Gdyby przyszli Ruscy, to tacy jak Brejdygant trzęśliby tyłkiem i oczekiwali, że władze opluwanego przez nich państwa nie zostawią ich samym sobie.
Listy aktora Stanisława Brejdyganta, publikowane w „Gazecie Wyborczej”, dostarczają sporo zabawy tak są grafomańskie, pełne pensjonarskiej egzaltacji i megalomańskie. Typowa choroba aktorów, uważających się za mędrców, sędziów, moralistów i arbitrów elegancji w jednym, czyli klasyczny pretensjonalny bełkot. Jest jednak coś obrzydliwego, gdy ten bełkot obraża prezydenta RP i to nachalnie oraz impertynencko. „Listy” Brejdyganta są skrajnie nudne i odstręczające w swojej egzaltowanej formie, ale czasem warto się nad tym emocjonalno-intelektualnym badziewiem pochylić, bo co za dużo, to niezdrowo.
Sokrates Brejdygant zwraca się do głowy państwa od razu małym rzygiem, czyli żalem, że „ma prawo do używania tytułu Prezydenta Rzeczypospolitej”. No jakoś Brejdyganta nikt nie wystawił, mimo jego mądrości, więc może sobie co najwyżej gdzieś zagrać prezydenta. Choć jeśli wedle własnego wyobrażenia, to katastrofa gwarantowana. Sokratesowi Brejdygantowi „od początku trwania jego prezydentury towarzyszy i towarzyszyć będzie do końca (…) wstyd za niego, za to, jak niegodnie sprawuje on swój urząd”. Jak przystało na arbitra elegancji, nie wstyd mu natomiast za odnoszenie się do głowy państwa w stylu ordynusa i prostaka. Zresztą z polityki ta spóźniona wersja Sokratesa rozumie tyle, ile przeciętna gimbaza. Ale za to jest mistrzem egzaltacji i wzmagania się niczym zakochana albo wściekła małolata.
Sokrates Brejdygant wzmógł się, bo ktoś ośmielił się pokalać świętość, czyli „piękny, szlachetny film Agnieszki Holland”. Sokrates wie, że jest „piękny i szlachetny”, bo to sąd syntetyczny a priori albo aksjomat, więc niczego nie trzeba dowodzić. Nie trzeba też dowodzić, że hasło „tylko świnie siedzą w kinie” absolutnie nie pasuje do dzieła głoszącego sądy syntetyczne a priori, tym bardziej że pan Sokrates „to hasło i tamte czasy pamięta”. Jak miałby nie pamiętać, skoro „był już dużym chłopcem, gdy po raz pierwszy, już po wojnie, znalazł się w kinie”. Czyli co? Po wojnie „tylko świnie siedziały w kinie”? No, te komunistyczne można by tak nazwać, ale innych chyba nie.
Jak prezydent przypomniał historyczne hasło o „świniach w kinie”, to Sokrates uznał, że „już niżej nie można upaść”, żeby „się przypodobać swemu prezesowi”. Gdyby Sokrates coś rozumiał, wiedziałby, że ta głowa państwa nie musi się starać nikomu przypodobać i tego nie robi. A że sam Sokrates musi się nieustannie komuś przypodobać, to taki już jego los, bowiem wybrał sobie zawód polegający na nieustannie powtarzanych ćwiczeniach z przypodobania. To zresztą pół biedy, zaś cała bieda polega na przymusie przypodobania się tym, którzy redagują „Gazetę Wyborczą” i tym, którzy traktują ją jak świętą księgę.
Jeszcze gorzej jest wtedy, gdy Sokrates Brejdygant wciela się w zlewozmywakowego psychoanalityka i stawia diagnozę, że prezydent „mówi to, co mówi, powodowany, jak czyni to z pewnością większość ludzi pisowskiego aparatu, skrajnym cynizmem”. Z pewnością to zlewozmywakowy psychoanalityk nie ma pojęcia, kto jest czym powodowany, poza samym sobą, a i to jest wątpliwe, jeśli tak łatwo przychodzi mu „rozkminienie” kogokolwiek i czegokolwiek. Nie warto dodawać, kogo cechuje taka łatwość.
Z pierwszej ręki pewnie Sokrates Brejdygant wie, jak wygląda „zaczadzenie umysłów znacznej części społeczeństwa”, gdyż z tego stanu nie wychodzi, czego dowodem jest co najmniej kilkanaście jego listów z kilku ostatnich lat. A wręcz można odnieść wrażenie, że poziom czynnika zaczadzającego jest coraz wyższy. I faktycznie jest to coraz prymitywniejsze. Tak jak to żenująco impertynenckie pytanie do głowy państwa, przez co „spogląda na otaczający świat”.
Gdyby Sokrates Brejdygant potrafił odkleić się od TVN, Onetu i „Gazety Wyborczej”, może miałby szansę spojrzeć na świat „własnymi oczami”. Choć i to mało prawdopodobne, skoro powołuje się na kogoś spośród „moich, nazwijmy to tak, dalszych bliskich – człowieka wykształconego, posiadacza tytułów naukowych”. Ów zbrodniarz „krytykując podziw dla Agnieszki Holland, napisał tak: ‘W moim świecie Straż Graniczna jest od pilnowania szczelności granicy, a nie od wpuszczania masy nielegalnych emigrantów, którzy przekraczają nie tylko ‘limes’, ale atakują przy tym brutalnie strzegących go funkcjonariuszy mojego państwa’”.
Sokrates Brejdygant „po przeczytaniu tych słów od razu wiedział, że człowiek, który je napisał, jest niejako ‘spreparowany’ przez propagandę pisowską”. A to jest po prostu człowiek myślący, rozsądny i logiczny. To Sokrates Brejdygant nie rozumie, że „nielegalny” szturmujący granicę poza przejściem i atakujący strażników kamieniami, metalowymi prętami albo dechami popełnia przestępstwo i sam wybiera to, co się będzie z nim działo.
Trudno zrozumieć, jak można było nie zauważyć, że granicę nielegalnie akurat „przekraczały hordy rozbestwionych mężczyzn”, bo nie mogli „sobie na straganie pod polskim konsulatem w Afryce czy Azji kupić odpowiednich papierów”. Polskie konsulaty nie miały nic wspólnego z tym, kto, jak i za ile kupował sobie miejsce w kolejce, tym bardziej że nie miały uprawnień miejscowej policji. To kompletne bzdury. A paskudną moralnie bzdurą jest winienie polskich służb za to, że ludzie „padali, cierpieli i umierali”. Jak ktoś po nocy wpakuje się na bagna i unika wszelkiego kontaktu, bo robi to nielegalnie, to jak można o tym wiedzieć i coś zrobić? Egzaltacja nic tu nie zmienia.
Jest piramidalną i obrzydliwą brednią opowiadanie, że „przymuszano Bogu ducha winnych chłopaków ze Straży Granicznej do nieludzkich zachowań”. Straż Graniczna to służba mundurowa, która działa wedle rozkazów, regulaminów i utrwalonych zasad, a nie klub dyskusyjny. I tylko scenarzyści Agnieszki Holland mogą bredzić o „przymuszaniu” czy jakiejś indoktrynacji jak w Armii Czerwonej (może innych wzorów nie znają?). Tym bardziej wojsko.
Bezczelność i tupet nie znają granic, gdy Sokrates Brejdygant imputuje głowie państwa, że „głęboko antypolskie i antyludzkie jest zachowanie aktualnych władz mego państwa”. Gdyby przyszli tu Ruscy, to tacy jak Sokrates trzęśliby tyłkami i oczekiwali, że władze tego państwa nie zostawią go samemu sobie, nawet jak na nie pluje. I władze muszą gwarantować bezpieczeństwo każdemu obywatelowi, także Brejdygantowi. Co jest „antypolskie i antyludzkie”? Powaga państwa, które nie daje z siebie robić rozhisteryzowanego bajzlu? Nienabieranie się na ruskie numery, w tym na doprowadzanie do kompletnego emocjonalnego rozmemłania i histerii? Aktor może sobie do woli bredzić o czymś, o czym nie ma pojęcia i do czego nie jest zobowiązany. Urzędnik państwowy nie może.
I może by wreszcie przestać mendzić o kimś, kto ponoć „heroicznie, desperacko broni honoru mego narodu”, i jest to wyłącznie „rzesza wspaniałych ludzi”. Pomaganie komuś, kto popełnia przestępstwo nie jest żadnym heroizmem, tylko anarchią. I wcale nie chodzi o ratowanie życia, tylko obsadzanie się w roli szlachetnych przemytników, bo takiej kategorii nie ma. Jest tylko egzaltacja różnych nawiedzonych, którym bardziej chodzi o miłość własną niż pomaganie. Bo gdyby chodziło o pomaganie nie byłoby tej całej pychy, autoreklamy i lansu.
Sokrates Brejdygant jest „dumny” ze swoich kolegów, takich jak „Maja Ostaszewska czy Maciej Stuhr”. I jest „dumny, że jest pośród nas Agnieszka Holland. To ci ludzie ratują honor Polaków. Także tych w mundurach”. Może niech lepiej tego honoru nie ratują, bo efekt jest taki, że plują na mundur, poniewierają oddanymi Polsce funkcjonariuszami i żołnierzami, obrażają ich, mają gdzieś ich bliskich, robią same ohydne rzeczy. I są z tego dumni, tak jak z nich dumny jest Sokrates Brejdygant.
To nie prezydent powinien się wstydzić, tylko megalomańskie, impertynenckie narcyzy, które nie mają pojęcia, co to jest obowiązek, co to jest konstytucyjna „wierność Rzeczypospolitej”, co to jest służba. Ich Rzeczpospolita to koledzy i im są wierni. Polska to tylko slogan służący egzaltacji i wmawianiu sobie, że coś ich zajmuje poza lansem i miłością własną. Chorobliwą.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/664094-brejdygant-i-gw-to-przepis-na-obrazanie-ludzi-honoru