Może łączy ich szybkość ripost, ale w reszcie cech są zupełnym przeciwieństwem.
Marszałek Szymon Hołownia napawa się zainteresowaniem internautów, doczekał się przeróbek swoich wypowiedzi, licznych cytowań swoich żartów i wielu nowych widzów. Zastrzeżenia do „ustawy wiatrakowej” nazwał inbą (to slang oznaczający: burzę w szklance wody), posła Suwerennej Polski pokazującego zdjęcie Tuska z Putinem nazwał „billboardem”, profesorów Cenckiewicza i Zybertowicza zajmujących się rosyjskimi tajnymi służbami frywolnie wysyła do innej pracy, rozważa obniżenie wieku wyborczego do 16 roku życia, chwali się spotkaniami ze szkolną młodzieżą, komentuje z wysokości marszałkowskiego fotela dziesiątki wypowiedzi poselskich i wyraźnie widać po rozpromienieniu na twarzy, że lubi gdy jego słowa wywołują parskanie śmiechem koalicji Tuska.
Hołownia zdaje się szybko uzależniać od dopaminy lajków, udostępnień i komentarzy, bo w jego mediach społecznościowych starannie się wycina fragmenty jego wypowiedzi. Lubi opowiadać o sobie, o swojej pracy, i - znowu - o sobie, z paternalizmem opowiada o tym jak stara się wprowadzić do polskiej demokracji nową jakość.
Różne typy błaznów
Niektórzy nazywają go showmanem, ale taką profesję przestał pełnić wraz z wejściem do polityki, teraz jest już tylko błaznem. Nie jest jednak typem Stańczyka, który potrafił drwić także z siebie, by pokazać coś władzy, ale śmieje się z władzy, by pokazać siebie. Stańczyk żartował, by odsłonić dramatyzm politycznych zagrożeń, Hołownia żartuje, by politykę przysłonić swoimi występami.
XVI-wieczny trefniś królowi Zygmuntowi Staremu wytknął wypuszczenie niedźwiedzia, który - przestraszony - strącił brzemienną królową z konia, w następstwie czego poroniła i pozbawiła królestwo następcy tronu. Mówił o rosyjskim zagrożeniu, gdy dwór w Krakowie nie przejął się utratą Smoleńska na rzecz Moskwy. Słowem: błazenada Stańczyka alarmowała o zagrożeniach, błazenada Hołowni zagrożenia bagatelizuje i zamienia w kiepski kabaret.
Stańczyk XXI wieku raczej by żartował z wiatraków Siemensa, pokazując jak Tusk spłaca dług niemieckim mocodawcom, pobawiłby się z posłem Józefaciukiem i posłanką Wiśniewską, przypomniałby w jakiś ponury sposób o rosyjskiej inwazji, swoimi dzwoneczkami budziłby ze snu, a nie zagłuszał niebezpieczeństwa. Z Sejmu naprawdę zrobi się cyrk, ale zapłacimy za niego więcej niż za wejściówki na występy klaunów.
CZYTAJ TAKŻE:
Dziś każdy na prawicy chce Stańczykowi udzielać rad
ZOBACZ TAKŻE:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/672952-szymon-holownia-blazen-ale-nie-stanczyk