Podpisana właśnie amerykańsko – brytyjska deklaracja Deklaracja Atlantycka jest dokumentem charakterystycznym dla nowej epoki w którą wchodzimy i której jedną z głównych cech będzie odejście od dotychczasowego modelu globalizacji.
Bezpieczeństwo i kwestie natury strategicznej
W dokumencie tym pada dużo słów na temat współpracy naukowej i technologicznej między obydwoma państwami (mowa jest o sztucznej inteligencji, komputerach kwantowych, zaawansowanej biotechnologii etc.), ale po lekturze deklaracji każdy czytający łatwo zrozumie, że w gruncie rzeczy chodzi o bezpieczeństwo i kwestie natury strategicznej. Jak czytamy „Globalna gospodarka przechodzi jedną z największych przemian od czasów rewolucji przemysłowej. Przełomowe innowacje oferują ogromny potencjał, jeśli uda nam się je wykorzystać do pracy na rzecz naszych demokracji i bezpieczeństwa, a nie przeciwko nim. (…) Jednocześnie zmienia się charakter bezpieczeństwa narodowego. Technologia, ekonomia i bezpieczeństwo narodowe są ze sobą silniej powiązane niż kiedykolwiek wcześniej. Stoimy w obliczu nowych wyzwań dla stabilności międzynarodowej – od autorytarnych państw, takich jak Rosja i Chińska Republika Ludowa (ChRL); po przełomowe technologie; (rolę – MB) niepaństwowych aktorów; oraz ponadnarodowych wyzwań, takich jak zmiana klimatu.”
Jeśli chodzi o konkretne zapisy w tej deklaracji Waszyngton zobowiązał się do złożenia w Kongresie propozycji zmiany w ustawie Defence Production Act co ma prowadzić do traktowania dostaw od firm brytyjskich w kategoriach „rodzimego źródła”, co powinno prowadzić do zacieśnienia współpracy w sektorze wojskowym. Deborah Cheverton z Atlantic Council napisała napisała, że dotychczas obowiązujące bariery celne i administracyjne „kosztowały” rocznie brytyjskie firmy, w świetle obliczeń Londynu, 500 mln dolarów, a niektóre małe start up-y, w związku z biurokratyczna mitręgą nawet nie podejmowały się szukania partnerów za oceanem. W związku z Deklaracją Atlantycką co innego jest jednak, jak się wydaje, ważniejsze od bonusów finansowych.
Dominacja spojrzenia strategicznego
Warto zwrócić uwagę na dwie sprawy – po pierwsze dominację spojrzenia strategicznego, co powoduje, że inne kwestie, w tym przede wszystkim gospodarcze, są podporządkowane sprawom związanym z międzynarodową rywalizacją. Ma to zasadnicze znaczenie choćby dlatego, że zapowiedziana, bliska współpraca między Waszyngtonem a Londynem, w zakresie cywilnego wykorzystania technologii jądrowych (również mowa jest o małych reaktorach) ma prowadzić do zmniejszenia uzależnienia od Rosji, jak i realizacji celów związanych z polityką klimatyczną. A zatem będziemy mieli podporządkowanie decyzji ekonomicznych kwestiom politycznym, czy strategicznym i to zarówno na poziomie dostępu do technologii jak i inwestycji (kapitał ma jednak narodowość).
Kwestie polityczne Deklaracji Atlantyckiej
Tego rodzaju zapisy są zapowiedzią zasadniczych zmian. Ale drugim obszarem na który warto zwrócić uwagę są kwestie polityczne. Opisany w Deklaracji model relacji ma być formułą XXI wieku co oznacza, że mamy do czynienia z zacieśnieniem relacji między oboma państwami. Politico sugeruje nawet, że Biden może przychylnie odnosić się do kandydatury Bena Wallace’a na stanowisko przyszłego Sekretarza Generalnego NATO.
Sam Wallace w rozmowie z The Washington Post pytany (https://www.washingtonpost.com/world/2023/06/02/ben-wallace-nato-secretary-general/) o to czy zamierza kandydować, udzielił wymijającej odpowiedzi, ale - co ciekawe - zaprezentował własną wizję nowego systemu bezpieczeństwa, którym winna być również objęta Ukraina. Jak zauważył „jest wiele krajów” w NATO, które „są gotowe zawrzeć dwustronne, lub wielostronne” pakty o wzajemnej obronie z Kijowem a także finansować modernizację i utrzymanie ukraińskiego potencjału wojskowego na takim poziomie aby dla Rosji ewentualny atak w przyszłości okazał się „kosztowną nauczką”. To kolejny głos na temat tego jakie rozwiązania w przypadku Ukrainy wchodzą w grę. Wallace powiedział też, na co warto zwrócić uwagę, że Pakt Północnoatlantycki musi z większą troską obserwować sytuację w Afryce, gdzie „destabilizacyjne działania Chin” są coraz większym zagrożeniem.
Jego słowa można potraktować w kategoriach pochwały dla Giorgi Meloni, premier Włoch, która w ostatnich tygodniach podjęła szereg działań dyplomatycznych rozbudowując relacje Rzymu z państwami Afryki Północnej. Pojechała ona do Tunezji skąd tylko w tym roku do Włoch przypłynęło 52 tys. migrantów i zaproponowała prezydentowi Saiedowi odblokowanie pomocy IMF (1,9 mld dolarów) i dodatkowo 500 mln euro z Unii Europejskiej, jeśli ten wesprze działania mające blokować nielegalnych migrantów. Ale mamy do czynienia z ambitniejszą akcją dyplomatyczną, bo Meloni rozmawia też z przedstawicielami walczących w Libii stron i w ramach sformułowanego tzw. Planu Mettei, którego celem ma być stabilizowanie krajów Afryki Płn. i rozwój relacji ekonomicznych (głównie w sektorze energetycznym) pojechała też w kwietniu do Etiopii. Przy tym w brytyjskiej prasie konserwatywnej włoska premier traktowana jest w kategoriach (alternatywy) (https://www.telegraph.co.uk/news/2023/06/09/giorgia-meloni-is-the-future-of-europes-right/) wobec prezydenta Macrona. Sukces jej rządu, który zdaniem wielu ekspertów miał nie przetrwać kilku miesięcy, jest sukcesem europejskiej prawicy, ale co więcej, może być zapowiedzią dołączenia Meloni do aliansu strategicznego Waszyngton – Londyn, a to z naszej perspektywy jest o tyle dobre, że jest ona chyba najbardziej antyrosyjską i proatlantycką przedstawicielką świata włoskiej polityki. To oznacza, że kwestie migracyjne stają się też „problemem Polski” i to nie w wymiarze doraźnych czy wyborczych kalkulacji. Sugerowałbym bardziej przemyślane, niźli tylko ograniczające się do twardego sprzeciwu, nasze stanowisko wobec planów relokacji.
Rola państw buforowych
Jest to być może tym ważniejsze, że obok kwestii nowego systemu bezpieczeństwa i tego, w jaki sposób wkomponować w niego Ukrainę, czeka nas w najbliższej przyszłości jeszcze jedna kwestia – a mianowicie praca na rzecz NATO-wskiej polityki wobec Rosji już po wojnie, czego elementem musi być postawienie na agendzie jeszcze jednego „tematu” – roli państw buforowych.
O ich znaczeniu napisał na łamach The National Interest Christopher Mott z Institute for Peace and Diplomacy. Temat jest nieczęsto poruszany, a z punktu widzenia naszych, polskich interesów strategicznych, ważny. Do tej pory przyjęło się myśleć w Polsce, że takim „państwem buforowym” jest i będzie Ukraina. Do pewnego stopnia to prawda, ale jeśli opowiadamy się za jej przyjęciem do NATO, to wówczas rola naszego sąsiada w systemie bezpieczeństwa regionalnego się zmieni. Nie oznacza to, że wokół Rosji nie powinny zaistnieć inne „państwa buforowe”. Do takiej roli, jak się wydaje mogłyby aspirować przynajmniej dwa z nich – Armenia i Białoruś. W tym pierwszym przypadku sporo już się dzieje, jeśli chodzi o drugie państwo to na razie poruszamy się w obszarze planów i nadziei. Ale zanim opiszemy sytuację warto poświęcić nieco uwagi opiniom Motty’ego dlaczego warto myśleć o „państwach buforowych”. Otóż jego zdaniem „kraje te, często usytuowane w miejscach, w których mogłyby powstać potencjalne spory, uniemożliwiają rywalizującym biegunom siły bezpośredni kontakt ze sobą. Rozumowanie jest takie, że jeśli dwa mocarstwa mogą uzgodnić, że żadne z nich nie dominuje w danym mniejszym kraju i mogą zaakceptować, że zmniejszone ryzyko przekazania tego konkretnego państwa jest najlepszym sposobem na deeskalację rywalizacji w tym regionie.” Motty myśli w tych kategoriach, choć nie pisze tego wprost, o Ukrainie, ale dziś wydaje się, że wojna nie może zakończyć się neutralnym czy raczej poza-blokowym statusem dla Kijowa.
Kwestia Armenii
Nie jest to możliwe i celowe w przypadku Ukrainy, ale jeśli chodzi o Armenię to sytuacja jest już zupełnie inna z punktu widzenia Zachodu, tym bardziej w obliczu zacieśniającej się współpracy między Moskwą a Teheranem. A tu dzieje się sporo. Premier Armenii Nikoł Paszynian uczestniczył w niedawnych uroczystościach inauguracji kolejnej kadencji Recep Tayyipa Erdoğana. Ta wizyta ma symboliczne znaczenie nie tylko ze względu na fakt, że po raz pierwszy w historii reprezentant Erywania tak wysokiego szczebla wziął udział w tego rodzaju uroczystościach. Jest również świadectwem zmian, które w wyniku wojny rosyjsko – ukraińskiej zachodzą na Kaukazie Południowym. Paszynian, któremu w Ankarze towarzyszył Ruben Rubinian, wice-spiker parlamentu i specjalny pełnomocnik ds. uregulowania relacji z Turcją w ostatnich tygodniach doprowadził do intensyfikacji dialogu, zarówno z Turcją, jak i z Azerbejdżanem, którego celem miałoby być zawarcie porozumienia pokojowego i ostateczne rozwiązanie problemów granicznych. Armen Grigorian, kierujący pracami ormiańskiej Rady Bezpieczeństwa powiedział niedawno w mediach, że „rozmowy z Azerbejdżanem są bardzo intensywne” i jeśli będą one prowadzone w dotychczasowym rytmie to do końca roku uda się sformować tekst porozumienia pokojowego i wytyczyć przebieg uznawanej przez obie strony granicy. Jego zdaniem wówczas ochroną linii granicznej zajmą się „armeńscy pogranicznicy” co może być zapowiedzią zerwania w tym obszarze współpracy między Erywaniem a Moskwą, bo do tej pory za ochronę ormiańskiej granicy odpowiedzialne były służby podległe rosyjskiemu FSB. Pod koniec maja w wywiadzie dla Armenpress Paszynian dopuścił możliwość opuszczenia przez Armenię ODKB, kontrolowanego przez Moskwę bloku wojskowego w skład którego wchodzą państwa przestrzeni postsowieckiej. Grigorain z kolei powiedział mediom, że uczestnictwo w tej organizacji przysparza Erywanowi „określonych problemów” bowiem w związku z wojną na Ukrainie Rosja nie dostarcza Armenii broni, nawet tej za którą już zapłacono a także zmniejszyła liczebność swojego kontyngentu wojskowego. Jednak, jak zaznaczył, członkostwo w prorosyjskim bloku wojskowym uniemożliwia Armenii poszukiwanie „innych możliwości” w zakresie budowy systemu bezpieczeństwa a Paszynian, który w ubiegłym roku odmówił podpisania dokumentów po szczycie ODKB powiedział, że „kwestia dalszego członkostwa” Armenii w tej organizacji jest nadal „na porządku dnia”. Erywań zastanawia się też czy kolejna elektrownia atomowa, której oddanie do użytku planowane jest na rok 2036 nie powinna powstać we współpracy ze Stanami Zjednoczonymi i innymi państwami Zachodu. Dążenia Armenii do normalizacji relacji z Turcją i zawarcia traktatu pokojowego z Azerbejdżanem mogą zatem w konsekwencji doprowadzić do geostrategicznego zwrotu na Kaukazie Południowym. Byłoby nim wyjście Erywania z rosyjskiej strefy wpływów. W Polsce polityka Erdoğana jest często lekceważona, przede wszystkim nierozumiana, ale wydaje się, że gdyby udało się „wyrwanie” Armenii z rosyjskiego sojuszu to mielibyśmy do czynienia z istotną, historyczną zmianą w regionalnym układzie sił. Erywań nie wstąpi do NATO, ale może stać się państwem poza blokami wojskowymi.
Białoruś i Obwód Królewiecki
Podobnie w naszym interesie jest taka przyszłość dla Białorusi, tym bardziej, że wszystkie badania tamtejszej opinii publicznej pokazują, iż o takim statusie, państwa nie muszącego opowiadać się po którejkolwiek ze stron geostrategicznego sporu opowiadają się sami Białorusini. Rosja, tak uważa się na Kremlu, musi, aby zapewnić sobie bezpieczeństwo, kontrolować wojskowo Białoruś. Z naszej perspektywy wystarczy, jeśli Rosjanie nie będą obecni w sąsiadującym z nami kraju, bo w połączeniu z geostrategicznymi skutkami wejście Finlandii i Szwecji do NATO będzie to oznaczało, iż wojskowe znaczenie Obwodu Królewieckiego maleje w ekspresowym tempie. A to powoduje, że przekształcenie Białorusi w państwo nie należące do żadnego z bloków wojskowych i politycznych, choć taki scenariusz nie odpowiada ideałowi, leży w naszym interesie. Warto w związku z tym postawić na agendzie, w toku rozmów na temat kształtu przyszłego systemu bezpieczeństwa, i tę kwestię.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/650014-budujmy-panstwa-buforowe-na-granicach-z-rosja