W ciągu jednego tylko tygodnia dowiedzieliśmy się o dwóch skandalicznych wydarzeniach w miastach rządzonych przez samorządowe gwiazdy Platformy. Gdy 1 sierpnia w stolicy wyły syreny, a setki tysięcy mieszkańców Warszawy zatrzymały się, by ze łzą w oku oddać hołd bohaterom Powstania Warszawskiego, z należącego do miasta rzecznego promu popłynęły dźwięki „Międzynarodówki”. Nie minął tydzień, a w czasie najważniejszej dorocznej imprezy w Gdańsku niemiecki zespół ludowy odśpiewał utwór „Ein Heller und ein Batzen”.
Jest oczywistością, że ani Rafał Trzaskowski ani Aleksandra Dulkiewicz nie odpowiadają bezpośrednio za te ekscesy, ale czy zupełnym przypadkiem jest, że miały one miejsce właśnie w zarządzanych przez nich miastach?
Włodarze stolicy tłumaczą się, że „Międzynarodówkę” puścił pracownik promu, a zarówno armator, jak i miasto odżegnują się od tego i potępiają incydent. Ratusz zapowiedział nawet wyciągnięcie konsekwencji, włącznie z możliwym zerwaniem umowy z najemcą promu.
I wiecie Państwo, co się przez te siedem dni wydarzyło? Nic. Zdanko odcięcia się i po sprawie. A umowa jak obowiązywała, tak obowiązuje.
Może Rafała Trzaskowskiego nie poruszyła ta historia wystarczająco mocno, by uderzyć pięścią w stół. Może Wanda Traczyk-Stawska nie wytłumaczyła mu, jak bardzo niedopuszczalne jest takie kalanie pamięci powstańców, którzy 79 lat temu na darmo czekali, aż z drugiego brzegu Wisły nadejdą ci, którzy właśnie z „Międzynarodówką” na ustach obserwowali, jak Warszawa się wykrwawia.
A może w urzędzie nie przejmują się takimi incydentami, bo na lewacką ideologię otworzyli miejskie instytucje, skarbiec i przestrzenie już tak szeroko, że nawet komunistyczna pieśń 1 sierpnia nie robi na nich wrażenia?
A można było z hukiem zerwać umowę, może nawet złożyć zawiadomienie do prokuratury (chyba znalazłby się jakiś paragraf na epatowanie hymnem agresora na Polskę z ‘39 r. puszczonym w Godzinę „W”) i zrobić z tego głośne wydarzenie – nie tylko po to, by zarobić punkty w kampanii wyborczej, ale przede wszystkim po to, by nigdy więcej nikomu nie przyszła do głowy taka prowokacja.
Swoim tygodniowym milczeniem stołeczny ratusz pokazuje, jak lekko przechodzi nad tą sprawą do porządku dziennego. Wstyd.
Nieco inaczej rzecz się ma z Gdańskiem. „Heidi, Heido, Heida” nie rozbrzmiewałoby na Jarmarku św. Dominika, gdyby nie zaproszono nań zespołu z Bawarii. W tym przypadku władze miasta nad Motławą tłumaczą się jeszcze gorzej:
Piosenkę wykonywał zespół ludowy, który przyjechał z oficjalną delegacją Środkowej Frankonii i promował tradycyjne produkty na Jarmarku Św. Dominika. Zespół wykonywał ją w oryginalnej, ludowej wersji z XIX w. i nie miał świadomości jej jednoznacznie negatywnego skojarzenia w Polsce.
Ten wpis na profilu Jarmarku św. Dominika to czysta kpina. Mamy być bardziej wyrozumiali, bo niemiecki zespół to taka fajna ekipka, która przyjechała do Polski promować swoje tradycyjne produkty? A może mamy łyknąć rzekomy niuans, jakoby wersja z Jarmarku różniła się od tej, którą wykonywali maszerujący mordercy w hełmach z trupią główką? Bo w dyletanctwo niemieckiego zespołu nie uwierzy chyba nikt. Nawet niemiecka Wikipedia już w drugim zdaniu opisu piosenki „Ein Heller und ein Batzen” podaje, że „z różnymi melodiami była szeroko stosowana jako piosenka studencka i pieśń marszowa żołnierza”, a w trzecim – że „w czasie II wojny światowej była postrzegana jako wyraz pychy narodowo-socjalistycznej na terenach okupowanych przez niemiecki Wehrmacht”.
Może organizator jarmarku – spółka Międzynarodowe Targi Gdańskie (MTG) – powinien uważniej pochylać się nad tym, kogo na imprezę zaprasza, czym na co dzień zajmują się wystawcy, jaką tradycję kultywują? Zwłaszcza ci zza naszej zachodniej granicy, za którą Gdańsk spogląda jakby cieplej.
A może organizatorowi nie przeszkadzają takie skandale? Prezesem miejskiej (68% udziałów należy do miasta, a zatem to pani Aleksandra Dulkiewicz formalnie nadzoruje przedsiębiorstwo) spółki MTG jest Andrzej Bojanowski, były wieloletni wiceprezydent Gdańska. Może zatem to po prostu kontynuacja skandalicznej polityki – z uporem nawiązującej do niechlubnego, NSDAP-owskiego okresu historii miasta – którą przed czterema laty wnikliwie opisaliśmy w tygodniu „Sieci”, zadając pytanie „Czy Gdańsk chce do Niemiec?”.
Pani Dulkiewicz wytoczyła nam za tę publikację proces (kuriozalnie uzurpując sobie prawo do reprezentowania wszystkich mieszkańców), który ciągnie się i ciągnie.
Jak widać, mijają lata, a decydenci w „małej Sycylii” dostarczają kolejnych argumentów, by stawiać pytania o prawdziwe marzenia gdańskich włodarzy.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/657529-tozsamosciowe-problemy-samorzadowcow-po