Już dni dzielą nas od kolejnych wyborów. Niektórzy twierdzą, że podobnie ważnych, jak te w 1989 roku. Dla nas, ludzi z Gdańska, z Trójmiasta tym bardziej są to osobiste decyzje. Jednym z głównych aktorów tych wyborów jest bowiem Donald Tusk, człowiek „od nas”, b. premier, przewodniczący Rady Europejskiej a wcześniej jeden z założycieli gdańskiego Kongresu Liberalno-Demokratycznego.
Dlaczego wśród nas są tacy, którzy go znają osobiście od lat, a jednak nie będą na niego głosować? Postawiłem to pytanie ludziom różnych środowisk w naszym regionie, którzy mają jednoznaczną odpowiedź: dlaczego nie?
Krzysztof Wyszkowski, założyciel WZZ Wybrzeża w l. 70, uczestnik Sierpnia‘80, członek KLD w Gdańsku:
Kiedyś myślałem, że znam „Donka” od Sierpnia`80, ale dopiero po latach zrozumiałem, że nigdy go nie znałem. Okazało się, że Służba Bezpieczeństwa dała mu „czapkę niewidkę” tak ściśle przylegającą mu do twarzy, że gdy wszystkich antykomunistów rejestrowano i poddawano represjom, to on pozostawał niewidzialny i zatrzymano go tylko raz w życiu 22 lipca 1983 r., gdy ja po ucieczce z internowania ukrywałem się, a on przyszedł na spotkanie ze mną. Wtedy to przegapiłem i dopiero jego rola organizatora „nocy teczek” uświadomiła mi jak mocno musi być związany z SB, skoro obrzuciła go taką furą pieniędzy, że starczyło na założenie partii deprawującej polskie życie politycznej. Kiedy Tusk zajmował się załatwianiem koncesji na import piwa i „organizowaniem” brudnej forsy od finansującego go agenta SB, Dziennik Bałtycki opublikował wywiad z Donaldem Tuskiem pod tytułem, który go trafnie opisuje: „Macher z zaplecza”. Później zaczął też brać forsę od Niemców i zrobił karierę na apostazji. Dziś ten macher już jawnie reprezentuje jednocześnie Niemcy i stary po-esbecki układ i tylko żal, że zawodowy oszust udający polskiego patriotę nadal znajduje w Polsce tylu naiwnych!
Anna Kołakowska, najmłodszy więzień polityczny stanu wojennego w 1982 roku, b. radna miasta Gdańska, działaczka środowisk niepodległościowych:
Dwie kadencje rządów Platformy Obywatelskiej były czasem braku nadziei. Towarzyszyło nam poczucie, że żyjemy w kraju, który nie ma żadnych szans na rozwój, a piętno zacofania wyniesionego z PRL-u zawsze będzie nas lokować w ogonie Europy. Był to czas, kiedy Polskę opuściło około dwóch milionów osób w poszukiwaniu pracy i lepszych warunków życia na Zachodzie Europy - to więcej niż za komuny! Trudno się dziwić, bo bezrobocie przekraczało wówczas 12 proc. w skali kraju, a w woj. warmińsko-mazurskim jego stopa wynosiła 19 proc. Pamiętamy jak upadały osiedlowe sklepy, a ich miejsce zajmowały lumpeksy. Pamiętamy likwidowanie nie tylko jednostek wojskowych, ale też szkół, komisariatów policji, szpitali czy kopalni węgla. Za rządów PO pracowałam w szkole jako nauczyciel historii i nie przypominam sobie, żeby nauczyciele w tamtym czasie dostali jakiekolwiek podwyżki pensji, natomiast zwiększono wówczas wymiar godzin pracy. A swoją drogą, ciekawe czy ktoś dziś jeszcze pamięta, że za rządów Tuska chciano zrobić w Polsce wakacje tak, jak jest to urządzone w Niemczech - według niemieckiego kalendarza ferii? Jak to możliwe, że doskonale prosperujące dziś przedsiębiorstwa jak LOTOS, czy LOT, przynoszące ogromne zyski, za rządów Platformy Obywatelskiej był nierentowne i tylko Niemcy mogli je uratować? Dla PO nierentowne były przynoszące zyski Lasy Państwowe, kopalnie, porty i wszystko to, co mogłoby przyczynić się do rozwoju Polski. Jaki skok na „kasę” musiał zrobić ekipa Tuska likwidując jednostki wojskowe i redukując liczbę wojska, uświadamiałam sobie na pikniku militarnym, gdy dowiedziałam się, że rakieta balistyczna o zasięgu 180 km. kosztuje kilkanaście mln. zł., a na jednej wyrzutni jest ich kilka. Dzisiaj państwo polskie ma pieniądze na rozwój armii, wspieranie rodzin, podniesienia poziomu życia emerytów, zwiększenie nakładów na edukację, budowę dróg, wspieranie inwestycji samorządowych, rozwój przemysłu zbrojeniowego, rozwój energetyki. To już jest zupełnie inna jakość życia, inna epoka w dziejach Polski, czas upodmiotowienia obywateli z którymi się rozmawia, a nie pacyfikuje ich jak to było za rządów PO, gdy policja strzelała do strajkujących w Brzeszczach górników czy uczestników Marszu Niepodległości. Myślę, że jeśli Tusk i jego partia wrócą do władzy, to szybko będą chcieli doprowadzić Polskę do takiego stanu, który w przyszłości nie pozwoli na jej dźwignięcie się z upadku i to nie tylko gospodarczego, ale też moralnego, tak żeby nie było na czym jej już odbudować.
Czesław Nowak, Prezes Stowarzyszenia Godność:
Donald Tusk uważa się za ucznia Lech Bądkowskiego, bo uczestniczył w 1980-61 w zebraniach Klubu Myśli Politycznej, który stworzył Lech Bądkowski. Niewiele z tych zebrań zrozumiał, bo kiedy w lutym 1984 roku zmarł Lech Bądkowski, z inicjatywy Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego, krótko po Jego śmierci, ukazała się książka p.t. „Brusy i okolica”, opisująca złożoną historię tej ziemi. VII rozdział poświęcono zwalczaniu przez władze PRL oddziału „Łupaszki”, w którym walczyła Danuta Siedzikówna „Inka” i Feliks Salmonowicz pseudonim „Zagończyk”. Zostali oni skazani na karę śmierci w 1945 r za udział w walce przeciw komunistycznemu ustrojowi narzuconemu Polsce i pochowani w bezimiennych mogiłach. Kilka lat temu IPN odnalazł ich i dziś leżą na cmentarzu garnizonowym w Gdańsku. Czy dziś można nazwać polskiego polityka patriotą, który w książce „Brusy i okolice” nazywał bohaterskich obrońców zniewolonej Polski „Bandą”? Lech Bądkowski gdyby żył, nie zgodziłby się na wydanie tej książki przez Zrzeszenie Kaszubsko-Pomorskie. Znałem Lecha Bądkowskiego z jego działalności w strajku w stoczni w sierpniu 1980 r jako rzecznika prasowego komitetu strajkowego i później, jako redaktora naczelnego „Samorządności” - dodatku do „Dziennika Bałtyckiego”. Na moją prośbę w „Samorządności”, w kwietniu 1981 r., opisano starania „Solidarności” portu gdańskiego o przywrócenie krzyża na mogiłach żołnierzy Westerplatte. Pomagał nam przy opracowaniu programu uroczystości na Westerplatte. Zachowało się zdjęcie z jego składania wieńca na mogiły żołnierzy. Po jego śmierci przekazałem je rodzinie. Kiedy wróciłem z więzienia w 1983 r. dowiedziałem się, że ciężko choruje. W listopadzie 1983 r postanowiliśmy wspólnie z kolegą z portu Zygmuntem Sikorskim odwiedzić go. Przyjął nas w mieszkaniu przy Targu Rybnym. Rozmawialiśmy o jego pracy rzecznika prasowego i dlaczego ustąpił po 7 miesiącach. Powiedział, że nie mógł znieść chaosu, jaki panował w Solidarności, a szczególnie prym w tym wiódł Lech Wałęsa. Powiedział, że mimo wprowadzenia stanu wojennego komuniści przegrają tę walkę, choć on już tego nie doczeka. Na zakończenie powiedział jedno zdanie dotyczące Donalda Tuska. „Jest taki młody człowiek w Gdańsku, który nazywa się Donald Tusk. Nie wiem czy on jest liberałem, czy socjalistą. Będziecie w przyszłości z nim w Gdańsku mieć jeszcze dużo kłopotów”. Lech Bądkowski zmarł w lutym 1984 r. Byłem na jego pogrzebie wspólnie z kolegą Zygmuntem Sikorskim. Pożegnaliśmy wspaniałego patriotę, zasłużonego dla Ziemi Kaszubskiej, bohatera II wojny światowej walczącego w polskich siłach zbrojnych na Zachodzie. Jestem przekonany, że cieszyłby się z rozwoju Wybrzeża i Polski. Jestem pewny, że nie poparłby dziś Donalda Tuska po 7 latach jego rządu i serwilistycznej postawie wobec Niemiec.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/666218-dlaczego-nie-zaglosuje-na-tuska