Marsz serc był marszem wątrób. Marsz miłości - marszem nienawiści. Marsz uśmiechu - marszem zaciśniętych ust. Marsz przyszłości - marszem przeszłości.
Sam Donald Tusk najlepiej obnażył prawdziwy sens swojego „marszu miliona serc”. Po własnym wystąpieniu zaprosił na scenę Rafała Trzaskowskiego, potem Włodzimierza Czarzastego i Roberta Biedronia, a jeszcze Michała Kołodziejczaka i ekstremalnie bezpartyjnego Jerzego Owsiaka. I wszystko jakoś się trzymało. Do momentu, gdy Tusk zaprosił na scenę poznaną w Gliwicach Weronikę, najmłodszą kandydatkę Koalicji Obywatelskiej na posła. Weronika weszła na scenę, przemówiła i na koniec oznajmiła, że ma na imię Wiktoria.
Wszystko jedno, dlaczego Tusk się pomylił, ale ta pomyłka pokazuje istotę zarówno marszu, jak i filozofii samego przewodniczącego Platformy Obywatelskiej. Po prostu wszystko jest inne niż się wydaje, niż miało być. Wiktoria jest Weroniką. Marsz serc jest marszem wątrób, czyli ich wydzielin – żółci. Marsz miłości jest marszem nienawiści. Marsz uśmiechu jest marszem zaciśniętych ust. Marsz przyszłości jest marszem przeszłości – niechlubnej.
Qui pro quo Tuska z Weroniką/Wiktorią obnaża cel marszu. 19 lipca 2023 r. Tusk wciągnął na sztandary Joannę Parniewską – jako symbol uniwersalnej ofiary. W historii było sporo takich „ofiar” wziętych na sztandary, co zwykle fatalnie się kończyło. „Marsz miliona serc” miał być hołdem dla niej, ale przede wszystkim hasłem do walki, a właściwie do wojny z Prawem i Sprawiedliwością. Joanna Parniewska miała zachęcić do zaangażowania różnych niezorganizowanych wcześniej mścicieli. 1 października 2023 r. nikt, z Tuskiem na czele, już o niej nie pamiętał. Nie zaproszono jej na marsz. Wiktoria nawet nie stała się Weroniką. Joanna publicznie przestała istnieć. Wykorzystano ją i wyrzucono.
Cel marszu stał się oczywisty: podbić nienawiść do władzy i utrzymać ten stan do głosowania 15 października 2023 r. Momentami było to groteskowe, bowiem ofiarą opętania, czyli centrum zła stał się cały warszawski Żoliborz. Tylko dlatego, że mieszka tam Jarosław Kaczyński. Żoliborz stał się przeklęty, łącznie z sympatykami opozycji, którzy tam mieszkają. Żoliborz przeklął Robert Biedroń z Lewicy mówiąc, że w tej dzielnicy „Panuje mrok, który niszczy Polskę”, że Żoliborz to centrum nienawiści.
Obok plującego na warszawski Żoliborz Roberta Biedronia stał prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski. I na obrażanie mieszkańców jednej z dzielnic miasta, którym zarządza, nie powiedział „ani be, ani me, ani kukuryku”. Znamienne – ważniejsza jest nienawiść niż obrona honoru i godności Żoliborza oraz jego mieszkańców. Chyba że się nie ma się pojęcia, czym są honor i godność. Na koniec marszu sam Donald Tusk podziękował Biedroniowi za to, „jak ładnie przemówił”.
Jak bardzo trzeba gardzić ludźmi, żeby wykorzystać ich do wzbudzenia nienawiści, a potem ją hodować i doholować do wyborów? Zero zdziwienia: tak samo Tusk potraktował Joannę Parniewską, więc to tylko kwestia skali. Raz się wykorzystuje jednostkę, raz jakąś grupę, innym razem uczestników marszu. I najlepiej, żeby tego nie było widać, czyli by wszyscy się uśmiechali. Wszystko jedno, czy to maska, w końcu biało-czerwone serca przyklejone do garderoby to też atrapa – papierowe serca puste w środku.
Najbardziej żałosne w tym hodowaniu nienawiści jest zasłanianie się Europą i tzw. europejskimi wartościami. Można było odnieść wrażenie, że tych wartości nie da się kultywować bez nienawiści. Trzeba wykończyć każdego, kto stanąłby na drodze „europejskim wartościom”. Wykończenie nie jest zamachem na „europejskie wartości”. Powiało grozą, gdy mówcy na marszu, szczególnie Borys Budka, zaczęli sławić niezwyciężonego wodza i nawoływać do przebudzenia Polski. Ani Budka (co zrozumiałe), ani nikt inny nie zastanowił się, jak te złote myśli o wielkim wodzu i apele o „przebudzenie” mogą przypominać czołowe hasło Narodowo-Socjalistycznej Niemieckiej Partii Robotniczej (NSDAP) – „Deutschland, erwache!” („Niemcy obudźcie się!”).
Wyjątkowo groteskowe było w kontekście hodowania nienawiści (osiem gwiazdek było oczywiście na marszu powszechnie obecne), odśpiewanie ze sceny na Rondzie Radosława piosenki „Kocham Wolność” Chłopców z Placu Broni. Wolność na ustach miała wszystko przykryć. I tak jak w czasach PRL, szczególnie w 1975 r., najbardziej zaangażowani byli celebryci, m.in. Joanna Szczepkowska, Katarzyna Grochola, Maria Jeżowska, Małgorzata Ostrowska, Wanda Kwietniewska, Urszula Kasprzak, Dorota Stalińska, Grażyna Wolszczak, Andrzej Seweryn (tak, ten pouczający wnuka, że „trzeba przypie…lić”), Andrzej Piaseczny, Piotr Gąsowski, Mateusz Damięcki, Michał Żebrowski. Ale wódz Tusk stwierdził, że jeszcze nie widział takiej „kumulacji pozytywnej energii”.
Na koniec marszu Donald Tusk obwieścił, że „Tu jest Polska” i przerzucił most do 10-milionowej „Solidarności”. Tyle że wtedy „Solidarność” chciała niepodległej Polski, a nie byle landu w niemieckiej Europie, bo do tego zmierza popierana przez opozycję „reforma” ustroju Unii Europejskiej. Tak jak na marszu podobno wygląda „prawdziwa Polska”. I tę „prawdziwą Polskę” tacy jak Tusk „przenieśli w sercach”. Tylko te przyklejone, papierowe serca są puste w środku i wszystko przez nie przelatuje. Tusk zapowiedział też pojednanie. Wysyłając przeciwników do gułagu czy tylko do więzienia?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/664808-cel-marszu-tuska-stal-sie-oczywisty-podbic-nienawisc