W styczniu 2020 roku na spotkaniu hiszpańskiego socjalisty, przewodniczącego komisji LIBE w PE Juana Aguilera z europosłami opozycji, między innymi Radosławem Sikorskim i Markiem Belką, pytał on jak unijny parlament może jeszcze pomóc opozycji: „Czego jeszcze można od niego (od PE – AJ) oczekiwać? Bo my w obecnej sytuacji zrobiliśmy wszystko, co było możliwe”.
Okazało się, że jednak nie zrobili wszystkiego i następne lata to ciągłe szarpanie Polski kolejnymi rezolucjami potępiającymi ”łamanie” praworządności w Polsce, oskarżającymi o dyskryminacje środowisk LGBT, potępiającymi brak nieograniczonego dostępu do aborcji itd. itp. To kolejne wyroki TSUE, stawiającego się ponad traktatami unijnymi, ingerujące w te strefy działalności polskiego rządu, w których Unia nie ma żadnych kompetencji, bo gdzie je ma, jasno w owych traktatach zostało zapisane. Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej, który miał stać na straży traktatów, sam je łamał, posłusznie przyznając rację w większości przypadków Komisji Europejskiej i uzurpując sobie pozycję źródła prawa, choć mogą być nimi jedynie traktaty, rozporządzenia i dyrektywy UE.
Na nic się zdały protesty polskiego rządu, iż ani KE, ani TSUE nie ma prawa ingerowania w suwerenne decyzje państwa członkowskiego w dziedzinach, w których nie oddało władztwa Brukseli. I choć nie udało się uruchomić artykułu 7, wykluczającego Polskę z podejmowania decyzji w Radzie Europejskiej, to straty wizerunkowe naszego kraju były dotkliwe.
Jednak w miarę upływu czasu każdy groźny pomruk z Brukseli przestał wprawiać w drżenie polską opinie publiczną, a wyniki sondaży nie dawały poczucia zagranicznym kolegom polskiej opozycji z PE, że jakoś jej pomagają. I potrzeba było ordynarnego oszustwa – tak, nie będę owijała w bawełnę – na szczycie Rady Europejskiej, przyjmującej budżet na lata 2021-2027, by wreszcie dopaść Polskę i próbować ją „zagłodzić”, poprzez wprowadzenie tzw. mechanizmu praworządności, który zgodnie z zapisami przyjętych wówczas konkluzji miał pilnować, by unijne pieniądze były wydawane zgodnie z przeznaczeniem i by zjawiska korupcji czy niegospodarności mogły być karane odbieraniem funduszy. Tymczasem ów mechanizm stał się polityczną maczugą, wykorzystywaną do rzucenia na kolana i podporządkowania sobie państw członkowskich, które nie chciały płynąć głównym nurtem wyznaczanym przez Niemcy i Francję oraz ich mniejszych satelitów, zmierzającym do stworzenia ze wspólnoty niepodległych i suwerennych państw federacyjnego molocha, zarządzanego i realizującego polityczne, światopoglądowe i gospodarcze interesy przede wszystkim Berlina i Paryża.
Wreszcie postanowiono sięgnąć po wunderwaffe i odwołano z funkcji przewodniczącego EPP (Europejskiej Partii Ludowej) przed upływem kadencji Donalda Tuska, w efekcie czego, chcąc nie chcąc, powrócił do Polski z misją odbicia władzy z rąk prawicy, a Ursula von der Leyen już witała się w ogródku z gąską, wyrażając nadzieję, iż Tusk pojawi się wkrótce w Brukseli jako premier polskiego rządu.
W tym miejscu należy także wspomnieć o wstrzymaniu funduszy z KPO, które miały pomóc w odbudowie gospodarki po pandemii i leżeć w unijnej zamrażarce aż do odzyskania władzy przez opozycję, co zresztą otwarcie zapowiedział Rafał Trzaskowski.
I choć, jak twierdzi prezes NBP Adam Glapiński, środki te nie mają żadnego znaczenia:
„To znaczenie liczyliśmy dokładnie, to jest jakieś 0,3 punktu procentowego co roku w tempie wzrostu. Przy naszym wysokim tempie wzrostu, którego się właśnie spodziewamy, to jest niezauważalne”,
to jednak efekt psychologiczny dla polskiego społeczeństwa miał być następujący – to przez rząd „łamiący” praworządność Polska tych pieniędzy nie dostaje. Jak tylko opozycja (czytaj PO i Donald Tusk) wrócą do władzy, następnego dnia fundusze z KPO popłyną szerokim strumieniem.
Agresja Rosji na Ukrainę, postawa Polski wobec tego zagrożenia, wsparcie polityczne, militarne i humanitarne, jakie z naszej strony popłynęło w stronę wschodniego sąsiada, a także wyraźna pozycja lidera Europy Środkowo-Wschodniej w koalicji państw przeciwstawiających się mocarstwowej agresji Rosji nieco wyhamowała zapędy unijnych polityków do batożenia naszego kraju na każdym kroku. Zachwianie pozycji Niemiec, oskarżanych coraz bardziej jawnie o katastrofalną politykę na linii Berlin-Warszawa i wpędzenie Europy w kryzys energetyczny, a co za tym idzie gospodarczy i polityczny też, sprawiło że ataki na Polskę ze strony eurokratów i ich politycznych sprzymierzeńców nieco jakby osłabły, ale nie do końca. Powróciły z jeszcze większą siłą, kiedy okazało się, że Tuskowi nie udało się zjednoczyć opozycji, prześcignąć w sondażach PiS i bardzo realna staje się trzecia kadencja Zjednoczonej Prawicy. Tym bardziej, że wyniki gospodarcze naszego kraju sprawiają, iż na mapie Europy jawi się jako „zielona wyspa” z największym wzrostem gospodarczym i najniższym bezrobociem, choć z inflacją boryka się podobnie do innych krajów europejskich.
Kolejna debata o praworządności w PE, kolejna rezolucja przeciw naszemu krajowi, ostatni wyrok TSUE znowu mieszający się do spraw będących suwerennymi decyzjami kraju członkowskiego (reforma sądownictwa) z najbardziej kuriozalną i skandaliczną konkluzją, że właściwie to naszą konstytucję możemy sobie wyrzucić do kosza, bo ważniejsze jest tzw. prawo europejskie, a jakie ono jest, to decydują eurosędziowie i wreszcie wezwanie na dywanik polskiego rządu, by wytłumaczył się z ustawy ds. badania rosyjskich wpływów w ciągu 21 dni to „urobek” ostatnich tygodni. Ustawy, której ocena w żadnej mierze nie mieści się w kompetencjach Komisji Europejskiej, a jedyną odpowiedzią polskiego rządu powinny być słowa „bardzo dziękujemy za zainteresowanie, ustawę uchwalił polski, suwerenny parlament, podpisał prezydent, a jej zgodność z konstytucyjnym porządkiem zbada polski Trybunał Konstytucyjny”.
I wreszcie walec, mający zgnieść siły polityczne rządzące Polską z powierzchni ziemi, czyli list liderów 5 frakcji w Parlamencie Europejskim, którzy zwrócili się do OBWE o kontrolę wyborów w Polsce. W dokumencie liderzy apelują o przeprowadzenie pełnoskalowej misji obserwacyjnej podczas nadchodzących wyborów. Sygnatariusze wyrażają też obawę, że komisja ds. rosyjskich wpływów posłuży do zablokowania objęcia urzędów przez polityków opozycji.
Jacek Saryusz-Wolski, europoseł PiS, ten ostatni przejaw aktywności przyjaciół („co jeszcze możemy dla was zrobić”) polskiej opozycji komentuje dosadnie:
„Kolejny donos na Polskę w sprawie nadchodzących wyborów parlamentarnych, który opozycja, rękoma szefów swych frakcji w PE, składa do OBWE. Pełen przekłamań, insynuacji i z góry przyjętych fałszywych twierdzeń, które przez ich nieustanne powtarzanie mają być postrzegane jako prawda”
Do jesiennych wyborów pozostało kilka miesięcy i nie ma wątpliwości, iż „bratnia pomoc” zagranicy dla polskiej opozycji, a szczególnie ugrupowania Donalda Tuska będzie się nasilała.
Najwyższy czas, by rząd przestał nadstawiać ciągle drugi policzek, licząc na kompromis z KE, dogadanie się, przyjęcie przez komisarzy racjonalnych argumentów strony polskiej. I uwierzył, że choćby z Brukseli „przyszło tysiąc atletów (….)to nie udźwigną, taki to ciężar”.
Znowu wyciągają do nas marchewkę, mówiąc że zmiany w ustawie w Sądzie Najwyższym otworzą drogę do KPO. Mówią otwarcie, że tekst tej ustawy został przez nich „zatwierdzony”. Ustawy, która budzi wiele wątpliwości prezydenta i została przezeń skierowana do Trybunału Konstytucyjnego. Nie sądzę, aby wyborcom prawicy spodobała się ostatnia wypowiedź unijnego komisarz ds. sprawiedliwości Didiera Reyndersa, pytanego o nowelizację ustawy o SN:
„To jest dobry projekt, przez miesiące dyskutowaliśmy o nim z polskimi władzami, zanim projekt trafił do polskiego Sejmu”.
To co jeszcze będziemy uzgadniać w Brukseli, w Polsce zapewniając o suwerenności i braku zgody na łamanie traktatów? I co zrobimy z wetem, póki jeszcze prawa do niego nie odebrano krajom członkowskim, a uchwalenie nowych podatków, mających sfinansować Fundusz Odbudowy tuż, tuż? Postawimy jakieś warunki czy znowu uwierzymy w dobre intencje brukselskich eurokratów?
Polacy mają instynkt samozachowawczy, gen polskości, która nie jest nienormalnością, szacunek dla tradycji i historii, głębokie umiłowanie wolności i niezależności. To wszystko pozwoliło przetrwać wspólnocie narodowej bez państwa w czasie zaborów, pod okupacją niemiecką, a potem za żelazną kurtyną, nie dając się wynarodowić i ciągle marząc o wolnej Polsce, która sama będzie decydowała o swojej przyszłości, mając na uwadze przede wszystkim dobro następnych pokoleń. Pytanie „czyja i jaka Polska” każdy w swoim sumieniu i sercu będzie musiał rozważyć przed jesiennymi wyborami. Postawione przez premiera Jana Olszewskiego przed obaleniem jego rządu nie przyniosło dobrej odpowiedzi. Oby tym razem było inaczej.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/650181-jak-unijny-parlament-moze-jeszcze-pomoc-polskiej-opozycji