Niemieccy politycy starają się udawać, że zachowują powściągliwość w komentowaniu wyników wyborów w Polsce i projektowaniu przyszłych wspólnych relacji. Natury jednak nie oszukasz, więc nie potrafią uniknąć prostackich, a momentami pełnych buty interpretacji polskiej polityki i rezultatów elekcji do parlamentu. Wiedzą już co będzie robił rząd, którego jeszcze nawet my nie znamy.
Odra i „transgraniczny park narodowy”
Państwowa Komisja Wyborcza jeszcze nie zdążyła ogłosić oficjalnych wyników wyborów a już niemiecki dziennik „Die Tageszeitung” pisze, że w związku z nimi pojawiły się szanse na renegocjacje umowy pomiędzy Polską a Niemcami w sprawie zagospodarowania Odry. Ta sprawa nie jest najwyższej wagi, ale dość dobrze ilustruje stosunek Niemiec do Polski i naszych wyborów parlamentarnych.
Przygotowana na zlecenie Zielonych - członka rządzącej w Niemczech koalicji - ekspertyza prawna ma wykazywać, że polska strona narusza porozumienia międzyrządowe w sprawie Odry. A po drugie, jak pisze niemiecka gazeta, zawarta w 2015 roku umowa nie uwzględnia zmian klimatu i śnięcia ryb. Poseł do landtagu Brandenburgii Sahra Damus i Niclas Gesenhues z Bundestagu chcą by minister transportu Volker Wissing podjął renegocjacje umów w sprawie Odry.
Jaka by nie była umowa z 2015 roku, to obowiązuje i aby podjąć renegocjacje potrzebna jest zgoda polskiej strony. I Niemcy nie ukrywają, ba są święcie przekonani, że nowy polski rząd je podejmie, a na dolnej Odrze zgodnie z życzeniem niemieckich ekologów, a może zwykłych lobbystów za nich przebranych i polityków, powstanie „transgraniczny park narodowy”. Narodu polsko-niemieckiego???
Ta sprawa jest symboliczna w wielu wymiarach. Oczywiście jest mnóstwo parków, które można nazwać transgranicznymi. Stykają się na granicy państw, ale w Tatrach Słowacja ma swój i Polska ma swój, co oczywiście nie wyklucza współpracy. Na Odrze miałby powstać jeden, być może park narodowy jako dzieło i dziedzictwo narodu europejskiego. Dokładnie nie wiadomo. Ta dziwna konstrukcja doskonale pokazuje sposób myślenia niemieckich polityków o Polsce, o czym poniżej.
Teraz wspomnimy, że koncept niemiecko-polskiego parku narodowego wpisuje się w dążenia Unii, która chce decydować właśnie o powstawaniu takich obszarów ochrony w całej Europie i o tym gdzie, jak i ile ziemi można przeznaczać pod uprawy rolne. Temu mają służyć m.in. zmiany w traktatach. Jeśli więc Berlin z Brukselą wymyślą, że trzeba jakieś tereny w Polsce zalać, by przywrócić im dawny charakter, to miejscowa polska ludność nie będzie miała w tej sprawie nic do gadania. Osobna kwestia to chęć sparaliżowania polskich inwestycji na Odrze. Wodne szlaki transportowe to mogą być w Niemczech, a nie w Polsce.
Butna pewność, że wybory w Polsce to nie nasza polska sprawa
Wróćmy do narodowego parku europejskiego, by zilustrować mentalność niemieckich elit politycznych. Park zapewne będzie mógł powstać, bo w wyborach zwyciężył Europejczyk.
Wiemy przecież, że kolejny prawdopodobny premier Polski jest Europejczykiem
— komentuje dla „Die Welt” wyniki wyborów szefowa komisji obrony Bundestagu Marie-Agnes Strack-Zimmerman z FDP. Oczywiście ma na myśli Donalda Tuska. Premier Morawiecki według niej więc Europejczykiem nie jest, a może jest nie dość europejski, tylko zanadto polski. Tak czy owak, Morawiecki to nie jest czystej krwi Europejczyk.
I dalej Strack-Zimmerman komentuje, że teraz wzajemnie relacje będą na nowo ukierunkowane i
byłoby wspaniale, gdyby nowo wybrany polski premier przyjechał do Niemiec. To zresztą dobry obyczaj, że po wyborach w Niemczech od razu jedzie się do Polski, by wzmocnić naszą przyjaźń.
Nieprawda. Scholz z pierwszymi wizytami udał się do Paryża i Brukseli i to właśnie te gesty pokazują najważniejszych partnerów, podstawowe kierunki polityki. Oczywiście to wcale nie dziwi, że kanclerz takie wybrał pierwsze cele swych podróży. Chodzi o coś innego. My jeszcze nie wiemy kto w Polsce będzie premierem, ale widocznie wie już to Strack-Zimmerman. Będzie nim Tusk i pojedzie do Niemiec.
W jej słowach niby nie ma nic niewłaściwego (poza skandalicznym komentarzem o nowym premierze Europejczyku), ale przebija z nich butna pewność, że wybory w Polsce to nie nasza polska sprawa, ale europejska, a może i niemiecka. Potwierdzają to jej kolejne słowa, że niemiecko-polska przyjaźń ma być przykryta europejską flagą, a także wypowiedzi kolejnych polityków.
I tak poseł CDU Juergen Hardt mówi, że
Polska i Niemcy powinny wspólnie stworzyć lepszą europejską politykę azylową.
Nie, nie powinny. Dla Polski Niemcy i cała Unia powinny być antywzorem, wskazaniem jakiej polityki azylowej i imigracyjnej nie prowadzić. Jak sobie Niemcy chcą mieć wspólną, a właściwe taką samą jak Polska politykę azylową, to niech nas naśladują, zaczną chronić swych i europejskich granic, zamiast finansować organizacje przestępcze zajmujące się szmuglowaniem ludzi. Czy wspólna polityka miałaby polegać na tym, że Polska też daje pieniądze tym, którzy współpracują z przemytnikami i handlarzami żywym towarem?
Niemiecki poseł powinien sobie zaparzyć herbatki i w spokoju pooglądać nagrania ze starć w Berlinie niemieckiej policji ze zwolennikami Hamasu, a potem już na zawsze w sprawach azylowych i imigracyjnych zamilknąć.
Była minister, a teraz europoseł Katarina Barley, która jako pierwsza mówiąc o zagłodzeniu Polski i Węgier sformułowała doktrynę o szantażowaniu państw odcięciem unijnych funduszy stwierdziła, że wyniki wyborów są dobre dla Polski, Niemiec i Unii Europejskiej. Czy dla Polski to się okaże, ale z pewnością Niemcy i Bruksela są zadowolone. Niemka mówi, że teraz Polska będzie miała rząd demokratyczny. Obecny widocznie demokratyczny nie jest, a na jego czele - przypomnijmy, stoi ktoś kto nie jest czystym rasowo Europejczykiem.
Lekcja dla Unii Europejskiej jest taka, że musimy jasno opowiedzieć się za demokracją i autorytaryzmowi
— naucza Barley.
Poseł CDU Norbert Roettgen też opowiada o nowym rządzie, który jeszcze nie istnieje, ale już rozumie co jest dla Europy, Niemiec i Polski (w tej kolejności ) ważne. Chodzi o współpracę taką jak kiedyś. W domyśle sprzed rządów Zjednoczonej Prawicy. A więc z czasów kiedy słuchaliśmy pokornie Berlina i Brukseli.
To wielka europejska nadzieja (wyniki wyborów - przyp. red.) i jestem bardzo szczęśliwy, że Europa ma znów pełne i silne wsparcie Polski.
Wiemy, że Polska nie ma wsparcia Europy, co przejawia się choćby w szantażowaniu unijnymi funduszami, czy nieprzekazaniu praktycznie żadnych środków na uchodźców z Ukrainy.
Radości nie potrafił ukryć przewodniczący Europejskie Partii Ludowej Manfred Weber, który już na drugi dzień po wyborach zapowiedział powrót Donalda Tusk i to, że znajdzie się on w awangardzie integracji europejskiej
Polska wróciła
— podsumował Weber swe wystąpienie w Brukseli w Parlamencie Europejskim.
A niby gdzie Polska była? Chodzi o pwrót do polityki europejskiej bezwolności, bezmyślności, ślepego wykonywania tego co Bruksela i Berlin ustalą.
Przekonanie, o tym, że znów będziemy posłusznie w głównym nurcie
Z pozoru to wszystko tylko gładkie słówka bez znaczenia, ale pokazują one stan świadomości niemieckich polityków i ich przekonanie o jakiejś podrzędnej wobec Niemiec i Unii roli Polski. Wybory u nas to właściwie sprawa Brukseli i Berlina, a nie polskich obywateli. Mówiąc bez końca o tej jednomyślnej Unii, Niemcy całkowicie pomijają fakt, iż ponad 42 proc. Polaków zdecydowanie odrzuca bezmyślną brukselską politykę. Zjednoczona Prawica i Konfederacją mają różne opinie co do niektórych spraw i sposobów uprawiania polityki, ale zdecydowanie nie są ugrupowaniami głównego europejskiego nurtu. Dostrzegają, że to co robią Berlin i Bruksela, a także Paryż, prowadzi Europę ku katastrofie.
Pod słowami o powrocie Polski do demokracji, do współpracy z Niemcami, z Unią widać nieskrywane przekonanie, o tym, że znów będziemy posłusznie w głównym nurcie polityki unijnej, pozbawieni własnego zdania, niezdolni do pilnowania własnych interesów, grzecznie przyjmujący rolę jakiejś tam prowincji powstającego imperium. To aż bije z mediów i od niemieckich polityków.
I tu niespodzianka. Oto z klasą i powściągliwością potrafił zachować się kanclerz Olaf Scholz. Jego rząd nie tylko nie popadł w triumfalizm, ale skromnie obwieścił, że przyjmuje wyniki wyborów do wiadomości i czeka aż zostanie powołany i zaprzysiężony nowy rząd. Nie liczyłbym jednak na to, że taka postawa to zapowiedź końca protekcjonalnego traktowania Polski jako zacofanego kraju taniej siły roboczej, którego rolą jest być zapleczem i poddostawcą dla wielkich niemieckich firm. Natura zwycięży i niemiecki rząd już w wkrótce okaże butę.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/667632-niemieccy-politycy-uwazaja-ze-wygrali-wybory-w-polsce