Przez większą część XX wieku Czesi i Słowacy w miarę zgodnie zamieszkiwali wspólnie jedno państwo. Mimo to mają jednak inną optykę w sprawach międzynarodowych. Przykładem tego może być stosunek do wojny rosyjsko-ukraińskiej, co pokazały badania demoskopijne przeprowadzone na zlecenie renomowanego think tanku GLOBSEC ponad rok po rozpoczęciu pełnoskalowej agresji Putina na Ukrainę.
Wynika z nich, że aż 71 proc. Czechów i tylko 40 proc. Słowaków uważa, iż wina za wybuch wojny leży po stronie Rosji. Z kolei tylko 38 proc. Czechów i aż 69 proc. Słowaków jest przekonanych, że dalsza pomoc wojskowa dla Ukrainy prowokuje tylko Rosję do eskalowania konfliktu. Zastanawiające jest też to, że aż 27 proc. mieszkańców Słowacji wyraziło swój pozytywny stosunek do Władimira Putina (i to w czasie, gdy wyszły już na jaw rosyjskie zbrodnie w Buczy, Irpieniu czy Mariupolu), podczas gdy wśród Czechów odsetek ten wynosił 8 proc. Podobnych różnic między obu narodami można wskazać znacznie więcej.
Federacja Rosyjska jak Trzecia Rzesza
Być może pewnym tropem mogącym wyjaśnić tę odmienność jest obecność analogii historycznych w dyskursie publicznym. Otóż w czeskiej publicystyce bardzo często pojawia się porównanie obecnych stosunków rosyjsko-ukraińskich do relacji między Trzecią Rzeszą a Republiką Czechosłowacką w przededniu wybuchu II wojny światowej. W mediach słowackich z kolei tę paralelę można spotkać sporadycznie.
Komentatorzy w Pradze, często sięgając do wspomnianej analogii, przypominają, że dla Hitlera największym nieszczęściem w XX wieku był traktat wersalski, który – jego zdaniem – ustanowił niesprawiedliwy ład międzynarodowy, krzywdzący Niemców i pozostawiający miliony z nich poza granicami ojczyzny. W podobnym duchu wypowiadał się Putin, gdy mówił, że największą katastrofą geopolityczną w XX wieku był rozpad Związku Sowieckiego, który przyniósł najwięcej szkód Rosjanom, ponieważ pozostawił miliony z nich poza granicami swojego kraju.
Hitler dążył do rewizji granic, które powstały po zakończeniu I wojny światowej. Wykorzystywał przy tym mniejszość niemiecką w Sudetach, która stworzyła „piątą kolumnę”, dążącą do oderwania tego regionu od Czechosłowacji. Ta właśnie mniejszość skarżyła się na rzekome prześladowania przez rząd w Pradze, prosząc władze w Berlinie o zbrojną interwencję. Tak samo postępował Putin, dążąc do zmiany granic po zakończeniu zimnej wojny. On z kolei wykorzystywał mniejszość rosyjską w Donbasie, która oskarżała rząd w Kijowie o prześladowania i wzywała Moskwę na pomoc. W rzeczywistości działania zarówno niemieckich separatystów w Sudetach, jak i rosyjskich w Donbasie były inspirowane i kontrolowane przez zewnętrzne centrale: w Berlinie i w Moskwie.
Prowadzona przez Zachód polityka ustępstw wobec Trzeciej Rzeszy nie zaspokajała roszczeń Hitlera, lecz rozzuchwalała go jeszcze bardziej. Militaryzacja Nadrenii i wchłonięcie Austrii, dokonane bez sprzeciwu Anglii i Francji, ośmieliły tylko Berlin do stawiania kolejnych żądań. Podobnie postępował Putin, widząc ustępliwość Zachodu po wojnie w Gruzji, oderwaniu od niej Abchazji i Osetii Południowej, a następnie po aneksji Krymu i okupacji części Donbasu. Obaj dyktatorzy nie odbierali bierności Zachodu jak gestu dobrej woli, lecz jak oznakę słabości.
Gdy Hitler przedstawił Zachodowi ultimatum w sprawie Czechosłowacji, przywódcy Francji i Anglii zaakceptowali jego warunki. Myśleli, że przejęcie Sudetów przez Trzecią Rzeszę zakończy konflikt. Tak naprawdę był to jednak wstęp do następnego etapu: likwidacji czeskiej państwowości, wchłoniętej przez Niemców. Powstał wówczas marionetkowy twór oficjalnie nazwany Protektoratem Czech i Moraw, ale całkowicie podporządkowany Berlinowi. Podobnie było w przypadku Putina, dla którego aneksja tzw. Małorosji miała być tylko wstępem do kolejnego etapu: zmiany władz w Kijowie oraz całkowitego podporządkowania sobie Ukrainy. Ta ostatnia co prawda zachowałaby formalne atrybuty niezależności, jednak zarządzana miała być przez namiestników Kremla.
Rok 2022 to nie rok 1938
Różnica polega na tym, że w 1938 roku Zachód przyjął żądania Hitlera, natomiast w 2022 roku odrzucił ultimatum Putina. Czesi pamiętają, że uległość Londynu i Paryża wobec Berlina, nazywana przez nich wprost „zdradą Zachodu”, doprowadziła wówczas do rozbioru ich państwa. Dziś komentatorzy w Pradze podkreślają, że kolejne ustępstwa wobec Moskwy nie przyniosą wcale upragnionego pokoju, lecz dalszą eskalację żądań Kremla.
Ta żywa wciąż pamięć o wydarzeniach z 1938 roku dała o sobie znać już w 2014 roku, gdy czescy politycy i publicyści zaczęli przestrzegać przed ponowną zdradą Zachodu, której ofiarą tym razem miała paść Ukraina. To właśnie na tamten czas datuje się początek radykalnej zmiany w nastrojach czeskiej opinii publicznej. W Czechach bowiem nawet po upadku komunizmu silne były sympatie prorosyjskie, sięgające swymi korzeniami jeszcze XIX-wiecznych idei panslawistycznych. Dopiero aneksja Krymu i napaść na Donbas zmieniły nad Wełtawą nastawienie do Rosji. Po pierwsze: Czesi doskonale rozumieli dramatyczną sytuację Ukraińców, ponieważ sami znajdowali się kiedyś w podobnym położeniu. Po drugie: nie mieli wątpliwości, że ustępstwa wobec Moskwy nie przyniosą wcale końca sporu, lecz dalszą eskalację konfliktu, którego stawką staje się bezpieczeństwo całej Europy Środkowo-Wschodniej.
Słowacka perspektywa historyczna
Ta perspektywa, silnie obecna w czeskiej publicystyce, jest z kolei bardzo rzadko przywoływana w mediach słowackich. Być może wynika to z odmiennej optyki historycznej. Dla Słowaków bowiem rozpad Czechosłowacji w marcu 1939 roku nie oznaczał geopolitycznej tragedii, lecz powstanie pierwszego oficjalnie niepodległego państwa. Co prawda było ono podporządkowane Trzeciej Rzeszy, ale stanowiło ważny krok na drodze kształtowania się nowoczesnej tożsamości narodowej Słowaków. Wielce znamienne jest to, że sympatie do Rosji i niechęć do wspomagania Ukrainy najsilniejsze są dziś właśnie w środowiskach szczególnie pielęgnujących pamięć o Pierwszej Republice Słowackiej i rządach ks. Jozefa Tiso.
Zdumienie budzi natomiast fakt istnienia silnych sentymentów prorosyjskich i proputinowskich oraz antyukraińskich i antyzachodnich także w niektórych kręgach katolików słowackich programowo dystansujących się od dziedzictwa ks. Tiso. Środowiska te, odwołując się do zasad realizmu politycznego, uważają, że wielkie mocarstwa mają prawo do decydowania o losach mniejszych państw i narodów. Te ostatnie nie mają prawa do samostanowienia i podmiotowości, jeśli uznane zostaną za strefę wpływu imperiów. Zgodnie z tą optyką Ukraińcy nie mieli prawa wybrać opcji zachodniej, lecz powinni uznać dyktat Rosji. Analogiczną postawę prezentował ks. Jozef Tiso, który uznał, że nie ma innej drogi niż podporządkowanie się ultimatum Trzeciej Rzeszy. Uważał, że uniknie w ten sposób wojny i niemieckiej okupacji. Zamiast tego wybrał w konsekwencji współudział w ludobójstwie i stanięcie po złej stronie historii.
Dziś relatywizacja zbrodni grozi tym kręgom katolickim, które przykładają zasady darwinizmu do rzeczywistości społecznej. Są one w stanie nie tylko przymknąć oczy na masowe mordy, lecz także usprawiedliwiać zbrodniarzy, twierdząc, że to właśnie ci ostatni są prawdziwą ostoją wartości chrześcijańskich. To samo robili jednak zwolennicy ks. Tiso, bagatelizując ludobójstwo dokonywane przez Niemców i widząc w Trzeciej Rzeszy jedyną tamę przeciw zalewowi barbarzyństwa. Okazuje się więc, że nie jest wcale tak łatwo zrzucić z siebie balast przeszłości, nawet jeśli mówi się, że ta przeszłość została już przezwyciężona.
We wspomnianych środowiskach często da się słyszeć narzekania na Ukrainę, że jest państwem tak skorumpowanym, mafijnym oraz oligarchicznym, że jej obrona oznacza w gruncie rzeczy obronę interesów jednego wielkiego układu przestępczego. Gdyby jednak owi krytycy zechcieli podobne miary przyłożyć do państwa słowackiego, to – w świetle tego, co wiemy o zamordowaniu dziennikarza Jana Kuciaka, opisywanych przez niego aferach, zatuszowanych sprawach, umorzonych śledztwach oraz związkach łączących kryminalny półświatek, polityków, służby specjalne i biznes – czy nie powinni powstrzymać się od tego typu argumentów?
Rzeczpospolita w XVIII wieku też była państwem skorumpowanym, rozkradanym przez magnatów oraz rozkładanym od środka przez rosyjskich i niemieckich agentów wpływu. Monarchowie w Petersburgu i Berlinie usprawiedliwiali rozbiory Polski, mówiąc, że jest ona państwem upadłym, które nie zasługuje na samodzielny byt państwowy.
Czy Rzeczpospolita była chora, źle zarządzana i toczona przez różne patologie? Oczywiście, że była. Czy powinna zostać z tego powodu zlikwidowana? Oczywiście, że nie. Tak samo nie ma powodu, by przekreślać ukraińską państwowość. Takie jest stanowisko większości Polaków, a nasza opinia – podobnie jak Czechów i Słowaków – wynika z odmiennych doświadczeń historycznych oraz związanej z nimi lepszej znajomości Rosji.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/653879-czesi-i-slowacy-patrza-inaczej-na-wojne-rosji-z-ukraina