pomóc psycholog.
Cóż, ksiądz chyba odpada, Donald Tusk wyznaje dziś bowiem inną mądrość etapu. Rozładowywanie emocji w samochodzie też chyba w tym przypadku nie jest najlepszym pomysłem – lepiej, by szef Platformy nie siadał za kierownicą w nerwach (przed dwoma laty stracił prawo jazdy za gnanie ponad setką w terenie zabudowanym). Spisywanie myśli to niezły pomysł, to Tusk lubi, tyle że zamienia się wtedy w bajkopisarza i jego twórczość bywa nieznośna. Czy w tym przypadku da się pozbyć irytacji, ucząc się wpływu na ludzi? To chyba błędne koło, bo – jak widać z powyższych przykładów, to wpływanie w przypadku Tuska nierozerwalnie wiąże się z agresją. Bez pomocy specjalisty może się nie obyć.
Piszę to pół-żartem, pół-serio. Bo przecież polityk też człowiek, ma prawo do nerwów, zwłaszcza na tak odpowiedzialnym stanowisku. Ale czy u Donalda Tuska nie za dużo tej wścieklizny, czasem o błahostki? Czy da się rządzić, będąc permanentnie na kogoś zirytowanym? Czy nie przesłania to obrazu rzeczywistości? No i: jak współpracownicy wytrzymują humory szefa? Przecież takie nagromadzenie furii to prosta droga np. do mobbingu. Ileż było dyskusji, gdy niedawno okazało się, jak zarządzał zespołem Tomasz Lis w „Newsweeku”? Z naszej analizy wyłania się wniosek, że przy Tusku Lis to aniołek w permanentnym stanie „zen”.
A mówiąc już śmiertelnie poważnie, to trzeba przygotować się na festiwal złości – i prawdziwej, i tej PR-owej, suflowanej dziennikarzom przez otoczenie lidera PO. Taki był modus operandi w dwóch pierwszych rządach Tuska, taki – jak widać – będzie i przy trzecim podejściu.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/673410-wsciekly-jak-tusk-24-furie-szefa-platformy