Parlament Europejski dał zielone światło do zmian Traktatów UE. To, co zaskakuje i jednocześnie daje nadzieję to fakt, że zmiany przeszły minimalną większością, bowiem o przyjęciu zdecydowało zaledwie 17 głosów (291 „za”, 274 „przeciw” i 44 „wstrzymujących się”). Pokazuje to, że w UE następuje pewne otrzeźwienie, a argumenty podnoszone przez polskich europosłów z Grupy EKR znacząco przechyliły szalę na rzecz wzmocnienia grupy przeciwników tak radykalnej rewizji Traktatów, które w istocie doprowadzą do likwidacji państw narodowych w myśl manifestu włoskiego komunisty Altiero Spinellego, który upatrywał źródeł totalitaryzmu i wojen w samym fakcie istnienia państw narodowych. To do tego manifestu odwołuje się zespół pracujący nad zmianami o jakże wymownym składzie – czterech Niemców i jeden Belg – wszyscy zagorzali federaliści, a wśród nich naczelny krytyk Polski, Guy Verhofstadt. Zniesienie prawa weta w 65 obszarach, nowe kompetencje wyłączne, poszerzenie katalogu kompetencji współdzielonych, narzucenie waluty euro, harmonizacja podatków, a wszystko w myśl zaprowadzenia niemiecko-francuskiego dyktatu. Taką UE chce zgotować europejski mainstream. Zmiany dotkną najbardziej newralgicznych sfer życia Polaków, o których nie będzie decydował już polski rząd w Warszawie, ale Berlin via Bruksela. Granicę naszej pozornej wolności będzie wyznaczało to, na ile instytucje unijne zechcą nie ingerować w dane sfery.
Niezależnie od wyniku głosowania w PE, wciąż niezwykle ważne jest uświadamianie obywatelom, do czego w istocie doprowadzą proponowane zmiany, których absolutnie nie można bagatelizować, prowadzą one nie tylko do destrukcji UE jaka znamy, ale przede wszystkim do dobrowolnego zrzeczenia się suwerenności. Ich przyjęcie będzie milowym krokiem w kierunku maksymalnego podporządkowania się Niemcom i Francji, a tym samym utraty suwerenności przez państwa członkowskie. Do tego doprowadzi odejście od jednomyślności przy podejmowaniu decyzji w Radzie. Dziś gwarantem zabezpieczenia narodowych interesów jest prawo weta, które ma siłę blokowania szkodliwych z punktu widzenia polskiej racji stanu decyzji. Odebranie tego swoistego wentylu bezpieczeństwa, to de facto dobrowolne zrzeczenie się suwerenności i zdanie na łaskę lub niełaskę unijnej większości, posłusznie wykonującej wskazania Berlina i Paryża.
Proces centralizacji ma się dokonać poprzez poszerzenie kompetencji współdzielonych o 7 nowych obszarów, takich jak polityka zagraniczna, ochrona granic, bezpieczeństwo, obrona cywilna, przemysł, edukacja, zdrowie publiczne, a więc o najbardziej newralgiczne sfery życia obywateli. Niewinnie brzmiące kompetencje współdzielone, to kompetencje, do których UE ma pierwszeństwo. Państwa członkowskie mogą je realizować w takim zakresie, w jakim UE zrezygnuje z ich wykonania. Dlatego nie różnią się wiele od kompetencji wyłącznych. Współdzielenie kompetencji w dziedzinach, które obecnie są wyłączną prerogatywą państw członkowskich, mogłoby oznaczać przyjmowanie w tych sferach regulacji obowiązujących wszystkie kraje, nawet gdyby nie wszystkie się na to zgodziły. Inni mogliby decydować za nas.
Zgoda na reformę w wytyczonym kierunku to także narzucenie wszystkim państwom członkowskim wspólnej waluty euro, a wszyscy wiemy, z jakimi kryzysami mierzą się państwa tej strefy, które utraciły możliwości kreowania własnej polityki monetarnej, a przecież i ona jest częścią suwerenności. Zmiany to również ujednolicenie podatków, ingerencja w system opieki zdrowotnej. UE miałaby także decydować o tym, o czym będą się uczyć nasze dzieci i wnuki w szkołach.
Pod płaszczykiem hasła „więcej Europy”, tak ochoczo wypowiadanego na każdym kroku przez Przewodniczącą KE Ursulę von der Leyen, kryje się niezwykle niebezpieczny i co gorsza, realizowany po cichu, scenariusz utraty niepodległości, a w zasadzie dobrowolnego się jej zrzeczenia. Zwolennicy „nowej UE” mydlą oczy koniecznością przygotowania Unii do kolejnego rozszerzenia i przyśpieszenia procesu decyzyjnego. Ale nikt nie mówi o kosztach tych zmian, a te są nie do zaakceptowania z punktu widzenia państw narodowych. A i twierdzenia, że UE nie rozszerzy się bez zmian Traktatów jest kłamstwem, bo obecne zapisy traktatowe pozwalają na ten proces.
Nie można także dać się zwieść opowieści o tym, że to proces długofalowy, że nie wiadomo kiedy i czy w ogóle zmiany zostaną wprowadzone. Ta zasłona dymna ma uśpić czujność obywateli i dać czas na to, żeby Niemcy zawłaszczyły sobie UE. Nim się obejrzymy, możemy obudzić się w zupełnie nowej rzeczywistości, w której unijna egzekutywa, która ma zastąpić KE, będzie dzielić i rządzić, a Polacy będą tylko ludnością zamieszkującą określone terytorium, odarci z podmiotowości. Nie pozwólmy by większość narzucała niekorzystne dla nas rozwiązania. Oby wynik głosowania w PE, którym wchodzimy w uruchomienie procedury zmiany Traktatów, był dobrym prognostykiem na przyszłość. Nic o nas, bez nas. Zatrzymajmy zmianę Traktatów.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/671772-czy-to-koniec-ue-jaka-znamy-zatrzymajmy-zmiane-traktatow