„Wycofywanie się idących ku władzy polityków dzisiejszej opozycji z kluczowych, składanych w niedawnej kampanii obietnic, będzie nowym etapem nieustającej edukacji obywatelskiej zwłaszcza tych Polaków, którzy wcześniej nie chodzili do wyborów, a 15 października wzięli w nich skuteczny udział oczekując, że wybrane przez nich partie będą realizować swoje wyborcze zobowiązania” – mówi portalowi wPolityce.pl dr Tomasz Żukowski, socjolog i politolog z Uniwersytetu Warszawskiego.
wPolityce.pl: Jaki będzie przyszły rząd? Czy Prawo i Sprawiedliwość ma jeszcze jakieś szanse na kolejną kadencję?
Dr Tomasz Żukowski: Są trzy, a może nawet cztery możliwe scenariusze powstania rządu. Pierwszym z nich jest budowanie koalicji Prawa i Sprawiedliwości z całą Trzecią Drogą lub – co bardziej realne – z PSL-em i Konfederacją. Jest to dziś, tuż po wyborach, scenariusz mało prawdopodobny, którego jednak wykluczyć nie sposób. Wraz z przechodzeniem od kampanijnych emocji do realiów powyborczej debaty o rządzeniu społeczne i polityczne poparcie dla takiej koalicji będzie, jak sądzę, stopniowo rosło.
Drugi scenariusz – najbardziej prawdopodobny – to objęcie rządów przez obecną (jeszcze) opozycję. Byłaby to, zgodnie z przedwyborczymi deklaracjami, koalicja trzech komitetów wyborczych: Koalicji Obywatelskiej, Trzeciej Drogi i Lewicy.
Wariant trzeci, o którym niedawno pisano na waszym portalu, to wypchnięcie z tej koalicji Lewicy. Brakujący do bezwzględnej większości posłowie zostaliby pozyskani czy podkupieni z innych formacji. Nadawałoby to takiemu rządowi większą, proliberalną, jednorodność programową.
W ostatnim scenariuszu do powołania rządu ostatecznie nie dochodzi, W takiej sytuacji nieuchronne są ponowne wybory na wiosnę przyszłego roku.
Co z obietnicami wyborczymi partii opozycyjnych? Poszczególni politycy KO, Lewicy i Trzeciej Drogi zaczynają albo wycofywać się z różnego rodzaju obietnic, albo spierać się w kwestiach światopoglądowych
Wycofywanie się z obietnic wyborczych było w Polsce do 2015 r. raczej normą niż wyjątkiem. Zabiegając o wyborców, partie obiecywały różne rzeczy, których później nie potrafiły, albo nie chciały zrealizować. Zmiana, która nastąpiła po 2015 r. polegała na tym, że nawet bardzo kosztowne dla budżetu zobowiązania programowe i wyborcze zaczęły być przez rządzących realizowane. Oczywiście nie wszystkie i nie zawsze w pełni, ale te najważniejsze - w większości tak. Mam tu na myśli przede wszystkim bardzo rozbudowaną politykę prorodzinną (w tym „500 plus“), dodatkowe wsparcie dla emerytów („trzynastki“ i „czternastki“), czy podnoszenie płacy minimalnej. Oczywiście tę listę można jeszcze wydłużyć. Ów wielki zwrot ku powyborczej słowności był możliwy dzięki jakościowej zmianie modelu polityki społeczno-gospodarczej państwa. Dominujące wcześniej rozwiązania liberalne zostały uzupełnione o te solidarnościowe.
Jak po każdych wyborach, politycy budując „koalicje do rządzenia“ muszą określać hierarchię swych celów, wybierać czyje interesy są najważniejsze, a które – do pominięcia. Kto zyska a kto straci. I nie chodzi tu tylko o interesy partyjnych elektoratów, ale również najważniejszych lobbies, czy podmiotów z zewnątrz (państw, wielkich, globalnych korporacji). Inaczej niż w świecie kampanijnych obietnic nie działa tu wiecowa zasada, że przy odpowiedzialnych rządach pieniądze „znajdą się w sposób niemalże automatyczny“.
Już w programach wyborczych partii opozycyjnych pojawiła się – czego zainteresowani mogli nie zauważyć - zapowiedź transferu środków od biedniejszej do zamożniejszej części emerytów. Tym będzie bowiem podniesienie kwoty wolnej od podatku w połączeniu z likwidacją „trzynastek“ i „czternastek“.
O tym, że program do rządzenia różni się od obietnic mogą się niebawem przekonać – takie są zapowiedzi - kobiety z wieloma dziećmi, które bez podjęcia pracy mogą utracić świadczenie 500 plus.
A to dopiero początek: liczni eksperci związani z (jeszcze) opozycją mówią o prywatyzacji wielkich firm (w tym „Orlenu“), pojawiają się też zapowiedzi akceptacji unijnej strategii przymusowej relokacji. Z dnia na dzień lista jest coraz dłuższa. Nie wiemy zwłaszcza – będzie to miało ogromny wpływ na sytuację budżetu - jak ewentualny, proliberalny rząd zareaguje na presję biznesu, by rozszczelnić ponownie (do stanu z lat 2008-2014) mechanizm płacenia VAT.
Uogólniając: jeśli obóz liberalno-lewicowy chce powrócić do modelu społeczno-gospodarczego sprzed roku 2015 ów powyborczy odwrót od dużej części zobowiązań jest właściwie nieuchronny. Program rządzenia tego obozu opierać się będzie bowiem na realizacji interesów i wsparciu silniejszych ekonomicznie grup społecznych. Sprawy ludzi (i wyborców) niezbędnych do wygrywania ale niepotrzebnych do rządzenia będą rozpatrywane w drugiej kolejności a w trudnej sytuacji – w ogóle.
Jakie może to przynieść skutki?
Część wyborców, którzy zauważą rosnący dysonans pomiędzy złożonymi im obietnicami a ich realizacją przez nowy rząd będzie szukać argumentów potwierdzających swe polityczne wybory. Inni zaczną odchodzić od aktywności w bierność. Kolejni – zaczną szukać politycznych alternatyw.
Wycofywanie się idących ku władzy polityków dzisiejszej (jeszcze) opozycji z kluczowych, składanych w niedawnej kampanii obietnic, będzie nowym etapem nieustającej edukacji obywatelskiej zwłaszcza tych Polaków, którzy wcześniej nie chodzili do wyborów, a 15 października wzięli w nich skuteczny udział oczekując, że wybrane przez nich partie będą realizować swoje wyborcze zobowiązania.
A czy Prawo i Sprawiedliwość może w tym wycofywaniu się partii opozycyjnych z obietnic dostrzec jakąś szansę dla siebie?
Niedotrzymanie obietnic przez nowo powstający rząd jest w oczywisty sposób zauważane przez społeczeństwo, zwłaszcza w sytuacji, gdy media mogą te informację nagłośnić, aby łatwiej dotarła do zainteresowanych.
Oznacza to początek procesu budowy kapitału zaufania dla przyszłej opozycji i zarazem – procesu słabnięcia poparcia dla rządzących. W demokracji jest to naturalny proces, który może skutkować nowymi szansami dla prawicy – jeśli oczywiście sprawdzi się w tym momencie scenariusz, w którym PiS nie będzie dalej rządzić – za jakiś czas: za rok, półtora roku czy np. dwa lata.
Przykładem mogą być Niemcy, gdzie dwa lata po wyborach do Bundestagu poparcie dla trzech partii współtworzących rząd Scholza spadło z 52 do 32-36 proc. Poparcie dla opozycji zwiększyło się w tym czasie z trzydziestu kilku do ponad pięćdziesięciu procent. Taki bywa skutek długofalowy.
A jeśli chodzi o skutki krótkoterminowe? Silne napięcia – i te personalne, i te programowe - towarzyszące budowie nowej większości przez obóz liberalno-lewicowy będą zmniejszać szanse scenariusza koalicji trzech formacji, zwiększać zaś (ciągle mniejszościowe) szanse scenariuszy pozostałych.
Bardzo dziękuję za rozmowę.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/667458-jaki-bedzie-nowy-rzad-zukowski-co-najmniej-4-warianty