Od początku wiele zapowiadało, że unijny projekt KPO może zakończyć się porażką. Teraz można przewidywać katastrofę. Ostanie doniesienia tylko to potwierdzają. Państwa członkowskie nie chcą korzystać z unijnych pożyczek.
W artykule Stefana Beutelsbachera w „Die Welt” o porażce KPO nie ma właściwie żadnej sensacji. Można sobie zaśpiewać za Grzegorzem Halamą Ja wiedziałem, że tak będzie. Są za to ciekawostki pokazujące stan umysłu politycznych elit, infantylizm postępująco postępowych polityków. Najwyraźniej Włochy nie mają żadnych problemów, bo w Foligno pieniądze z funduszy KPO zamierzano przeznaczyć na zasilaną energia słoneczną klinikę dla psów ulicznych, gdzie indziej zaś na muzeum szynki, a we Florencji i Wenecji na remont stadionów.
To oczywiście nie jest wina Brukseli, że takie idiotyczne projekty do niej słano, przy czym ten pierwszy ze względu na magiczność sformułowania „energia słoneczna” ma szansę realizacji. Jakkolwiek jednak głupie owe projekty, by nie były, to trzeba przyznać, że ich autorzy dobrze rozumieli, że w KPO nie chodzi o żadną odbudowę gospodarki po pandemii.
Poważnym błędem rządu Mateusza Morawieckiego było to, że dał się uwieść eurokratom i starał się wyciągnąć rękę po pieniądze z KPO i podjął zobowiązania kamieni milowych kupy. Po części można to usprawiedliwić. Ekipa Morawieckiego nie spodziewała się zapewne, że ma do czynienia z aż tak niekompetentną ekipą w Komisji Europejskiej i aż takimi oszustami i tak nikczemnymi ludźmi jak belgijski komisarz Didier Reynders, który mówił, że „Polska nie dostanie rabatu wojennego”. Chodziło o Ukrainę i przyjęcie uchodźców. W Brukseli nigdy nie było uczciwie, ale też trzeba przyznać, że pod względem łamania prawa, stosowania kłamstw, zwykłych oszustw, cynizmu ekipa Niemki von der Leyen bije wszelkie rekordy.
Tak czy owak rząd Mateusza Morawieckiego ciągle międląc temat KPO pozwolił na zbudowanie mitu zbawiennych pieniędzy z Brukseli i dał opozycji pałę do nieustanne bicia i wydzierania się: gdzie są pieniądze z KPO; cała Polska czeka na pieniądze z KPO; dzieci i kobiety umierają bo nie ma pieniędzy z KPO; nie ma szkoły, szpitala, rury zapchane, dach przecieka bo nie ma pieniędzy z KPO.
I bardzo dobrze, że ich nie ma i jak najdalej od tej lichwiarskiej, oszukańczej operacji Brukseli.
KPO nigdy nie była pomysłem na finansowanie odbudowy po pandemii gospodarki państw Europy. To było i jest narzędzie do zawłaszczania kolejnych pól władzy przez eurokratów i do realizacji obłąkańczych pomysłów budowania zielonego, postępowego ładu, co w gruncie rzeczy sprowadza się do pozbawiania praw i wolności obywateli Europy.
Na tę niby odbudowę Bruksela może zapożyczyć się na świecie - być może u Arabów, może u Chińczyków na 720 miliardów euro. Takie pieniądze mają być dostępne do 2026 roku. Podzielone są one zasadniczo na dwie równe części. Jedna to pożyczki dla krajów unijnych - 385 mld euro. Tam są niby te pieniądze, o których opozycja krzyczała, że nam się należą i przez rząd PiS nie możemy ich dostać. Kłamstwo, z którym PiS w kampanii wyborczej sobie nie poradził. Mieliśmy dostać pożyczkę a nie darmowe pieniądze w ramach jakiejś dotacji, co kłamliwie opozycja sugerowała. Ci, którzy darli się, że rząd nas zadłuża, najgłośniej też wołali, że nie ma pieniędzy z KPO, czyli, że nie zadłużamy się jeszcze bardziej.
Druga część tych pieniędzy to tzw. bezzwrotne granty, dotacje. W samym tym określeniu zaszyte jest oszustwo, bo oczywiście te pieniądze - 335 miliardów też trzeba oddać, tyle, że pieniądze na to mają pochodzić z dodatkowych podatków.
Póki co z pożyczki i podatkowych grantów KPO najbardziej skorzystały kraje najbardziej zadłużone, niemal zbankrutowane. W sumie z owych 385 miliardów pożyczek Unia przekazała ledwie 47 miliardów, z czego 38 poszło do Włoch. Zasadniczo nikt w Europie tych pieniędzy nie chce, ale geniusz KPO miał polegać na tym, że niby wszyscy członkowie Unii żerują bankrutów i może będą spłacać kredyty Włochów, którzy sobie klinikę dla psów ulicznych i muzeum szynki zbudują. Na tym, mniemano, będzie polega wielkość strategicznego konceptu KPO. Nic tak bowiem nie scala nienawidzących się małżonków jak majątek i wspólny kredyt do spłacenia. To są te więzy, które mają scalać Europę - solidarne spłacanie KPO. A tymczasem te więzy mogą się okazać dla Brukseli stryczkiem.
Z drugiej części - dotacji za podatki, Włosi dostali 29 miliardów euro, a prawie zbankrutowana Hiszpania 37. Dług Włoch sięga 147 proc. PKB, czyli proporcjonalnie jest niemal 3 razy wyższy niż Polski. Hiszpania zaś zadłużona jest na 1,56 biliona euro, co przekłada się na 111 proc. PKB. Jak więc kraje Unii, w tym Polska nałożą na siebie nowe podatki, to może uda się spłacić dług zaciągnięty na dotacje dla Hiszpanii i Włoch, jeśli im kochanych pieniążków na oddanie nie starczy.
Spłata zaciągniętego przez Unię długu ma się rozpocząć w 2027 roku. Wtedy przypadają pierwsze terminy zapadalności unijnych obligacji. Kto jest obligatariuszem, czyli kto je nabył i od kogo trzeba je będzie wykupić? Tego nie wiadomo. Wszystko skrywa się pod enigmatycznym terminem „międzynarodowe instytucje finansowe”, więc może fundusze inwestycyjne, a może też rządy Chin, czy bogatych państw arabskich. Może banki z tamtego regionu świata. Tak czy owak za trzy lata Unię sięgnie każąca ręka odsetek. Wykup obligacji gwarantowany jest budżetem Unii i jest to nawet bardzo dobra wiadomość, o czym za chwilę.
A więc w 2027 roku pierwsze pożyczki z KPO muszą też zacząć spłacać tacy prawie bankruci jak Hiszpania, Włochy, Grecja. To oznacza, że oprócz bieżącej obsługi długu, który pojawił się wcześniej, muszą też odkładać kochane pieniążki na spłatę KPO. I tu pojawia się kolejny problem. W Unii (w strefie euro) właściwie zawsze pieniądz był bardzo tani. EBC utrzymywał stopy na praktycznie zerowym poziomie. Po wybuchu wojny na Ukrainie, eksplozji cen energii na Europę spadła inflacja, więc w kolejnych ruchach Europejski Bank Centralny podniósł stopy procentowe do poziomu 4 - 4,5 proc. Czwartkowe wystąpienie prezes EBC Christine Lagarde, jak i prognozy makroekonomiczne nie postawiają złudzeń - ten poziom stóp utrzyma się jeszcze długo, co oznacza gigantyczny wzrost kosztów obsługi długu.
Już niedługo dojdzie więc do wielkiej kumulacji. O ile gospodarki państw prawie bankrutów radykalnie nie wzrosną, to może okazać się, że nie są w stanie spłacać swych długów. Już Grecja w 2011 mało nie wywróciła euro i całego systemu finansowego Europy, a co dopiero jak będziemy mieli do czynienia z katastrofą paneuropejską, bo długów nie będzie w stanie spłacać kolejno trzecia i czarta gospodarka Unii - Włochy i Hiszpania, plus takie pomniejsze kraje jak Portugalia, czy kolejny raz Grecja. W optymistycznym wariancie pesymistycznym może dojść do tak pięknej katastrofy jak u Greka Zorby.
Władcy i właściciele Europy pocieszają się, że przecież podobnie zadłużone, a nawet bardziej są Japonia, czy Stany Zjednoczone i jak one można rolować długi aż do końca świata. No cóż, jedna sprawa to koszt obsługi długu w stosunku do PKB, a ten np. Japonia ma najniższy na świecie, a druga sprawa to kwestia zaufania. Trzeba mieć wiarę, że Hiszpania i Włochy są równie solidne jak Japonia, a ich gospodarka prężna jak amerykańska.
Dlaczego mowa o pesymistycznie optymistycznym wariancie? Bo ratunek może kryć się w katastrofie. Jeśli Hiszpania i Włochy nie będą spłacać swych pożyczek, to Bruksela będzie musiała wykupywać obligacje pieniędzmi z własnego budżetu. I to może być okazja do tego, by Unia się rozpadła, albo co najmniej do obalenia jej ustroju. Odwrócą się bowiem role. Do tej pory to Bruksela szantażowała kraje nieposłuszne jak Polska wstrzymaniem funduszy. Jak będzie musiała za swoje (czyli za nasze ze składek, cła, VAT) wykupywać obligacje, to nie będzie miała czym szantażować, bo nie będzie miała funduszy do łaskawego rozdzielania grzecznym państwom. Co więcej, stanie się całkowicie zależna od łaskawych wpłat w tym z Polski. Nie wiadomo, kto będzie wtedy w Polsce rządził, ale to może być nasz czas słodkiej, rozkosznej zemsty. To Bruksela zależeć będzie od naszych pieniędzy. Oczywiście tak się nie musi to skończyć, to tylko jeden z możliwych wariantów rozwoju sytuacji, ale trzeba zauważyć, że coś jest na rzeczy i bardzo trzeszczy.
By sparafrazować naszego klasyka Vincenta Rostowskiego w Brukseli „piniondze są”, ale jakiś powód jest, że większość państw trzyma się z daleka od tego unijnego dealu. (Warto pamiętać, że Unia przy KPO działa jak pośrednik - finansowy broker, i zarabia na całym interesie). Ledwie 7 krajów ubiegało się do tej pory o pożyczki KPO, którym opozycja przypisuje moc zbawczą. Wspomniałem już o tym - bez KPO wszyscy umrzemy i jak u Kononowicza niczego nie będzie. Jednym z powodów są warunki przyznania kredytów, czyli owa kamieni milowych kupa. Jak nie zrobisz co Bruksela chce, to pieniędzy ci nie pożyczą. Nie chodzi więc o żadną odbudowę gospodarki, a o realizację projektów, które wiążą Unię, albo ujednolicają - np. prowadzą do zbudowania jednego systemu emerytalnego w całej Europie, albo jednakowych podatków. Celowo pomijam omawianie naszych perypetii, by nie przesłaniał nam większego obrazka KPO.
Druga sprawa to na co owe pożyczone pieniądze wolno wydać. Otóż aż blisko 40 proc. trzeba zmarnować na realizację szaleńczej, utopijnej koncepcji zielonego ładu. W unijnym bełkocie nazywa się to Zielona energia i zmniejszenie energochłonności i Zielona, inteligentna mobilność. Na temat bezsensowności całego konceptu można napisać 796 odcinków i jeszcze byłoby mało, ale akurat wspomnimy o jednej sprawie, bo jest świeżutka, piękna i tak symboliczna w swej wymowie.
Właśnie się okazało, że jeśli rząd niemiecki nie da poręczenia w wysokości 15 miliardów euro, to zbankrutować może Siemens Energy, który jest właścicielem piątego na świecie i drugiego w Europie producenta wiatraków prądotwórczych - Siemens Games. Ten bowiem notuje gigantyczne straty. Po tym jak Siemens Energy potwierdził rozmowy z niemieckim rządem w sprawie gwarancji, kurs firmy w ciągu jednego dnia runął o 40 proc.
„Die Welt” przytacza opinię niemieckiego, reprezentującego Zielonych ministra gospodarki Roberta Habecka
Z jednej strony uważa się, że odpowiedzialność spoczywa na holdingu Siemens. Z drugiej strony Siemens Energy to prawdopodobnie najważniejsza niemiecka firma dla transformacji energetycznej ponieważ nie tylko dostarcza turbiny potrzebne do rozbudowy energetyki wiatrowej, ale może również budować dodatkowe elektrownie gazowe potrzebne do zaspokojenia zapotrzebowania na energię, gdy wiatr nie wieje, a słońce nie świeci.
Sprawę skomentował też poseł FDP Michael Kruse.
Transformacja energetyczna, w której konsumenci, operatorzy sieci, producenci i wszystkie inne podmioty kończą pod kroplówką państwa, nie jest transformacją, ale deformacją gospodarki.
I tej opinii się trzymajmy, bo jest ze wszech miar słuszna. O perypetiach branży samochodów elektrycznych, o cenach energii można pisać w nieskończoność i ilustrować szaleństwa zielonego ładu. W przypadku KPO sprawa sprowadza się do jednego - Polska pożyczyłaby za pośrednictwem Brukseli pieniądze, a potem 40 proc. ich zmarnowała na projekty jak Siemensa i może jak Niemcy zafundowała sobie najwyższe w Europie ceny energii elektrycznej dla przemysłu.
Od brudnych, znaczonych pieniędzy Brukseli należy trzymać się jak najdalej. Cały projekt KPO może okazać się katastrofą dla Unii, błogosławionym osikowym kołkiem, który przebije to zombie, którym się stała. Z optymistycznych wiadomości warto jeszcze wspomnieć, iż już teraz Brukseli brakuje 60 miliardów euro na jej perspektywę budżetową lat 2021 - 2027. Ledwo wystartowało a już się męczy i tlenu nie ma. W takich to warunkach prawdopodobnie przyjdzie nam się pożegnać z KPO, a przy okazji wyjdzie znów na jaw kto oszukiwał i kłamał.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/668555-kpo-piniondze-sa-ale-nikt-ich-nie-chce