Gdyby poprzestać na komentarzach głównego nurtu prasy europejskiej i bezrefleksyjnie kopiującej go prasie polskiego mainstreamu - na szczycie unijnym w Grenadzie odbył się zlot znamienitych mężów stanu, nadzwyczajnie zatroskanych o dobro wspólne Europy z wyjątkiem dwóch szefów „państw niepraworządnych”: Polski i Węgier.
Przez cały weekend omawiane było piątkowe, nieformalne spotkanie Rady Europejskiej, pod przewodnictwem Hiszpanii, na którym zgodnie debatowano nad paktem migracyjnym, przeciwko któremu dobitnie zaprotestowały Polska i Węgry.
„Obowiązkowa solidarność” – jak zwykło się eufemistycznie nazywać walec lewicowej agendy- może być oczywiście zastąpiona ekwiwalentem pieniężnym, (czyli karą za brak solidarności) w wysokości mniej więcej 20 tys euro za osobę. Nic więc dziwnego, że Orban skomentował ten fakt słowami „zostaliśmy legalnie zgwałceni”.
Czołowe tytuły Hiszpanii, czyli dzienniki: El Mundo, EL PAÍS i ABC komentowały przebieg szczytu w podobnym, nieprzychylnym dla nas tonie:
Brak zgody Polski i Węgier na wszystko, co dotyczy wspólnej polityki migracyjnej, wywołał napięcie na szczycie przywódców UE w Granadzie. Warszawa i Budapeszt próbowały przejąć dyskusję i zablokować wspólną deklarację 27 członków, która mówiła o promowaniu porozumień gospodarczych z krajami ich pochodzenia i tranzytu w celu ograniczenia nielegalnego napływu imigrantów. Ultrakonserwatywni partnerzy na Wschodzie, owo najtwardsze skrzydło przeciwko imigrantom ubiegającym się o azyl – nie tylko nie popierają paktu, ale żądają, aby wszystkie decyzje w sprawie imigracji były podejmowane jednomyślnie, aby swoim wetem zablokować jakąkolwiek wspólną płaszczyznę. Wykorzystali szczyt w Grenadzie, skupiony na strategicznej autonomii i rozszerzeniu UE, aby wywołać wściekłość opinii publicznej przeciwko temu, co nazywają „dyktatem Berlina i Brukseli”.
(EL PAÍS, „Napięcia wokół migracji. Węgry i Polska komplikują szczyt w Granadzie”, 06.10.2023)
Polska i Węgry po szczycie w Grenadzie - przynajmniej w lustrze tamtejszej publicystyki- jawią się jako dwa, zbuntowane kraje, które wciąż nie rozumieją mądrości etapu historii i nie chcą włączyć się w jedynie słuszny proces federalizacji UE. O dziwo, słowo „suwerenność” pojawia się w mainstreamie Hiszpanii tylko w kontekście Ukrainy i obrony jej granic, panuje bowiem całkowita zgoda co do konieczności wyrzeknięcia się kompetencji krajowych na rzecz unijnych, nawet jeśli Madryt odczuwa spadek swej pozycji w szeregu unijnych potęg i wiele niekorzystnych dla siebie decyzji Brukseli musi potulnie zaakceptować. Premier Sánchez na ostatniej konferencji prasowej we wtorek wypowiedział znamienne słowa „zrzekamy się suwerenności na rzecz Brukseli, integrujemy się jeszcze bardziej w strukturze federalnej Europy” i ani jedno medium nie skomentowało tych słów, ponieważ dla ogółu Hiszpanów (z wyjątkiem elektoratu Vox) jest to sprawa oczywista, a nawet wyczekiwana. Za to ogromna większość Hiszpanów żyje w rzeczywistym strachu przed ogromnym naporem imigrantów forsujących siłą ich granice lądowe i morskie dlatego „solidarność” oznacza dla nich to samo co dla Polaków czy Węgrów, a więc solidarne zastopowanie i ukrócenie inwazji z krajów Maghrebu, Afryki i Bliskiego Wschodu.
Nigdy chyba jeszcze do tej pory prasa mainstreamowa nie była tak dobitnym dowodem na życie Europejczyków w dwóch alternatywnych światach. Z jednej strony elity Zachodu i będący na potulnej służbie dziennikarze największych mediów rozpisują się o fatalnej roli blokujących porozumienia Polsce i Węgrzech a z drugiej strony w tych samych mediach ich wierni czytelnicy w komentarzach pod tekstem zapytują słusznie: „dlaczego szczyt przywódców nie odbył się na Lampedusie ale w Pałacu Nasrydów w Grenadzie otoczonej 5 tysiącami policjantów”? I choć wszyscy słyszą o problemach na włoskiej wyspie to przecież Wyspy Kanaryskie od 2 lat są także obiektem inwazji ze strony imigrantów, tyle że nie ma żadnej woli politycznej powstrzymania jej przez lewicowo-komunistyczny rząd w Madrycie. Dlatego właśnie komentarze pod tekstami o Polsce w El Mundo lub ABC a nawet w bliźniaczym dla Wyborczej „EL PAÍS” pełne są poparcia dla stanowiska Polski i Węgier. W wypisach czytelników na stronach dzienników albo pod publikacjami w mediach społecznościowych bezwzględnie przeważają okrzyki zazdrości wobec Warszawy i Budapesztu. Aż chciałoby się dziesiątki tych komentarzy skopiować do powyższego tekstu, ale wniosek jaki z nich płynie jest zawsze ten sam: „Polska i Węgry jedyna nadzieja dla Europy w jej straceńczym marszu ku katastrofie”. Najciekawszy spośród setek komentarzy wydał mi się jednak ten imć „Josepha:”, który pod tekstem El Mundo najuczciwiej wytłumaczył rozjazd między narracją mediów a odczuciami przeciętnego mieszkańca Zachodu:
Właściwie artykuł trzeba czytać następująco: wszyscy zdrajcy Europy zebrali się, aby zjeść mauretańskie menu, które kosztowało setki tysięcy z publicznych pieniędzy i symbolicznie uczcić afrykanizację Europy wbrew wyraźnej woli Europejczyków. Jedynymi obecnymi na tym spotkaniu prawdziwie europejskimi przywódcami byli Orban i Morawieki, reszta obecnych nie reprezentowała NIKOGO z nas, Europejczyków
Nie dajmy się oszukać, ani Bruksela ani Berlin, ani mainstream polski przejęty do głębi filmem Holland nie ma pojęcia co myśli „europejski demos”. A myśli on coraz częściej tak, jak Polacy i Węgrzy reprezentowani na szczycie w Grenadzie przez swoich premierów.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/665894-po-szczycie-w-granadzie-polska-i-wegry-na-celowniku-uwagi