Gdy przewodniczący PO coraz bardziej straszy i wygraża, ludzie nawet się nie denerwują, tylko pukają w czoło.
„Ja teraz mówię!”. „Proszę odejść!”. „Niech pan się odsunie!”. „Nie ma pan głosu”. „Zaraz zadzwonię po policję” – tak najczęściej Donald Tusk rozmawia z Polakami. Do członków swojej sekty mówi zwykle „wy” (jak kiedyś towarzysze) albo pieszczotliwie „kochani”. Do „wy” najbardziej pasuje ulubione słowo Tuska - „wiecie”, które jednoznacznie kojarzy się z Władysławem Gomułką albo Edwardem Gierkiem. I właściwie na tym można by skończyć, gdyż wszystko co ponad „wiecie kochani” to jakaś breja, czyli rodzaj politycznej skatologii.
Połajanki Tuska i podkreślanie, kto tu jest ważny, to dość żałosny objaw kompleksów. Każdy, kto czuje się pewnie, kto nie ma kompleksów potrafi utrzymać uwagę i szacunek widowni bez połajanek i wtrętów typu: „Ja teraz mówię”. To nie jest wcale sposób na usadzenie kogoś niesfornego, to jest przyznanie się do bezradności. No i taki kapralski sznyt, bo wyższe szarże dysponują jednak znacznie inteligentniejszymi sposobami panowania nad widownią.
W życiu społecznym zasady są proste. Żaden arystokrata nie mówi o swoim wysokim urodzeniu, bo ono powinno być widoczne po klasie. Żaden intelektualista sam się tak nie nazwie, bo to pretensjonalne, a poza tym za jego intelekt mówi język, jakim się posługuje, kulturowe zaplecze odciskające się w tym języku, maniery. Żaden artysta nie mówi, co chciał powiedzieć w swoich dziełach, nie tłumaczy, czego ktoś nie zrozumiał, nie opatruje swoich dzieł swego rodzaju komentarzem z offu. Zostawia dzieło na rynku i ono żyje swoim życiem, zaś traktowanie tego dzieła jak jakiegoś dziecka specjalnej troski jest po prostu żałosne.
Polityk mający charyzmę i klasę nie musi ani żebrać o poklask czy uznanie, ani się podlizywać, ani dokonywać jakiegoś psychicznego obnażenia, żeby go ktoś docenił. Jeżeli to robi, jest nikim albo blisko tego statusu. Albo jest kłębkiem kompleksów. A już najbardziej żałosne jest wyczekiwanie na każdą, nawet kompletnie nieważną albo głupkowatą pochwałę z zagranicy. Większość to po prostu prostacy, którzy muszą komuś dowalić, najlepiej tzw. zwyczajnemu Polakowi, bo tylko wtedy czują się lepiej. To złudzenie, oszukiwanie się, a nawet ogłupianie. Ludzie, których chcą grać, czyli członków jakiegoś lepszego towarzystwa nic nie muszą. Żadnej pretensjonalności, zero egzaltacji, żadnego roztkliwiania się nad sobą, że wiatr w oczy i droga pod górę.
Najśmieszniejsze jest to, że Donald Tusk (i nie tylko on) udający politycznego macho, to zwyczajny cherlak, chłoptaś i tchórz. Gdy tylko zobaczył przed budynkiem TVP Michała Rachonia, poważnie się wystraszył, a jego samozwańczy „goryle” natychmiast dziennikarza TVP wręcz oblepili (chyba nikt nie lubi, gdy się ktoś do niego przykleja fizycznie, gdy wręcz dyszy w twarz, a tak robili właśnie „goryle” Tuska).
Udawanie macho i chojraka przez Donalda Tuska, a jednocześnie potwierdzanie na każdym kroku, że jest kłębkiem nerwów, wystraszonym loserem i zestawem kompleksów sprawia, że prawie nikt już się Tuska nie boi, a bardzo wielu się z niego po prostu śmieje. Tym głośniej i swobodniej się śmieje, im częściej przewodniczący PO chce wywalać z urzędów, im częściej straszy odpowiedzialnością karną, wyrzucaniem na bruk, im usilniej chce zamykać w pace. Ludzie nawet się tymi wygłupami Tuska nie denerwują, tylko pukają w czoło. Utwierdzają się bowiem w przekonaniu, że u Tuska pogłębia się fiksum dyrdum, że jest on pociesznym komediantem, a nie groźnym politycznym bulterierem. W najlepszym razie jest Józefem Papkinem albo podporucznikiem Dubem. Ale to naprawdę przy dużej dawce dobrej woli.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/663513-donalda-tuska-juz-wlasciwie-nikt-sie-nie-boi