Obok znanego porzekadła „jak nie wiesz, co powiedzieć, mów prawdę”, jest inne, równie sensowne: nie wiesz jak postąpić, postępuj zgodnie z prawem. Niestety, nowy Sejm oraz Senat nie skorzystali z tej okazji i sala plenarna wygląda jak spotkanie gangu z Harlemu i uczniów z porządnej high school z dolnego Manhattanu.
Z jednej strony próby porozumienia się w imię wspólnego dobra okolicy, z drugiej - krzyki, groźby, próby zastraszenia. Dwie kultury, dwa języki, kompromis i rewanżyzm, myślenie kategoriami dobra narodowego i partyjniactwa. Kilka lat temu mieliśmy w Sejmie program kabaretowy „Pucz” – dziś reality show „Z seminarium przez Wiertniczą na Wiejską”, jest wesoło. Ale wciąż aktualne pozostaje pytanie: gdzie w tym wszystkim miejsce na interes państwa i obywateli, Polski i Polaków?
Najpierw to nieszczęsne wystąpienie nowego, choć rotacyjnego, marszałka Sejmu, spitting image, zwierciadlane odbicie osobowości samego Szymona Hołowni: niedojrzały emocjonalnie publicysta i ponad miarę ambitny narcyz. Czekałam tylko, kiedy roześmieje się perliście lub zacznie tonąć we łzach. Najbardziej zdumiało mnie nie to, że gubił się w gąszczu sejmowych przepisów, ale to, że on naprawdę nie zdaje sobie sprawy ze związków przyczynowo – skutkowych swojego postępowania oraz z braku koherencji między słowami i czynami. Czyli, że mówiąc prosto, „słowa sobie, a czyny sobie”. Z jednej strony, przekaz werbalny: „od dziś Sejm działa w inny sposób, naszym najważniejszym imperatywem będzie demokracja i Konstytucja”. A zaraz potem fakty – głosowanie za utrąceniem kandydatki PiS, Elżbiety Witek, do Sejmu oraz Marka Pęka do Senatu – choć to powinien być automat. Współudział w narodzinach złego precedensu, czyli pomoc w rajdzie Włodzimierza Karpińskiego „z celi do Brukseli”, bo to przecież Hołownia podpisał dokumentację pozwalającą na zwolnienie z aresztu podejrzanego o korupcję polityka. To w obecności nowego, a niepozbieranego marszałka koalicja domaga się rządzenia przy pomocy nie ustaw, lecz uchwał, czyli demolki istniejącego prawa, Borys Budka zapowiedział reformę wymiaru sprawiedliwości od „usunięcia trzech sędziów – dublerów”, a Nowa, ha, ha! Lewica, „ścigania z urzędu za mowę nienawiści wobec osób ze środowiska LGBT”, choć wszyscy wiedzą, że największą grupą targetową hejterów są dziś katolicy oraz posłowie i senatorowie PiS.
No i już anegdotyczne sejmowe „zamrażarka” i „barierki”. Przecież bariery zostały postawione po pierwsze, po to, aby zapewnić spokój pracy parlamentu przed chuliganami z KOD czy chuligankami ze Strajku Kobiet. Jednak, co najważniejsze, takie barierki powinny zostać zainstalowane dookoła obiektu lata temu i pozostawione w spokoju. Bo nie ma w państwach demokratycznych - gdzie wolność marszów i ulicznych zgromadzeń - parlamentu, gdzie nie byłoby barierek, które chroniłyby przed wdzieraniem się rozwścieczonego często tłumu na teren kompleksu. W brytyjskim Westminster Palace jest to nieuzbrojona i uzbrojona – od ataku islamskiego terrorysty na funkcjonariusza kilka lat temu – policja, kamery CCTV, badges, czyli identyfikatory, zezwalające gościom wchodzić do konkretnego sektora, ustrojstwo, które na wypadek ataku blokuje wjazd do budynku - podobne widziałam przed ambasadą amerykańską w Warszawie - no i mnóstwo barierek!
Komunikowanie z dumą „likwidujemy barierki, bo jesteśmy parlamentem demokratycznym i otwartym na ludzi”, jest świadectwem ignorancji, jakiejś niedojrzałości i infantylizmu, no i narażaniem kilku tysięcy ludzi, pracujących na Wiejskiej, na ryzyko. A „zamrażarka”? Nie znam takiego tempa legislacji, aby niepotrzebna była „zamrażarka”, czyli miejsce, gdzie przechowuje się projekty ustaw czy petycje obywatelskie! Po pierwsze, to niemożliwe, aby przeciągnąć przez Sejm taką liczbę projektów, jaką się produkuje dziennie, a po drugie, jest jeszcze coś, co nazywa się „a good timing”, właściwa pora na procedowanie konkretnej ustawy. Bywa, że Sejm debatuje nad propozycją, ta zostaje przekazana z powrotem do komisji, potem ląduje w „zamrażarce” i czeka na swój czas.
A tymczasem mamy demonstracyjny triumfalizm wygłodniałych władzy i pieniędzy polityków opozycji, zachwyconego swoją elokwencją – co nie oznacza ani mądrościa ani inteligencji - marszałka, rozchodzenie się deklaracji przedwyborczych oraz czynów powyborczych, oraz - to signum temporis dzisiejszych czasów – wraca PO i Lewica, wracają aferzyści. Hasłem tej kadencji może być „z celi do Brukseli” Włodzimierza Karpińskiego, albo, za przeproszeniem, „z ziemi włoskiej do polskiej” Giertycha, nie zapominajmy o Grodzkim, Gawłowskim i Czarzastym - niechlubnym bohaterze „afery Rywina” - który, jeśli mu się uda przeczekać dwa lata, będzie mógł z wysokości fotela marszałkowskiego pouczać Zbigniewa Ziobrę, który w 2001 roku udowodnił mu udział w jednej z największych afer korupcyjnych III Rzeczpospolitej, co to jest prawo.
A teraz, w trosce o polskie życie parlamentarne, społecznie, kilka porad eksperckich, które być może otworzą świeżo upieczonemu marszałkowi oczy na jego powinności. Spójrzmy na demokracje anglosaskie i polityków, którzy kandydują do Izby Gmin czy Izby Reprezentantów. To nie mogą być ludzie, nad którymi ciążą zarzuty prokuratorskie! Tacy delikwenci powinni być przez władze partii, którą zamierzają reprezentować, zatrzymani na etapie startowym! Chodzi o wiarygodność partii dla jej elektoratu. Bo który świadomy swoich praw i interesów wyborca będzie chciał głosować na kandydata, po którego sięga właśnie ręka prawa? Jedynie wyborca KO, Trzeciej Drogi oraz Nowej Lewicy, który jeszcze nie wie, że to władza jest dla obywateli, a nie obywatele dla rozbisurmanionej władzy, której oni mają wybaczać wszystkie kłamstwa i występki. Podobnie dzieje się w Izbie Gmin, kiedy poseł podczas pełnienia mandatu, złamie prawo lub dobre obyczaje. Władze ugrupowania, whip – jednoosobowa komisja etyki partyjnej, Mr Speaker czyli marszałek izby niższej, reagują zaraz po ujawnieniu, zwykle przez media, naruszeń prawa. Nikt nie broni delikwenta, zwykle on sam zawiesza swój mandat, lub zostaje go pozbawiony, aż do wyjaśnienia sytuacji. Nikt nie twierdzi „poczekajmy do wyroku sądu”, bo sprawa może trwać latami - jak Grodzkiego, Giertycha czy Gawłowskiego – a w parlamencie nie ma miejsca nawet dla potencjalnych kryminalistów! W Wielkiej Brytanii tak było w przypadku Jonathana Aitkena (korupcja), słynnego pisarza i posła Jeffreya Archera, Petera Mandelsona (korupcja), Tima Yeo (związek pozamałżeński) oraz 39 posłów, oskarżonych o nieprawidłowości w wydawaniu funduszów poselskich w 2009 roku. Kiedy sprawa została nagłośniona, liderzy partyjni konserwatystów, labourzystów i liberalnych demokratów zawarli z podejrzanymi umowę – albo rezygnujesz z członkostwa partii dziś, albo nie stajesz do wyborów parlamentarnych za pół roku. Parlament, to miejsce dla najlepszych!
Nowy pan marszałek wciąż wspomina o oczyszczeniu i demokratyzacji Sejmu, więc dlaczego pozwala na obrażanie posłów Prawa i Sprawiedliwości?! Te wszystkie „pisowskiego raka trzeba wyczyścić do końca”, „pisowska szarańcza”, „nic nie rozumiesz, baranie”… Przecież na terenie sali sejmowej posłów dyscyplinuje marszałek, który ma pod ręką stosowne przepisy i sięga po nie, kiedy należy. Na pewno takie są. W Izbie Gmin , kiedy dochodzi do uchybienia przepisów, Mr Speaker ostrzega: „proszę wycofać te słowa”, i jeżeli tak się stanie, sprawa się kończy. Jeśli nie, jest drugi etap: ”do do it”, „zrób to”, i ostatni etap: „musisz to zrobić”. Jeśli poseł nie przeprosi za przewinienie, zostaje z miejsca zawieszony, do skutku. Od razu! Nie czeka się miesiącami, aż komisja ds. etyki zbierze się i zadecyduje, że … nic się nie stało. Jeśli pan marszałek istotnie zamierza pozostawić po sobie jakiś dobry ślad, na co czeka? Konstytucja jest, przepisy wewnętrzne Sejmu są, kindersztuba? No, tu mamy problem – często po kolejnym skandalicznym wystąpieniu posła KO, Trzeciej Drogi czy Nowej lewicy zadaję sobie pytanie: gdzie, w jakim domu oni się wychowywali?!
Jeszcze jedna ważna sprawa, Mr Speaker czyli gospodarz Izby Gmin sam także nie pozostaje ponad prawem. Istnieją procedury, które regulują jego zachowanie podczas obrad. Przede wszystkim, na czas sprawowania funkcji – jako gospodarz Izby, na której obraduje kilka ugrupowań – musi zrezygnować z członkostwa swojej partii. A potem bardzo dba, żeby nie zostać posądzonym o stronniczość! I jeśli, tak jak w przypadku Michaela Martina, dojdzie do zaniedbania procedur, przeprasza, i odchodzi. Czy pan marszałek Hołownia zawiesił swoje członkostwo w Trzeciej Drodze? Właśnie. Jak Pan widzi, jeszcze wiele wiedzy musi Pan sobie przyswoić, żeby rozpocząć tyle już razy zapowiadaną reformę Sejmu.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/672228-sa-przywileje-ale-sa-i-obowiazki-marszalka-sejmu