Dawno już nie mieliśmy do czynienia z tekstem tak haniebnym autorstwa polskiego polityka. Tekstem tak usianym kłamstwami jak konferencje Marii Zacharowej. Były szef polskiego MSZ na łamach „Washington Post”, w którym publikuje jego żona, odsłania swój paniczny strach przed komisją ds. wpływów rosyjskich.
Myśleliście do tej pory, że Sikorski wyjechał w 1981 r. na Wyspy Brytyjskie, by uczyć się angielskiego? Bzdura! On był „młodym wygnańcem politycznym z komunistycznej Polski”.
Uważaliście, że nie miał nic wspólnego z akcesją Polski do Paktu Północnoatlantyckiego? Ależ błądzicie! On „jako 29-letni wiceminister obrony nowo demokratycznej Polski w 1992 roku, pomógł utorować Polsce drogę do NATO”.
Wydawało wam się, że w pierwszym rządzie PiS nie miał specjalnych zasług dla wolności, stabilności i demokratyzacji naszego regionu? To znaczy, że nie wiecie o jego bohaterskim wyczynie: „odtajniłem mapy Układu Warszawskiego przedstawiające spodziewane sowieckie ataki nuklearne w Europie Środkowej”. Tak, chodzi o mapy z czasów zimnej wojny, a dokładnie 1979 r., jakże ważne dla współczesności.
Ocenialiście go jako żałosnego typka fraternizującego się z Ławrowem (a któż do niego nie pisał: „Drogi Siergieju!”, czy nie wychodził na balkon w królewskim pałacu, by rosyjski szef MSZ mógł spokojnie zajarać przed kamerami) i igrającego z naszym bezpieczeństwem, byle tylko podlizać się Moskwie (zapewne na życzenie Berlina)? To znaczy, że nie wiecie o tej karcie w jego biografii: „Jako minister spraw zagranicznych (2007-2014) wdrażałem politykę, która pomogła krajom byłego Związku Radzieckiego, w tym Ukrainie, zbliżyć się do Unii Europejskiej.”
A teraz już na poważnie. Sikorski wymienia m.in. te cztery kwestie na wstępie swojego artykułu, by dowieść amerykańskiemu czytelnikowi, jakim zawsze był chojrakiem w stosunku do Moskwy. Ponieważ trzy pierwsze to czysta komedia, odnieśmy się wyłącznie do czwartej i zapytajmy: które kraje byłego ZSRR znalazły się bliżej Unii Europejskiej dzięki polityce Sikorskiego? Ukraina? Wolne żarty, tu cokolwiek ruszyło się dopiero po inwazji Putina, a i tak trzeba pamiętać, że dzisiejsze deklaracje zachodnich liderów o chęci przyjęcia Kijowa do Wspólnoty nie zrealizują się, dopóki elity ukraińskie nie dowiodą, że będą grzecznymi poddanymi owych hegemonków. Litwa, Łotwa, Estonia? Wstąpiły do UE razem z Polską. Białoruś? Jest już niemalże częścią Rosji. Gruzja? Straciła swojego wielkiego przyjaciela w Smoleńsku, a wśród ekipy Tuska nie było szans na znalezienie choćby cienia wsparcia dla Tbilisi, jakim emanował Lech Kaczyński. Azerbejdżan? Gdy Sikorski kończył szefowanie MSZ, Baku zwracało się już ku Moskwie, widząc jak zachodni decydenci (z obozu Sikorskiego oraz jego przyjaciół w Berlinie i Paryżu) oddali Putinowi kawałek Ukrainy. Armenia? Ta, która w trakcie wojny o Górski Karabach zwracała się o pomoc do Rosji, a dziś szuka wsparcia w Ankarze? O zalążkach jakiegokolwiek sukcesu w tej materii możemy mówić wyłącznie w przypadku Mołdawii.
W dodatku jeśli optyka ekipy PO-PSL na Wschód jakkolwiek zmieniła się na lepsze, to dopiero po aneksji Krymu (choć i wtedy Tusk z Sikorskim unikali antyrosyjskiej retoryki). Wcześniej cała polityka ich rządów polegała na tym, by na ołtarzu rzekomego resetu z Moskwą położyć wszystko, nie tylko interesy innych państw, które się spod jej buta wyswobodziły, ale nawet polskie. Włącznie z wyjaśnieniem śmierci własnego prezydenta na rosyjskiej ziemi.
I tylko tym można wytłumaczyć tekst, jaki ukazał się w „Washington Post”. Sikorski wie, ile ma za uszami. Ale my wszyscy chyba nie wiemy, skoro przystąpił on do tak ostrego uderzenia wyprzedzającego.
Kiedy obecny rząd w Warszawie ogłosi, że prowadzi śledztwo w sprawie mojej działalności jako rosyjskiego agenta, a spodziewam się, że nastąpi to wkrótce, będzie to tylko pretekst do prymitywnego ataku politycznego na członka opozycji.
Sikorski ewidentnie robi się mokry na samą myśl, że ta komisja powstanie. Postanawia więc bronić się tak jak umie najlepiej – stekiem kłamstw. Liczy, że Amerykanie go nie sprawdzą. I pewnie słusznie liczy, o czym świadczą ostatnie skandaliczne komunikaty amerykańskiego Departamentu Stanu.
Choć komisja ta będzie działać poza należytym nadzorem parlamentarnym i sądowym, będzie mogła zlecać inwigilację i pozyskiwać dane od służb bezpieczeństwa, instytucji państwowych i firm prywatnych. Będzie miała uprawnienia do wzywania świadków, którzy w trakcie jednej rozprawy mogą stać się podejrzanymi. Wezwani nie będą mieli prawa do adwokata, prawa do zachowania milczenia ani prawa do przedstawiania dowodów.
W tym akapicie mamy:
Kłamstwo nr 1 – komisja będzie działać pod nadzorem sądowym, bo to sąd oceni, czy miała prawo podjąć takie a nie inne decyzje.
Kłamstwo nr 2 – żadni świadkowie nie będą się stawać podejrzanymi, bo prace komisji nie będą miały nic wspólnego z zasadami postępowania przygotowawczego w reżimie kodeksu postępowania karnego. Tu nie będzie żadnych podejrzanych.
Kłamstwo nr 3 – wezwani będą mieli prawo do adwokata, o czym jest wyraźnie mowa w art. 22 pkt. 5. ustawy o komisji.
Kłamstwo nr 4 – wezwani w oczywisty sposób będą mogli odmówić zeznań, choć oczywiście nie według własnego widzimisię. Jest o tym mowa m.in. w art. 26 pkt. 3 i art. 31. pkt. 1 ustawy o komisji. Gdyby każdy ze świadków mógł milczeć, bo mu się tak podoba, prace komisji nie miałyby żadnego sensu (podobnie jak jakiejkolwiek komisji śledczej).
Kłamstwo nr 5 – wezwani będą mogli przedstawiać dowody. A nawet będą one mile widziane. Mówi o tym art. 24 ustawy o komisji.
Weźmy kolejny fragment bezeceństw Sikorskiego:
Pewnego pięknego dnia w Warszawie możesz zostać zmuszony do stawienia się w charakterze świadka, by kilka godzin później, po pobieżnym przesłuchaniu krzyżowym, zostać rosyjską marionetką z dziesięcioletnim zakazem sprawowania urzędu. Prawo teoretycznie dopuszcza odwołania, ale trafią one do sądów zdominowanych przez lojalistów PiS. I chociaż polski prezydent Andrzej Duda zaproponował poprawki łagodzące prawo, nawet jeśli zostaną one przyjęte, nie przeszkodzą komisji w realizacji zamierzonego celu, jakim jest szkalowanie opozycji.
Nie teoretycznie, a praktycznie prawo dopuszcza odwołania i będą one kluczowym momentem w kwestiach sankcji. A trafią do niezawisłych sądów, których Tusk ze swą kamarylą nie pozwala przecież dotknąć. Czyżby ci (łamiący wszelkie standardy) sędziowie, którzy dziś zrzucą togi, by maszerować po Warszawie, byli już po stronie PiS?
Ponadto, skoro komisja ma szkalować opozycję, dlaczego opozycja nie chce w niej zasiadać, by dawać temu odpór? To Donald Tusk jeszcze kilka miesięcy temu chciał badać rzekomą prorosyjskość Zjednoczonej Prawicy, więc autorzy ustawy powiedzieli „sprawdzam” i zaproponowali, by badane były postawy polskich elit w latach 2007-2022. Jest więc idealna okazja dla Platformy, by udowodnić to, co zarzucają obozowi rządzącemu.
Jedziemy dalej:
Dlaczego partia rządząca robi to teraz? Odpowiedź jest jasna: wybory już za kilka miesięcy, a PiS spada w sondażach. Polska ma jeden z najwyższych wskaźników inflacji w Europie, a gospodarka zwalnia. Nawet rdzenni wyborcy partii, w większości starsi, głównie ze wsi, w większości pobożni katolicy, zauważyli bezprecedensowy poziom korupcji i nepotyzmu.
Prostujemy i tu.
Kłamstwo nr 1 - PiS nie spada w sondażach. Trzyma się na wciąż tym samym poziomie, co wywołuje na opozycji paroksyzmy i każe jej uciekać do najniższych metod walki politycznej.
Kłamstwo nr 2 - inflacja jest u nas wysoka, ale właśnie zaczęła zdecydowanie spadać, a jej wyższy od np. krajów zachodniej Europy poziom to efekt bliskości wojny. Jeśli komuś ciężko to zrozumieć, niech spojrzy na mapę, a potem na dane z państw wschodniego pasa UE – od Estonii po Bułgarię.
Kłamstwo nr 3 – gospodarka zwalnia? Wg świeżutkich danych OECD Polska zanotowała najwyższy NA ŚWIECIE wzrost PKB kwartał do kwartału. Dodatkowo mamy najniższe bezrobocie w Unii Europejskiej. Dodajmy jeszcze, że wg ostatnich danych Oxford Economics nasza gospodarka jest zdecydowanym liderem w Unii jeśli spojrzymy na zmianę PKB od IV kwartału 2019 r. Oznacza to, że najlepiej ze wszystkich państw Wspólnoty poradziliśmy sobie ze skutkami pandemii, mimo że Bruksela wciąż blokuje należne nam pieniądze z Funduszu Odbudowy.
Kłamstwo nr 4 – połączone z kłamstwem nr 1, ale tu Sikorski próbuje przedstawić głosujących na PiS jako ogarnięty starczą demencją zaścianek, zabitą dechami wieś, rozmodlone baby w chustach na głowach. Z tego faceta pogarda zawsze się wylewała, więc trudno, by i tu było inaczej. Przypomnę tylko, że w ostatnich wyborach parlamentarnych PiS wygrał W KAŻDEJ grupie wiekowej. Wygrał wśród mężczyzn i wśród kobiet. Owszem, Platforma wygrała w miastach powyżej 500 tys. mieszkańców (jest ich w Polsce 5), ale PiS uzyskał prawie 27 proc. głosów ich mieszkańców, co przy frekwencji w tych ośrodkach na poziomie 72,3 proc daje prawie 900 tys. głosów – ledwie 400 tys. mniej niż Platforma. Dlaczego ledwie? Bo w miastach liczących od 200 do 500 tys. mieszkańców różnice nie były już tak duże (39 PO - 32 PiS), a w miastach liczących od 50 do 200 tys. mieszkańców oraz tych do 50 tys. wygrał PiS. Nie chce mi się liczyć szczegółowo, ale wśród mieszczuchów mniej więcej wychodzi remis pomiędzy dwoma głównymi obozami.
Sikorski tego nie wie? Wie. Ale nie potrafi inaczej niż kłamać. Ma to we krwi. Nawet w sądzie.
Została nam jeszcze puenta. Chyba najpodlejszy kawałek tego paszkwilu.
Będziemy walczyć dalej w obronie naszej demokracji. Ale z pewnością pomogłoby, gdyby nasi przyjaciele w Europie i Stanach Zjednoczonych mogli przypominać naszemu rządowi, że Polska została zaproszona do zachodnich instytucji ze zrozumieniem, że pozostanie solidnie demokratyczna – i że odstąpienie od umowy może skutkować zawieszeniem.
Ten kieszonkowy dyplomata korzysta z koneksji i ujada w amerykańskiej gazecie na polskie władze tylko dlatego, że za chwilę odkryte będą kulisy (ale przede wszystkim motywacje!) jego działalności w szczytowym okresie politycznej kariery. Pewnie nikt nie będzie pytał o zabawy w salonowca na pokładzie rządowych samolotów, ale o wdzięczenie się do Ławrowa i Putina – już tak. Kto wie, może nawet Parlament Europejski, z którego dziś ciągnie kasę na swoje lordowskie życie, zechce przyjrzeć mu się bliżej?
Czym jest żebranie o reprymendę Waszyngtonu (którym przecież gardzi, jak wiemy z taśm od Sowy) dla Warszawy i suflowanie gróźb zawieszenia nas w NATO jeśli nie sprzedawaniem Polski dla własnych korzyści. Który to już raz? I co się za tym naprawdę kryje?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/649272-sikorski-w-gazecie-zony-lze-jak-pies